[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed po³udniem mia³ siê zacz¹æ wielki upa³.Wszyscy nosili solskafy, choæ bez masek ^i wizjerów, z odpiêtymi dla wygody rêkawami.Azi wypoczywali, nie schodz¹c z pozycji, oparci o kamienie i mury.Starali siê wykorzystaæ spokój i przespaæ choæ chwilê.W nocy nie mieli mo¿liwoœci.Poi opar³ g³owê na skale, zamkn¹³ oczy.— Na co potrzeba czasu? — zastanawia³ siê g³oœno Max.— Na tunele — powiedzia³ nagle Jim.Ta myœl pojawi³a siê w jego mózgu nie wiadomo sk¹d.Prze³kn¹³ œlinê i stara³ siê przekonaæ sam siebie, ¿e siê myli.— Ale Wojownicy nie kopi¹, a Robotnice nie walcz¹.Poi podniós³ g³owê.— Azi robi¹ jedno i drugie — stwierdzi³ i obejrza³ siê.— Popatrz na szczeliny w murze.S¹ szersze.Tak by³o.Jim przygryz³ wargê, wsta³ i podszed³ do czekaj¹cego z boku Wojownika.Dotkn¹³ plam zapachowych.— Jim.Tak.— Wojowniku, tam pêka mur.Poi Ha³d uwa¿a, ¿e mog¹ kopaæ tunel.222C.J.CherryhWielka g³owa obróci³a siê, cia³o drgnê³o zwrócone w stronê muru.— Ludzkie oczy.Pewien, Jim?— Widzê wyraŸnie, Wojowniku.To pêkniêcie w kszta³cie drzewa, rozga³êzione i d³ugie.Jest szersze.Czu³ki musnê³y jego policzek.— Dobrze.Dobrze — zgodzi³ siê Wojownik i odbieg³.Odszuka³ i*splót³ kleszcze z innym, który ruszy³ do budynku.Majat tymczasem dotyka³ kolejnych, przekazuj¹c wiadomoœæ.Jim wróci³ zdyszany na stanowisko obok Maxa i Pola.— Zaniepokoi³ siê — oœwiadczy³.Dr¿a³ mimo ciep³a dnia.Nagle zda³ sobie sprawê, ¿e jest przera¿ony.Walczyli noc¹, a on ani razu nie wystrzeli³.Teraz trz¹s³ siê ze strachu na sam¹ myœl o tym, ¿e ich os³ona mo¿e run¹æ.— Spokojnie — Poi wyci¹gn¹³ rêkê i zacisn¹³ palce na jego nodze.Zabola³o.Ból pomaga³ w koncentracji.Spojrza³ na Kontrin.Nagle zauwa¿y³, ¿e panuje cisza, ¿e przenikliwe piski ucich³y nagle.— Zawsze bêdziesz po stronie Morna — stwierdzi³, gdy¿ zachowanie Pola nie pasowa³o do informacji z taœm.— Jesteœ z jego klanu.Nie wyst¹pisz przeciw niemu.— D³ugo jesteœmy razem — odpar³ Poi.Nie cofn¹³ rêki, choæ uœcisk zel¿a³.— Nieczêsty przypadek w Rodzinie.Zdrada, ostrzega³y taœmy.Patrzy³ na Kontrin sparali¿owany dotykiem, do którego nie powinien dopuœciæ.— To dziwne — zauwa¿y³ Poi.— Czasem nawet wygl¹dasz tak, jak ona.Piski wybuchnê³y z now¹ si³¹.Czêœæ ogrodu zapad³a siê, w czarnym otworze tunelu kot³owa³a siê ziemia i cia³a majat.Niebiescy skoczyli do walki, odezwa³y siê miotacze azi.Mur run¹³ w chmurze py³u.Przez wyrwê wpad³a horda majat i azi.Jim podniós³ miotacz, wymierzy³, spróbowa³ poci¹gn¹æ spust.Obok niego ktoœ upad³ bezw³adnie.To by³ Max.Strza³ trafi³ go w g³owê.Jim patrzy³ na cia³o, sparali¿owany ze zgrozy.Azi pilnuj¹cy Pola krzykn¹³ ostrzegawczo i run¹³ bez przytomnoœci.Kontrin trzyma³ karabin