[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludziom nie obeznanym z wojn¹ ros³o serce na widok tego ¿o³nierza z krwi i koœci, dla któregoto wszystko, co siê dzia³o, ów ryk armat, stada kul, zniszczenie, œmieræ – zdawa³y siê byætak zwyczajnym ¿ywio³em jak ogieñ dla salamandry.Brew mia³ namarszczon¹, ogieñ w oczach, rumieñce na policzkach i jak¹œ dzik¹ radoœæ wtwarzy.Co chwila pochyla³ siê na dzia³o, ca³y zajêty mierzeniem, ca³y oddany walce, na nic niepamiêtny;celowa³, zni¿a³, podnosi³, wreszcie krzycza³: „Ognia!” – a gdy Soroka przyk³ada³ lont,on bieg³ na zr¹b, patrzy³ i od czasu do czasu wykrzykiwa³:– Pokotem! Pokotem!Orle jego oczy przenika³y przez dymy, kurzawê; skoro miêdzy budynkami ujrza³ gdzie zbit¹masê kapeluszy lub he³mów, wnet druzgota³ je i rozprasza³ celnym pociskiem jakby piorunem.Chwilami wybucha³ œmiechem, gdy wiêksze ni¿ zwykle sprawi³ zniszczenie.Kule przelatywa³ynad nim i obok – on nie spojrza³ na ¿adn¹; nagle, po strzale, podskoczy³ na zr¹b, wpi³ oczyw dal i zakrzykn¹³:– Dzia³o rozbite!.Tam teraz jeno trzy sztuki graj¹!.Do po³udnia ani odetchn¹³.Pot zlewa³ mu czo³o, koszula dymi³a, twarz mia³ uczernion¹ sadz¹,a oczy œwiec¹ce.Sam pan Piotr Czarniecki podziwia³ celnoœæ jego strza³Ã³w i kilkakrotnie w przerwach rzek³mu:– Waœci wojna nie nowina! To i widaæ zaraz! Gdzieœ siê tak wyuczy³?O godzinie trzeciej na baterii szwedzkiej zamilk³o drugie dzia³o, rozbite celnym Kmicicowymstrza³em.Resztê pozosta³ych œci¹gniêto w jakiœ czas póŸniej z szañców.Widocznie Szwedziuznali tê pozycjê za niemo¿liw¹ do utrzymania.Kmicic odetchn¹³ g³êboko.– Spocznij! – rzek³ mu Czarniecki.– Dobrze! jeœæ mi siê chce – odpowiedzia³ rycerz.– Soroka! daj, co masz pod rêk¹!Stary wachmistrz uwin¹³ siê wprêdce.Przyniós³ gorza³ki w blaszance i ryby wêdzonej.PanKmicic jeœæ pocz¹³ chciwie, podnosz¹c od czasu do czasu oczy i patrz¹c na przelatuj¹ce nie opodalgranaty tak, jakby patrzy³ na wrony.A jednak lecia³o ich dosyæ, nie od Czêstochowy, ale w³aœnie z przeciwnej strony; mianowiciete wszystkie, które przenosi³y klasztor i koœció³.– Lichych maj¹ puszkarzów, za wysoko podnosz¹ dzia³a – rzek³ pan Andrzej nie ustaj¹c jeœæ– patrzcie, wszystko przenosi i idzie na nas!111S³ucha³ tych s³Ã³w m³ody mniszeczek, siedmnastoletnie pacholê, które ledwie do nowicjatuwst¹pi³o.Podawa³ on ci¹gle poprzednio kule do nabijania i nie ustêpowa³, chocia¿ ka¿da ¿y³katrzês³a siê w nim ze strachu, bo pierwszy raz wojnê ogl¹da³.Kmicic imponowa³ mu w niewypowiedzianysposób swym spokojem; i teraz us³yszawszy jego s³owa, przygarn¹³ siê mimowolnymruchem ku niemu, jakby chc¹c szukaæ opieki i schronienia pod skrzyd³ami tej potêgi.– Zali mog¹ nas dosiêgn¹æ z tamtej strony? – zapyta³.– Czemu nie? – odpowiedzia³ pan Andrzej.– A co, mi³y braciszku, tak¿e siê to boisz?– Panie! – odpowiedzia³o dr¿¹ce pacholê – wyobra¿a³em sobie wojnê straszn¹, alem nie myœla³,¿eby by³a tak straszna!– Nie ka¿da kula zabija, inaczej by ju¿ ludzi nie by³o na œwiecie, bo matki by nie nastarczy³yrodziæ.– Najwiêcej, panie, strach mi owych kul ognistych, owych granatów.Czemu to one rozpêkaj¹siê z takim hukiem?.Matko Bo¿a, ratuj!.i tak okrutnie ludzi rani¹?.– Jak ci wyt³umaczê, zyskasz na eksperiencji, ojczyku.Owó¿ kula to jest ¿elazna, a wewn¹trzdr¹¿ona, prochami na³adowana.W jednym miejscu ma zaœ dziurê doœæ ma³¹, w której tuleja zpapieru albo czasem z drewna siedzi.– Jezu Nazareñski! tuleja siedzi?