[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kurwa, nie! Tatave!Stojąca przy mnie Mała wrzasnęła.Teraz wielka masa przed namiprzestępowała wściekle z nogi na nogę.Tatave biegł ze wszystkich siłw kierunku wody, tak szybko, jak tylko pozwalały mu jego małeniezdarne nóżki.Forteca poruszyła się i w mgnieniu oka była już nadnim.Zobaczyłem, jak ogromna trąba wznosi się wysoko w niebo,trzymając naszego małego kuchcika, po czym gwałtownie spadaw dół z wielką siłą ciskając jego ciało na ziemię.Następnie podniosłaje i cztery czy pięć razy jeszcze rozmiażdżyła je o ziemię.Wściekłe pomruki, sapnięcia i porykiwania słonia, przepełnionenienawiścią i żądzą niszczenia, wyznaczały rytm tej sceny i napawałynas grozą.W końcu ujrzałem, jak chwyta Tatave za nogi.Zamachnąłsię z furią, po czym cisnął bezwładne zwłoki, które wyleciały wpowietrze na niesamowitą wysokość.Z rozłożonymi rękami i nogami,obracając się powoli wokół własnej osi, przeleciały nad obozowiskiemi roztrzaskały się o drzewo.***Odruch szaleństwa kazał mi rzucić się naprzód.Zacząłem biec przezwodę, a potem z wściekłością płynąć w kierunku drugiego brzegu.Mała wrzeszczała, wzywając mnie do powrotu.Musiałem tam iść.Zabić! Zaszokowany śmiercią Tatave i potworną sceną jego masakrowania,wzburzony tym huraganem dzikich pomruków, tym rykiem,jakiego nigdy nie słyszałem u żadnego zwierzęcia, przez parę sekundogarnęła mnie niezłomna pewność.Trzeba było zniszczyć to coś.Tapotworna czarna skała, ożywiona nienawiścią, nie mogła pozostać natym świecie.Była zbyt potężna, zbyt zawzięta, zbyt okrutna.Cośtakiego nie mogło istnieć.To musiało umrzeć.Ze wszystkich sił brnąłem w jego kierunku, chwilami przechodzącw crawl, który przybliżał mnie do brzegu.M'Bumba, nadal rycząc i sapiąc, chodził po całym obozie.Widziałem,jak kolejno wszystko znika.Nie było już moskitier, pozrywanychuderzeniami trąby; kuchnia rozniesiona w drobny mak; w powietrzuprzelatywały części ekwipunku; żelazne kufry, uniesione trąbą, spadałyna ziemię i pękały z hukiem.Zwierzę całym ciężarem, z hałasemprzypominającym wystrzał armatni, przewalało się po wszystkim, coznalazło na swej drodze.Wydawało się, że jest wszędzie.Szybkość jegoruchów graniczyła z cudem.Byłem już dziesięć metrów od brzegu, gotów do ostatniego i samobójczegosprintu w kierunku zwierzęcia.Nagle ujrzałem je przed sobą,ogromne, wypełniające całe moje pole widzenia, niesłychanie potężnei szerokie.Przeraziłby nawet samego diabła.Całe bohaterstwo i szaleństwoopuściło mnie momentalnie, stanąłem jak wryty i nawet postąpiłemkilka kroków do tyłu, przerażony swoją nagością i znikomością.Patrzył na mnie, z głową przechyloną na bok, a ogromne ponadrywaneuszy wachlowały jego gigantyczną głowę.Byłem zbyt blisko brzegu.Zaraz się na mnie rzuci.Po co ja tozrobiłem? Był gigantyczny, a przede wszystkim zadziwiająco szeroki.Jego pierś wyglądała jak ściana czarnego, spękanego ciała.Jegogłowa, nieregularnych kształtów skała, miała odcień szary, niecojaśniejszy.Jedyny kieł wycelowany był we mnie.Resztka lewegozaledwie wystawała ze szczęki, a miejsce, w którym został ułamany,wyglądało na ostre niczym szabla.Na jego szyi i kle wisiały kawałki lian i gałęzi.Cztery kolumny jegonóg oraz brzuch pokrywała gruba warstwa błota, ciemna i popękana,tworząca jakby skorupę pokrytą łuskami.Wyglądał jak brontozauralbo inne świństwo w tym rodzaju! Potwór z zamierzchłych czasów,wielki i silny jak mamut!Widział mnie, byłem tego pewien.Sapnął, zawachlował uszaminiczym dwoma wielkimi żaglami i ciężko rzucił się do przodu.Namnie! Zatrzymał się z przednimi nogami w wodzie, niecałe dziesięćmetrów naprzeciw mnie.Stałem jak skamieniały, nie poruszyłem sięnawet o włos.Pokiwał z furią głową, odwrócił się do mnie plecami, po czym naglewykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i ponownie runął na mniejak nawałnica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]