[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I ta, jak jej tam, no.leworucja! Obalono króla Rhyda, nynie rz¹dzi tam klan Thyssenidów! Dwór, szlachta i wojsko Rhyda nosi³o siê na niebiesko, to i tamtejsze tkalnie jeno indygo kupowa³y.A barwa Thyssenidów to szkar³at, tedy indygo stania³o, a koszenila posz³a w górê, a tedy na jaw wysz³o, ¿e to ty, Biberveldt, trzymasz ³apê na jedynym dostêpnym w³aœnie ³adunku! Ha!Dainty milcza³, zasêpiwszy siê.- Chytrze, Biberveldt, nie ma co - ci¹gn¹³ Pi¿mak.- I nikomu ani s³owa, nawet przyjacio³om.Gdybyœ mi co rzek³, mo¿eby wszyscy zarobili, nawet faktoriê mo¿na by za³o¿yæ wspóln¹.Ale ty wola³eœ sam, cichcem-chy³kiem.Twoja wola, ale i na mnie zasiê te¿ ju¿ nie licz.Na Wieczny Ogieñ, prawda to, ¿e ka¿dy nizio³ek to samolubny drañ i pies posraniec.Mnie to Vimme Vivaldi nigdy awalu na wekslu nie daje, a tobie? Od rêki.Boœcie jedna banda s¹, wy nieludzie przeklête, wy zapowietrzone nizio³ki i krasnoludy.Niech was cholera!Pi¿mak splun¹³, odwróci³ siê na piêcie i odszed³.Dainty, zamyœlony, drapa³ siê w g³owê, a¿ chrzêœci³a czupryna.- Coœ mi œwita, ch³opcy - rzek³ wreszcie.- Ju¿ wiem, co nam trzeba uczyniæ.Idziemy do banku.Je¿eli ktoœ mo¿e po³apaæ siê w tym wszystkim, to tym ktosiem jest w³aœnie mój znajomy bankier, Vimme Vivaldi.III- Inaczej wyobra¿a³em sobie bank - szepn¹³ Jaskier, rozgl¹daj¹c siê po pomieszczeniu.- Gdzie oni tu trzymaj¹ pieni¹dze, Geralt?- Diabli wiedz¹ - odrzek³ cicho wiedŸmin, zas³aniaj¹c rozerwany rêkaw kurtki.- Mo¿e w piwnicy?- Gówno.Rozejrza³em siê.Tu nie ma piwnicy.- To pewnie na strychu.- Pozwólcie do kantorka, panowie - powiedzia³ Vimme Vivaldi.Siedz¹cy przy d³ugich sto³ach m³odzi ludzie i krasnoludy niewiadomego wieku zajêci byli pokrywaniem arkuszy pergaminu rzêdami cyferek i literek.Wszyscy bez wyj¹tku garbili siê i mieli lekko wysuniête jêzyki.Praca, jak oceni³ wiedŸmin, by³a diablo monotonna, ale zdawa³a siê poch³aniaæ pracuj¹cych bez reszty.W k¹cie, na niskim zydlu, siedzia³ dziadunio o wygl¹dzie ¿ebraka zajêty ostrzeniem piór.Sz³o mu niesporo.Bankier zamkn¹³ starannie drzwi kantorka, przyg³adzi³ d³ug¹, bia³¹, wypielêgnowan¹ brodê, tu i ówdzie poplamion¹ inkaustem, poprawi³ bordowy, aksamitny kubrak, z trudem dopinaj¹cy siê na wydatnym brzuchu.- Wiecie, panie Jaskier - powiedzia³, siadaj¹c za ogromnym, mahoniowym sto³em, zawalonym pergaminami.- Zupe³nie inaczej was sobie wyobra¿a³em.A znam wasze piosenki, znam, s³ysza³em.O królewnie Vandzie, która utopi³a siê w rzece Duppie, bo nikt jej nie chcia³.I o zimorodku, co wpad³ do wychodku.- To nie moje - Jaskier poczerwienia³ ze wœciek³oœci.- Nigdy nie napisa³em czegoœ podobnego!