– Tak jest! zaœ w tulei k³ak wysiarkowany, który siê przy wystrzale zapala.Owó¿ kula powinnaupaœæ tulej¹ na ziemiê, by j¹ sobie wbiæ do œrodka, wonczas ogieñ dochodzi do prochów ikulê rozrywa.Wiele wszelako kul pada nie na tulejê, ale i to nic nie szkodzi, bo przecie jak ogieñdojdzie, to wybuch nast¹pi.Nagle Kmicic wyci¹gn¹³ rêkê i pocz¹³ mówiæ szybko:– Patrz! patrz! oto! ot masz eksperyment!– Jezus! Maria! Józef! – krzykn¹³ braciszek na widok nadlatuj¹cego granatu.Granat tymczasem spad³ na majdan i warcz¹c, wichrz¹c zacz¹³ podskakiwaæ po bruku, wlok¹cza sob¹ dymek b³êkitny przewróci³ siê raz i drugi, przytoczy³ a¿ pod mur, na którym siedzieli,wpad³ w kupê mokrego piasku usypan¹ wysoko a¿ do blanków i trac¹c zupe³nie si³ê pozosta³bez ruchu.Pad³ na szczêœcie tulej¹ do góry, lecz k³ak nie zgas³, bo dym podniós³ siê natychmiast.– Na ziemiê!.na twarze!.– poczê³y wrzeszczeæ przera¿one g³osy.– Na ziemiê! na ziemiê!Lecz Kmicic w tej samej chwili zsun¹³ siê po kupie piasku, b³yskawicznym ruchem d³onichwyci³ za tulejê, szarpn¹³, wyrwa³ i wznosz¹c rêkê z pal¹cym siê k³akiem pocz¹³ wo³aæ:– Wstawajcie! Jakoby kto psu zêby wybra³! Ju¿ on teraz i muchy nie zabije!To rzek³szy kopn¹³ le¿¹cy czerep.Obecni zdrêtwieli, widz¹c ten nadludzkiej odwagi uczynek,i przez czas jakiœ nikt s³owa nie œmia³ przemówiæ; na koniec Czarniecki zakrzykn¹³:– Szalony cz³ecze! To¿ gdyby pêk³o, na proch by ciê zmieni³o!A pan Andrzej rozœmia³ siê tak szczerze, ¿e a¿ b³ysn¹³ zêbami jak wilk:– Albo to nam prochów nie trzeba? Nabilibyœcie mn¹ armatê i jeszcze bym po œmierci napsu³Szwedów!– Niech¿e ciê kule bij¹! Gdzie u ciebie bojaŸñ mieszka?M³ody mniszek z³o¿y³ rêce i pogl¹da³ z niemym uwielbieniem na Kmicica.Lecz widzia³ jegoczyn i ksi¹dz Kordecki, który w³aœnie zbli¿a³ siê w tê stronê.Ten nadszed³, wzi¹³ pana Andrzejaobu rêkoma za g³owê, nastêpnie po³o¿y³ na niej znak krzy¿a.– Tacy jak ty nie poddadz¹ Jasnej Góry! – rzek³ – aleæ zakazujê ¿ywot potrzebny nara¿aæ.Ju¿strza³y cichn¹ i nieprzyjaciel schodzi z pola; weŸ¿e tê kulê, wysyp z niej proch i ponieœ j¹ NajœwiêtszejPannie do kaplicy.Milszy jej bêdzie ten podarek niŸli te per³y i jasne kamuszki, któreœjej podarowa³!– Ojcze! – odrzek³ rozrzewniony Kmicic – co tam wielkiego!.Ja bym dla Najœwiêtszej Panny.Ot! s³Ã³w w gêbie nie staje!.Ja bym na mêki, na œmieræ.Ja bym nie wiem co by³ gotówuczyniæ, byle jej s³u¿yæ.112I ³zy b³ys³y w oczach pana Andrzeja, a ksi¹dz Kordecki rzek³:– ChodŸ¿e do niej i z tymi ³zami, póki nie obeschn¹.£aska jej sp³ynie na ciebie, uspokoi ciê,pocieszy, s³aw¹ i czci¹ przyozdobi!To rzek³szy wzi¹³ go pod ramiê i poprowadzi³ do koœcio³a, pan Czarniecki zaœ spogl¹da³ zanimi czas jakiœ, wreszcie rzek³:– Si³a widzia³em w ¿yciu odwa¿nych kawalerów, którzy za nic sobie pericula wa¿yli, ale tenLitwin to chyba d.Tu uderzy³ siê w gêbê d³oni¹ pan Piotr, aby sproœnego imienia w œwiêtym miejscu nie wymówiæ.113ROZDZIA£ XVWalka na armaty nie przeszkadza³a wcale uk³adom.Postanowili korzystaæ z nich ojcowie zaka¿dym razem, chc¹c ³udziæ nieprzyjaciela i zw³Ã³czyæ, aby przez ten czas doczekaæ siê jakiejkolwiekpomocy albo przynajmniej zimy surowej; Miller zaœ nie przestawa³ wierzyæ, ¿e zakonnicypragn¹ tylko najlepsze warunki wytargowaæ.Wieczorem wiêc, po owej strzelaninie, wys³a³ znów pu³kownika Kuklinowskiego z wezwaniemdo poddania siê.Temu Kuklinowskiemu pokaza³ przeor salwê-gwardiê królewsk¹, któr¹ odrazu zamkn¹³ mu usta.Lecz Miller mia³ póŸniejszy rozkaz królewski zajêcia Boles³awia, Wielunia,Krzepic i Czêstochowy.– Zanieœ im waszmoœæ ten rozkaz – rzek³ do Kuklinowskiego – bo tak myœlê, ¿e po okazaniugo zbraknie im materii do wykrêtów.Lecz siê myli³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]