[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wydawało mi się, że łóżko zaczęło się pode mną kołysać.Kiedychwyciłem jego krawędzie i usiadłem, uspokoiło się, ale wystarczyło, żeby mojagłowa ponownie dotknęła poduszki, a wszystko zaczęło się od początku.Zdawało misię, że cały czas czuwam, a potem, że właśnie obudziłem się z głębokiego snu.Byłem pewien, że oprócz mnie w maleńkim pomieszczeniu.jest jeszcze ktoś i zjakiegoś niewyjaśnionego powodu sądziłem, że jest to ta młoda kobieta; któraodgrywała rolę naszej patronki. Usiadłem w rozkołysanym łóżku.Przez szparę pod drzwiamisączyło się przyćmione światło - byłem sam. Kiedy ponownie się położyłem, pokój wypełnił się zapachemperfum.Przyszła do mnie fałszywa Thecla z Lazurowego Pałacu.Wstałem z trudem złóżka, zataczając się podszedłem do drzwi i otworzyłem je.Korytarz był pusty. Wyciągnąłem spod łóżka nocnik i zwymiotowałem do niego wielkiekawały najróżniejszych mięs zmieszane z winem i sokami żołądkowymi.Miałemwrażenie, że dokonuję aktu zdrady, że odrzucając to, co dała mi konfraternia,odrzucam jednocześnie ją samą.Zanosząc się kaszlem i łkaniem klęczałem dłuższyczas przy łóżku, a potem znowu się położyłem. Tym razem z pewnością zapadłem w sen.Widziałem kaplicę, alenie taką, jaką dobrze znałem.Wysokie sklepienie było całe i zwieszały się zniego rubinowe lampy, ławy nie nosiły śladu uszkodzeń, zaś prastary, kamiennyołtarz przybrany był żółtym suknem.Wznosząca się za nim ściana pokryta byłapiękną, błękitną mozaiką, zupełnie jakby zsunął się tam fragment bezchmurnego,czystego nieba. Zbliżałem się przejściem między ławami i w pewnym momencieuświadomiłem sobie, jak bardzo to sztuczne niebo jest lżejsze od prawdziwego,które nawet w najpogodniejszy dzień ma kolor ciemnego granatu i o ile jestpiękniejsze.Bałem się na nie patrzeć.Wydawało mi się, że unoszę się wpowietrzu, porwany jego urodą, spoglądając w dół na ołtarz, na pucharszkarłatnego wina, na pokładowy chleb i starożytny nóż.Uśmiechnąłem się. .i obudziłem.Przez sen usłyszałem dobiegające z korytarzakroki i niewątpliwie je rozpoznałem, chociaż akurat w tej chwili nie mogłemsobie przypomnieć, do kogo należą.Z wysiłkiem przywołałem z pamięci ich odgłosi nie były to zwyczajne kroki, lecz miękkie stąpnięcia i delikatne drapania. Rozległy się ponownie, z początku tak słabo, iż wydawało misię, że rozbrzmiewają jedynie w mojej wyobraźni.Były jednak prawdziwe iprzesuwały się korytarzem to w jedną, to w drugą stronę.Próbowałem podnieśćgłowę, ale nawet ten niewielki wysiłek przyprawił mnie o mdłości, więc dałemsobie spokój mówiąc, że ktokolwiek chodzi po korytarzu, z pewnością nie jest tomoja sprawa.Zapach perfum zniknął i chociaż ciągle czułem się bardzo źle,wiedziałem, że znowu znalazłem się w realnym świecie rzeczywistych przedmiotów iprawdziwego światła.Drzwi uchyliły się lekko i do pokoju zajrzał mistrzMalrubius, jakby pragnąc upewnić się, czy nic mi nie potrzeba.Uspokoiłem gogestem dłoni, a on zamknął cicho drzwi.Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłemsobie, że umarł, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]