[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozlokowaniem ich zajmują sięKara i Wallid.Wiedzą, że nigdy nie odmawiam i że w moich konwojachprzejazd jest za darmo.Zawsze wieziemy około pięćdziesięciuosób, dla których ciężarówka to jedyny środek lokomocji.Turyści sprawiają najwięcej kłopotu.Zawsze chętnie spotykałemludzi lubiących podróże, ale od paru lat widuję w Afryce tylkoszmaciarzy.Szanuję tych, którzy jadą szukać przygody, ale ci są inni.Skąpi, smutni, przechodzą koło prawdziwych przyjemności nie dostrzegającich, starając się za wszelką cenę trochę zaoszczędzić.Ci, których woziłem swoimi konwojami, stosują tę samą taktykę.- Dla pozorów pomachają trochę szczotką, po czym znikają na czasprzejazdu.Nigdy w niczym nie pomogą i sprawiają tylko kłopoty.Pokażdym konwoju obiecuję sobie, że więcej ich nie zabiorę, ale terazznowu wspomnienie Miguela, hidalgo z trąbką, każe mi zmienićpostanowienie.Przedstawiciel tamtych pięciu podchodzi do mnie i oświadcza, żemam piękny konwój, po czym pyta, dokąd jadę.- Wsiadajcie wszyscy na którąś naczepę i żebym nie widział wasna dole, zanim nie będziecie potrzebni, to znaczy, kiedy się was zawołado roboty.- Dziękuję.Ale jeśli będziemy pracować, to dasz nam zniżkę zaPrzejazd, co?Na tym konwoju zarobię czterysta tysięcy dolarów, a ten mi tuzawraca dupę targowaniem się o pięć przejazdów po trzysta franków.- To jest za darmo, frajerze.Jazda, włazić na górę!***Tego samego wieczoru postanawiam, że dosyć tego.Rabah najwyraźniejnie zamierza się ruszyć.Upozoruję wyjazd i ukryję sięw Reggane.Ajudżil zawiadomi mnie, kiedy ten kurewski celnikwreszcie wychyli nosa ze swojej dziury.Wołam Josa i przekazuję mu polecenie wyjazdu.Składanie sprzętuprzeciąga się.Przyśpieszam robotę głośnym wrzaskiem.W niecałepiętnaście minut później wyjeżdżamy.Kara i Ahmed siadają ze mną.Pozostali pomocnicy jadą na naczepie.Pędzę wyboistym szlakiem doReggane.W lusterku widzę za sobą sznur świateł.Dojeżdżamy bezkłopotów w niecałe cztery godziny, w środku nocy, zatrzymawszy sięparę razy po drodze, żeby uzupełnić zapas suchego drewna.***Pierwszego dnia kazałem całkowicie wyładować małego mana.Chcę złożyć na nim towary przewidziane dla Ajudżila.Odwiedzamfacetów z obrony cywilnej, którzy dają zezwolenie na przejazdTanezruftu.Znamy się dobrze od dawna.Na zewnątrz moi ludzie pocą sięw upale, przenosząc graty zamówione przez Ajudżila.Nie liczącsilnika do ciężarówki, który swoje waży, jest tu kilka silników dosamochodów osobowych i mnóstwo części metalowych, opon i innychświństw.W sumie daje to dobrych dziesięć ton do przeniesieniaz jednej ciężarówki na drugą.Około piątej po południu, kiedy temperatura zaczyna spadać,załadunek mana zostaje zakończony.Wszyscy rzucają się na picie,a potem sjesta.Pozwalam im trochę pospać, po czym każę ustawićciężarówki w koło, i nakazuję, by odtąd było tak na każdym postoju.Manewrowanie zajmuje trzy kwadranse.Ryk silników i westchnieniapneumatycznych hamulców urozmaicają nieco zakończenie dnia.Wozyjeżdżą w kółko