[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnie nie można zabić. To go zgasiło.Zwalił się w fotel, zagapił w noc;artystycznie wydmuchiwał dym - zaciągając się, od czasu do czasu zerkał na mnietaksująco. - A dlaczego ci tak na tym zależy, co? - Powiedzmy, że mam dość robienia za niepełnosprawnegonieszczęśnika, który potrzebuje niańki, żeby przejść parę Bram. - Bo potrzebujesz. - Chciałbym przestać potrzebować. - A skąd wiesz. - Nie wiem. Uśmiechnął się, zmrużył oczy.Dźgnął w mym kierunkucygarem. - Ty się zmieniasz, Adrian.Teraz nie udałoby mi się takspokojnie poodcinać ci palców.Prawda? Teraz nie jesteś już taki nijaki.Zmieniasz się.Może nie pamięć, ale coś odzyskujesz na pewno.Raj opuszczony. Llameth się zgodził, oczywiście.Pozostali znani mi gracze goszczący u Santany na wieść o zbliżającym się wirusiezwierciadlanym czym prędzej udali się do piwnicy; żaden nie wrócił.Wyjątekstanowił Maastrachni. - Nawet jak wszyscy uciekniemy, on i tak wyczuje, żeśmy tuprzebywali - powiedział Santanie.- Zniszczy wszystko i wszystkich, którzy mieliz nami styczność.- Przez „wszystkich” rozumiał ludzkie atrapy.- Zabije ją. Santana wydał jeszcze zarządcy szereg poleceń, wygłosiłkilka kłamstw na użytek miejscowych, przygotował ekwipunek.przed północą,niecałe siedem godzin od znalezienia przeze mnie kartki, i on zeszedł dopiwnicy.Czekaliśmy na niego w środku heksagonu, Llameth ssał krew z lewegonadgarstka, który był sobie przeciął jednym ze swych noży.Czarny zamknąłstarannie drzwi, klucz wziął ze sobą. O 23.48 czasu Luizjany przeszliśmy na Kilimandżaro.Tropiciele. Reguły rządzące przemieszczaniem siępostaci graczy pomiędzy światami Irrehaare stanowią wypadkową wypaczeń systemuspowodowanych awarią Allaha - czy, jak kto woli, wejściem Samuraja - izaszczepionych komputerowi fundamentalnych zasad, na których wzniesiono tokrólestwo marzeń.Allah starał się usystematyzować szaleństwo i przypadek - i wten sposób powstały Bramy, ich heksagony, ciągi i piony oraz prawa przejść.Przez Bramę nie może się przedostać żaden człowiek czy zwierzę, o ile nie jestpostacią kierowaną przez gracza.Każda taka postać wkraczając do nowego światajest automatycznie doń przystosowywana, przy czym stopień i rodzaj owegoprzystosowania mogą być przez nią modyfikowane - o ile jest przytomna, posiadaodpowiednio wysokie współczynniki i umiejętność koncentracji w danej chwili.Odnosi się to również do wszystkich posiadanych przez nią przedmiotów czy teżcałych martwych wycinków otoczenia ruchomych na tyle, by przenieść się z nią zalinię progu.Brzmi to jak zbiór przepisów gry - bo też tym właśnie jest. Zabierając ze sobą żywność, zapasowe ubrania, pistolety iszable - bardziej niż o te konkretne przedmioty, chodziło nam o ich ideę: wjakimkolwiek bowiem świecie się nie znajdowaliśmy, broń pozostawała bronią,odzież odzieżą - choć zmieniały się i nasze ciała, a moje najbardziej, choćzmieniał się cały ten ekwipunek.Przechodziliśmy tam i z powrotem, od Bramy doBramy, w ramach jednego ciągu drzewa heksagonów.Kalejdoskop: niebo błekitne,seledynowe, czerwone, brązowe i czarne; słońca i księżyce jak otwierające się izamykające ślepia kosmosu; nagłe skoki temperatury, turtura hipotermicznychdreszczy, cieplnych udarów; miasto, pustynia, las, jaskinia, morze, wnętrzepomieszczenia.Piekielny rajd.W kilkadziesiąt minut zagęszczone godziny i dni. Zatrzymaliśmy się, po odzieniu sądząc, w średniowieczu.Wieczór.Powietrze chłodne, wilgotne.Zachwaszczona łąka przylegająca dopuszczy.Wychodząc trójtęczą z Bramy o mało nie wpadliśmy wprost w trzeszczącewysokim płomieniem ognisko.Musiało się znajdować dokładnie na środku heksagonu,wnosząc z kąta, pod jakim podchodziliśmy do Bram. Santana potwierdził to przypuszczenie. - Na samej osi - mruknął oglądając się na Bramy. - Ile to skoków? - spytał Llameth, wypatrując czegoś wciemnej ścianie puszczy.- Trzynaście? - Czternaście - poprawiłem go. - Może byś się tak pomodlił? Co? Santana? - Może.A może zaczekamy na tego piromana. Llameth wywinął usta w charakterystycznym dla niego,szyderczo-okrutnym uśmiechu.- Długo czekać nie będziemy. Obserwowała nas jakiś czas, nim wyszła z cienia drzew.Przez ramię przewieszony miała łuk, niosła ustrzelonego zająca.Mrugnąłem:gracz. Zająca rzuciła na ziemię przy ognisku.Łuk i kołczanzdjęła. - A ciebie nie znam - rzekła przypatrując mi się badawczo.Dziwna była ta zaciętość, z jaką ostentacyjnie ominęła wzrokiem Santanę, nawetja ją zauważyłem; zerknąłem na niego szybko. Czarny, odwracając się ku mroczniejącym falom przyleśnychpól, uśmiechnął się sarkastycznie.- To atrapa, nie widzisz? Kobieta i Llameth mrugnęli niemal jednocześnie. - Już nie - zauważył kaleka.- Już jest identyfikowalny. Dużo bym dał teraz za lustro. Nie zrozumiała zapewne, o czym mówią, ale nie podjęłatematu. - Tak sobie myślałam, że jednak pójdziecie w dół na niego. - To ty ją pomięłaś - stwierdziłem.- Tę kartkę Cavalerra wLuizjanie. - On się zawsze zamykał jak w twierdzy, nie chciało mi sięburzyć mu tego pięknego domu. Wciąż na niego nie patrzyła, lecz wiedziałem, że mówi oSantanie.Santana był osią jej myśli. - A co ty tu w ogóle robisz? - zagadnął ją Llameth.-Nazgul wysłał cię, żebyś na nas czekała? - Szukam Alexa.Miłość poza Irrehaare
[ Pobierz całość w formacie PDF ]