Maxa, którym uderzy³ stra¿nika.Wymierzy³ i otworzy³ ogieñ, powalaj¹c azi i majat.Jim tak¿e strzela³ w zbli¿aj¹cy siê t³um, niepewny, czy zadaje atakuj¹cym jakiekolwiek straty.Oczy mia³ tak zamglone, ¿e niczego nie widzia³ wyraŸnie.DŸwiêk narasta³ mu w uszach, potworny œwiergot wznosz¹cy siê poza zakres s³yszalnoœci.Majat wybiegali z domu, wiêcej Wojowników, ni¿ siê spodziewa³.Nowi przybywali z otworu w ziemi, wdzierali siê przez wyrwê w murze, zbli¿ali siê niby ¿ywTa fala.Poi strzela³ bez przerwy; Jim tak¿e; nowi majat zastêpowali poleg³ych.Kolejna czêœæ muru runê³a, ods³aniaj¹c ich flankê.— Wracamy do domu! — krzykn¹³ Poi.— WeŸ swoich ludzi!Schylony przebieg³ na nowe stanowisko.Jim wyda³ rozkaz, przeczo³ga³ siê, przyklêkn¹³ obok Pola i strzela³ dalej.Region Wê¿a223Niesamowite postacie pojawi³y siê wœród Wojowników, niby majat o ludzkim kszta³cie, ka¿dy z insygniami na ramieniu.Miêdzy nimi szed³ ktoœ, kto bez w¹tpienia by³ cz³owiekiem w Barwach Haldów.— Morn — szepn¹³ Poi i przerwa³ ogieñ.Jim wymierzy³ do tamtego, chybi³, strza³ eskorty zrani³ go w ramiê.Poi œci¹gn¹³ go na ziemiê, gdy w górze rozb³ys³a pajêczyna ognia.Huknê³y g³osy majat, jedna z kolumn przed wejœciem runê³a pod naporem morza majat wysypuj¹cych siê z domu.Miêdzy nimi biegli azi majat i azi w solskafach brunatnych od b³ota i krwi.Strza³y pada³y gêsto z obu stron.Majat i azi ginêli, deptani przez biegn¹cych z ty³u.Jedna z postaci, drobniejsza od pozosta³ych, z rozwianymi czarnymi w³osami, trzyma³a miotacz w d³oni z chitynowym wzorcem.Azi obok niej run¹³ na ziemiê.Jim chcia³ biec do niej, wychyli³ siê, zobaczy³ Morna na œrodku ogrodu.Raen nie widzia³a go.— Uwa¿aj! — rykn¹³.— Morn! — krzykn¹³ Poi, zerwa³ siê na nogi i strzeli³.Morn osun¹³ siê z wyrazem zdziwienia na twarzy.Tak samo zdziwiona by³a Raen.i przera¿ona, gdy odwraca³a lufê miotacza.Poi opad³ na kolano, zakl¹³; Jim chwyci³ go za ramiê, lecz Poi wsta³ ju¿ bez jego pomocy, stan¹³ w rozkroku i wymierzy³ seriê strza³Ã³w do okrytych pancerzami, zaszokowanych napastników.Raen robi³a to samo.Majat przemknêli miêdzy jej ludŸmi bez przerwy prowadz¹cymi ogieñ i zderzyli siê z obcymi Wojownikami.Potpczy³y siê g³owy, cia³a pada³y wstrz¹sane drgawkami.Runê³a kolejna czêœæ muru, znów ods³aniaj¹c flankê.Jim odwróci³ siê w tamt¹ stronê, z przera¿eniem spostrzeg³ coraz bli¿sz¹ falê majat.Precyzyjne strza³y Pola powala³y atakuj¹cych, jednego po drugim.Ktoœ stan¹³ za Jimem — Merry, trafiaj¹cy we wra¿liwe punkty majat; za nim Raen, której strza³y by³y równie celne jak Pola.Piski ucich³y; majat wyskoczyli im zza pleców, w pêdzie przebiegali obok.Ludzie kulili siê za os³on¹.Poi przesta³ strzelaæ.Le¿a³ z g³ow¹ opart¹ o ska³ê i gasn¹cym wzrokiem wpatrywa³ siê w przestrzeñ.Raen pochyli³a siê i delikatnie dotknê³a wargami jego czo³a.— Pierwszy raz — szepn¹³ Poi.Jego twarz znieruchomia³a; cia³o drgnê³o jeszcze raz i zamar³o.Raen odwróci³a wzrok.Atak by³ odparty, majat cofali siê do muru.Nagle zaklê³a, zerwa³a siê i pobieg³a, za ni¹ Merry i inni azi.Jim puœci³ ramiê Pola, chwyci³ jego karabin i wyskoczy³ zza os³ony ska³.Jakiœ ciemny kszta³t powali³ go na ziemiê.Przewróci³ siê.Wojownik za Wojownikiem przebiegali po nim, a¿ usta³ wszelki.ból.22¥C.J.CherryhCierpienie.Matka istnia³a w nim, w ka¿dym potê¿nym pchniêciu odnó¿y, przesuwaj¹cym Jej wielkie cia³o o po³owê d³ugoœci.Trutnie otacza³y j¹, nie-przyzwyczajone do takich wysi³ków.Dysza³y piskliwie.Robotnice biega³y tam i z powrotem, ofiaruj¹c po¿ywienie — bêd¹ce ju¿ na wyczerpaniu p³yny ¿yciowe ich w³asnych cia³ — karmi¹c J¹ i Trutnie.Zmieni³y siê ich kolory, ³aty ciemnego i jasnego b³êkitu przetykane by³y czerni¹.Ten ;widok wzbudzi³ w Niej niepokój.Jêknê³a, pchaj¹c swe cia³o wci¹¿ naprzód nowym tunelem.Matka, œpiewa³y Robotnice, Matka, Matka.A Ona je prowadzi³a.Otworzy³em drogê, zameldowa³ Umys³ Wojownika.Któraœ z jednostek dotknê³a Jej.Wrogowie cofaj¹ siê.Potrzebne Robotnice, %?by odsun¹æ g³a^y.Dobrze, pochwali³a, smakuj¹c p³yny ¿ycia i zwyciêstwo.Wojownik odbieg³, potykaj¹c siê ze zmêczenia i poœpiechu.IdŸcie %a t¹ -jednostk¹, podawa³ smak Robotnicom.ChodŸcie, chodŸcie %a mn¹.— Sera?Raen zatrzyma³a siê zdyszana pod œcian¹.Œwiat³o azi zwisa³o jej z nadgarstka.Mrugaj¹c mocno, wpatrywa³a siê w mrok przejœcia podziemnego, w trasy przejazdowe, po których szli teraz majat.Ktoœ poda³ jej butelkê.Wypi³a ³yk, odda³a j¹ innym — ponurym ludziom skulonym pod ³ukowym stropem tunelu.Dyszeli ciê¿ko, zagubieni wœród niezwyk³ych dŸwiêków, wœród pêdu okrytych chitynowymi pancerzami cia³, tupotu stóp z ostrogami.Jeden z nich, ranny, osun¹³ siê na ziemiê.Raen klepnê³a go w ramiê.Podniós³ g³owê, spojrza³ na ni¹.Ktoœ inny poda³ mu wodê.By³o ich dwunastu, tylko dwunastu, ze wszystkich, których zabra³a ze sob¹.Prze³knê³a œlinê, wspar³a siê na ramieniu Merry'ego.Oddycha³a coraz spokojniej.— Centrum jest tam — wyci¹gnê³a rêkê.— Niebiescy trzymaj¹ odga³êzienie A.Czerwoni siedz¹ pewnie w E, na trasie do portu.Zieloni.nie wiem.Z³oci.chyba w C, na po³udniu.Gromadz¹ siê w Centrum, pod biurami ITAK.— Trzy kopce przeciwko nim — mrukn¹³ Merry.— Sera, niebiescy nie mog¹ wygraæ.Œcisnê³a go za ramiê.— Te¿ tak s¹dzê, ale nic ich ju¿ nie powstrzyma.Walczyliœmy przy nich, ale teraz, Merry, weŸ ludzi i wracaj.Wycofajcie siê st¹d.Nie chcê straciæ was wszystkich.— Sera.pozwól mi zostaæ.Ich odeœlij.Inni protestowali tak¿e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]