i przecinają sobie drogę, a ja, siedząc na murku,napawam się tym ruchomym przedstawieniem.Wyruszamy o północy.Jacky siadł za kierownicą mana.Karajedzie z nami.Wracamy w kierunku Adraru, ale po dwudziestukilometrach zjeżdżamy ze szlaku, wybierając węższą drogę.Dziesięćkilometrów dalej Kara wrzeszczy:- Piasek! Piasek!Tuż przed nami w poprzek szlaku leży szeroka ławica miałkiegopiasku.Potężny i sterowny mań, który jest jednym z najlżejszychpojazdów konwoju, przejeżdża bez trudności.Jeszcze pięć kilometrówi jesteśmy w umówionym miejscu.Jacky wyłącza silnik.Noc jest jasna,granatowa.Czekamy dwie godziny, zanim w oddali daje się słyszećzbliżający się odgłos silnika.Jeszcze dziesięć minut i Jacky trąca mniełokciem.- Tam.Po prawej zapaliły się dwa reflektory, które natychmiast gasną.Powtarza się to trzy razy, to Ajudżil.Jacky ustawia wóz w tamtymkierunku i odpowiada.Ajudżil przyjechał z kilkunastoma pracownikami,mają sześć peugeotów 404 z plandekami.Jego ludzie natychmiastbiorą się za przeładunek.Kara zapala swoje małe ogniskoi szykuje herbatę, po czym idzie pomóc pozostałym.Jacky, Ajudżil i japalimy cepsi i skręty przy ogniu.Przywiozłem też ze sobą butelkęstarego koniaku, za którym przepada Ajudżil.Pracownicy zsuwająsilniki z ciężarówki na samochody po metalowej płycie.Podobnie jakmy, instynktownie mówią szeptem.Tak naprawdę nie ma takiejpotrzeby, choć na pustyni najdrobniejszy dźwięk niesie daleko, ale tenprzemytniczy nastrój każe nam zniżyć głos.Wszystko jest załatwione po trzech godzinach.Ajudżil płaci miresztę tego, co mi był winien.Potwierdza mi też, że przyśle kogośz wiadomością, kiedy tylko Rabah wyjedzie.Peugeoty znikająw ciemnościach.***Reggane, drugi dzień.Bezczynne oczekiwanie to żadna przyjemność.Akurat jest czas na małe ćwiczenia dla moich ludzi.Relaks,zgoda.Ale rozprzężenie - w żadnym wypadku.Jak zwykle słońce stoi wysoko i grzeje mocno, idealna pogoda naplażowe zabawy.Zarządzam, żeby Kara załadował na mana łopatyi dodatkowe podkłady, po czym załadowuję wszystkich na ciężarówkę.Trzymają się jak potrafią, kiedy pełnym gazem jadę po wybojach.Kiedy dojeżdżam do piaszczystej ławicy, znalezionej w nocy, dodajęgazu i skręcam w prawo.Koła zagrzebują się natychmiast.Zmieniam bieg.Szybkość spada.Dochodzę do jedynki.W ciężarówce pierwszy bieg nie jest tak mocnyjak w samochodzie osobowym.Na ogół wrzucenie jedynki to początekgrzęźnięeia w piachu, toteż najczęściej bardziej opłaca się jak najdłużejwlec się na dwójce, bo zachowuje się wtedy jakąś szansę mozolnegoprzejechania przez miękki odcinek.Czas potrzebny na zmianę bieguJest w ciężarówce zbyt długi, biorąc pod uwagę, z jak małą szybkościąjedzie się przez miałki piasek, nie sposób nie zatrzymać się na chwilę,na czas wysprzęglenia i wrzucenia niższego biegu.Ta chwila psujewszystko.Pozbawia wóz resztek rozpędu, jaki jeszcze miał, i niemożna już ruszyć z miejsca.Dodaję jeszcze gazu, żeby dobrze zagrzebaćtylny most w piachu, i wyskakuję z kabiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]