- A.A to przepraszam.- Mo¿ebyœmy tak przeszli do rzeczy? - wtr¹ci³ Dainty.- Czas nagli, a wy o g³upstwach.Jestem w powa¿nych tarapatach, Vimme.- Obawia³em siê tego - pokiwa³ g³ow¹ krasnolud.- Jak pamiêtasz, ostrzega³em ciê, Biberveldt.Mówi³em ci trzy dni temu, nie anga¿uj pieniêdzy w ten zje³cza³y tran.Co z tego, ¿e tani, cena nominalna nie jest wa¿na, wa¿na jest stopa zysku na odsprzeda¿y.Tak samo ten olejek ró¿any i ten wosk, i te gliniane miski.Co ci odbi³o, Dainty, ¿eby kupowaæ to gówno, i to w dodatku za ¿yw¹ gotówkê, zamiast rozumnie p³aciæ akredytyw¹ lub wekslem? Mówi³em ci, koszty sk³adowania s¹ w Novigradzie diabelnie wysokie, w ci¹gu dwóch tygodni trzykrotnie przekrocz¹ wartoœæ tego towaru.A ty.- No - jêkn¹³ z cicha nizio³ek.- Mów, Vivaldi.Co ja?- A ty na to, ¿e nie ma strachu, ¿e sprzedasz wszystko w ci¹gu dwudziestu czterech godzin.I teraz przychodzisz i oœwiadczasz, ¿e jesteœ w tarapatach, uœmiechaj¹c siê przy tym g³upio i rozbrajaj¹co.Nie idzie, prawda? A koszty rosn¹, co? Ha, niedobrze, niedobrze.Jak mam ciê z tego wyci¹gn¹æ, Dainty? Gdybyœ chocia¿ ubezpieczy³ ten ch³am, pos³a³bym zaraz kogoœ z kancelistów, ¿eby cichcem podpali³ sk³ad.Nie, kochany, jedno, co mo¿na zrobiæ, to podejœæ do rzeczy filozoficznie, czyli powiedzieæ sobie: "Sra³ to pies".To jest handel, raz siê zyska, raz siê straci.Co to zreszt¹ za pieni¹dze, ten tran, wosk i olejek.Œmiechu warte.Mówmy o powa¿niejszych interesach.Powiedz mi, czy mam ju¿ sprzedawaæ korê mimozow¹, bo oferty zaczê³y siê stabilizowaæ na piêæ i piêæ szóstych.- Hê?- G³uchy jesteœ? - zmarszczy³ siê bankier.- Ostatnia oferta to równo piêæ i piêæ szóstych.Wróci³eœ, mam nadziejê, ¿eby przybiæ? Siedmiu i tak nie dostaniesz, Dainty.- Wróci³em?Vivaldi pog³adzi³ brodê i wyskuba³ z niej okruszki strucli.- By³eœ tu przed godzin¹ - rzek³ spokojnie - z poleceniem, aby trzymaæ do siedmiu.Siedmiokrotne przebicie przy cenie, jak¹ zap³aci³eœ, to dwie korony czterdzieœci piêæ kopperów za funt.To zbyt wysoko, Dainty, nawet jak na tak doskonale trafiony rynek.Garbarnie ju¿ musia³y siê dogadaæ i bêd¹ solidarnie trzymaæ cenê.G³owê dajê.Drzwi otworzy³y siê i do kantorka wpad³o coœ w zielonej, filcowej czapce i futerku z ³aciatych królików, przepasanym konopnym powrós³em.- Kupiec Sulimir daje dwie korony piêtnaœcie! - zakwicza³o.- Szeœæ i jedna szósta - obliczy³ szybko Vivaldi.- Co robiæ, Dainty?- Sprzedawaæ! - krzykn¹³ nizio³ek.- Szeœciokrotne przebicie, a ty siê jeszcze zastanawiasz, cholera?Do kantorka wpad³o drugie coœ, w ¿Ã³³tej czapce i opoñczy przypominaj¹cej stary worek.Jak i pierwsze coœ, mia³o oko³o dwóch ³okci wzrostu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]