[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bezsennoœæ trapi mnie od dawna, wczoraj zaœ, ledwiem oczy zamkn¹³, zapad³em jakby w odrêtwienie.O której godzinie przyœni³y mi siê te g³upstwa, nie wiem, zdaje mi siê, ¿e dopiero nad ranem, bo gdym siê obudzi³, by³o ju¿ widno, a nie musia³em œniæ d³ugo.Zobaczy³em masy chrz¹szczy i ¿uków wychodz¹cych z boków, ze szpar miêdzy materacem a ³Ã³¿kiem.By³y tak du¿e jak pude³ka od zapa³ek.Wkrótce ujrza³em je id¹ce w górê po œcianie.Dziwna rzecz, jak podobne sny s¹ realne; s³ysza³em najwyraŸniej szelest papierowego obicia pod haczykami nóg.Podniós³szy oczy zobaczy³em w k¹cie pod sufitem ca³e grona chrz¹szczy, tylko nieco odmiennych, bo jeszcze wiêkszych i bia³ych w czarne plamy.U niektórych widzia³em podbrzusza z dwoma szeregami nóg, które wygl¹da³y jakby ¿ebra.We œnie wydawa³o mi siê to wszystko naturalne i zarazem ohydne.By³em pe³en wstrêtu, ale anim siê ba³, ani dziwi³.Dopiero po przebudzeniu siê, gdy pocz¹³em myœleæ œwiadomie, wstrêt ten sta³ siê nieznoœny i zmieni³ siê w dziwnego rodzaju strach, bo strach œmierci.Pierwszy raz odczuwa³em coœ podobnego i ta bojaŸñ œmierci formu³owa³a siê tak: Kto wie, jakie tam mrowienie przeohydne mo¿e istnieæ w tych ciemnoœciach z drugiej strony ¿ycia? PóŸniej przypomnia³em sobie, ¿e takie olbrzymie, bia³e z czarnymi plamami chrz¹szcze widzia³em w jakimœ muzeum, ale na razie wyda³y mi siê one widzeniem rzeczy niebywa³ych, nale¿¹cych do pozagrobowej ohydy.Zerwa³em siê, podnios³em roletê i widok œwiat³a uspokoi³ mnie zupe³nie.Na ulicy ju¿ by³ ruch; psy ci¹gnê³y wózki z warzywem, s³u¿¹ce sz³y na targ, robotnicy do fabryk.Widok normalnego ¿ycia ludzkiego jest najlepszym przeciwœrodkiem na tego rodzaju fantasmagoriê.Ja teraz czujê ogromn¹ potrzebê œwiat³a i ¿ycia.Ostateczny wniosek z tego wszystkiego, ¿e nie jestem zdrów.Moja tragedia toczy mnie od wewn¹trz jak robak.¯e spostrzegam na brodzie i g³owiebia³e nitki, to le¿y w porz¹dku rzeczy; ale twarz moja, zw³aszcza z rana, ma tony woskowe i rêce s¹ trochê przezroczyste.Nie chudnê, raczej przeciwnie - a z tym wszystkim mam œwiadomoœæ swojej anemii, tak samo jak mam œwiadomoœæ swoich stanów psychicznych i czujê, ¿e moja ¿ywotnoœæ przesila siê - i ¿e idê ku czemuœ z³emu.Nie zwariujê nigdy.Zupe³nie nie wyobra¿am sobie, jak móg³by nadejœæ taki czas, w którym przesta³bym siebie kontrolowaæ.Zreszt¹ znakomity jeden lekarz, a co wiêksza, rozumny przy tym cz³owiek, powiedzia³ mi, ¿e przy pewnym stopniu w rozwoju œwiadomoœci jest to rzecz niemo¿liwa.Zdaje mi siê nawet, ¿em o tym pisa³.Lecz nie wariuj¹c mogê dostaæ jakiejœ ogromnej choroby nerwowej - a ¿e wiem trochê, co to jest - wiêc zupe³nie szczerze mówiê, ¿e wola³bym ka¿d¹ inn¹.Ogólnie bior¹c, nie wierzê w doktorów, zw³aszcza takich, którzy wierz¹ w medycynê, ale byæ mo¿e, ¿e trzeba siê bêdzie poradziæ, zw³aszcza ¿e i ciotka sobie tego ¿yczy.Wiem zreszt¹ jedno lekarstwo niezawodne: gdyby Kromicki umar³ i gdybym siê o¿eni³ z Anielk¹, to by³bym zdrów; gdyby ona przysz³a do mnie i powiedzia³a mi: "Nale¿ê niepodzielnie do ciebie" to by³bym tak¿e zdrów.Choroby p³yn¹ce z nerwów nale¿y leczyæ przez nerwy.Ale ona nie zechce byæ moim lekarzem, choæby chodzi³o o moje ¿ycie.By³em z ni¹ i ciotk¹ u Angelego.Dziœ odby³o siê pierwsze posiedzenie.Jak¹ ja jednak mia³em s³usznoœæ twierdz¹c, ¿e ona jest jedn¹ z najpiêkniejszych kobiet, jakie w ¿yciu spotka³em, dlatego ¿e w jej piêknoœci nie ma nic pospolitego! Angeli wpatrywa³ siê w ni¹ z takim upodobaniem, jakby patrzy³ na wysokie i szlachetne dzie³o sztuki.Wpad³ w doskona³y humor, rysowa³ z zapa³em i nie ukrywa³ nam wcale powodów swego zadowolenia.-W moim zawodzie - mówi³ - podobny model jest rzadkoœci¹.Jak siê ma taki wzór, to siê inaczej pracuje.Co za twarz! co za wyraz!A wyraz by³ mniej zachwycaj¹cy ni¿ zwykle, bo to nieœmia³e stworzenie czu³o siê zmieszane, zawstydzone i z trudnoœci¹ przychodzi³o mu zachowywaæ twarz i postawê naturaln¹.Ale Angeli to zrozumia³.- Na nastêpnych posiedzeniach bêdzie coraz lepiej - mówi³ - z tym, jak ze wszystkim, trzeba siê oswoiæ.I co chwila wykrzykiwa³:- To powinien byæ portret!Spogl¹da³ tak¿e z przyjemnoœci¹ na ciotkê, która ma rysy szlachetne, pe³ne charakteru, energii, a zarazem dziwnej zamaszystoœci.Obejœcie siê jej z Angelim by³o w swoim rodzaju czymœ nieporównanym.By³a w nim jakaœ naiwna bezceremonialnoœæ wielkiej damy, bêd¹cej zawsze w zgodzie z dobrym smakiem, ale nie robi¹cej sobie nic z nikogo.Angeli, cz³owiek przywyk³y do ho³dów, ale bardzo zarazem sprytny, pozna³ siê na tym i widzia³em, ¿e go to bawi³o.Zdecydowaliœmy siê na czarn¹ jedwabn¹ sukniê, nadzwyczaj zreszt¹ wykwintn¹.Szczególniej figura Anielki œlicznie siê w niej wydaje.Widaæ jej smuk³oœæ i zarazem pe³noœæ.Nie mogê o tym ani myœleæ, ani pisaæ spokojnie.Angeli, mówi¹c do Anielki, u¿y³ wyrazu mademoiselle.Kobieca natura jest dziwna, choæby nawet by³a anielska.Widzia³em, ¿e to mojemu kochanemu stworzeniu zrobi³o przyjemnoœæ, a jeszcze wiêksze zadowolenie ujrza³em w jej œlicznej twarzyczce, gdy Angeli, poprawiony przeze mnie, odpowiedzia³:- Ale¿ ja siê bêdê ci¹gle myli³! Patrz¹c na pani¹, niepodobna siê nie omyliæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]