[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nic mi niemów.Pamiêtaj : szef zawsze wie najlepiej.;!_'By³a za m³oda, ¿eby apoplektycznie zsinieæ, niemniej jednak miota³y ni¹burzliwe uczucia.³ypnê³a na mnie, najwyraŸniej dosz³a do wniosku, ¿e niema s³Ã³w odpowiednich do tej sytuacji, i zaczê³a schodziæ po schodach,ze wzburzeniem widocznym w ka¿dym ruchu jej sztywno wyprostowanychpleców.Pod¹¿y³em za ni¹, a moje plecy te¿ nie by³y ca³kiem takie jakzwykle, bo czu³em w nich dziwne mrowienie, które nie usta³o, dopóki niezamkn¹³em bezpiecznie za sob¹ frontowych drzwi magazynu.Odeszliœmy szybko ulic¹ trzymaj¹c siê z dala od siebie; to Belindazachowywa³a ten dystans, a jej postawa dawa³a wyraŸnie do zrozumienia'.trzymanie siê za rêce i œciskanie ramion skoñczy³o siê ña tê noc,Najprawdopodobniej na dobre.Odchrz¹kn¹³em.- Ten, kto walczy i ucieka, drugiego dnia walki doczeka._?_ Tak bardzo kipia³a gniewem, ¿e tego nie uchwyci³a.'_: = Proszê, niech pan do mnie nie mówi - warknê³a, wiêc przesta³emmówiæ przynajmniej do momentu, kiedy doszliœmy do pierwszego szynkuw dzielnicy portowej, niechlujnej spelunki, szczyc¹cej siê nazw¹ "Podtem o Dziewiêciu Ogonach".Widocznie musieli tu niegdyœ bywaæwszyscy marynarze.Wzi¹³em Belindê pod rêkê i wprowadzi³em j¹ doœrodka.Nie by³a zachwycona, ale nie stawia³a oporu.By³a to zadymiona, duszna nora, i tylko tyle da³oby siê o niej powiedzieæ.Kilku marynarzy, niechêtnych wtargniêciu dwojga obcych do przybytku,55który zapewne s³usznie uwa¿ali za swoj¹ prywatn¹ w³asnoœæ, ³ypnê³o na : - Nieznam siê na przemówieniach.- Qgnista jak zawsze, mia³a ³zymnie porturo, kiedy wchodzi³em, ale poniewa¿ by³em w nastroju do _v oczach.-Wiem tylko, ¿e to jest naj³adniejsze, co o mnie ktokolwiek³ypania o wiele bardziej ponuro od nich, po tym pierwszym nieprzyjaznyrn `_,iodruchu zostawili nas w spokoju.Poprowadzi³em Belindê do niewielkiego;sto³u, oryginalnego, antycznego, drewnianego sto³u, którego powierzchni!nie tknê³o myd³o czy woda od niepamiêtnych czasów.- Ja biorê scotcha - powiedzia³em.- A ty?- Scotcha - odrzek³a nad¹sana.- Przecie¿ nie pijesz whisky.- Dziœ pijê.Mia³a racjê tylko czêœciowo.Wychyli³a pó³ szklanki czystej whisky;jednym zawadiackim haustem, po czym zaczê³a krztusiæ siê, kaszleæ i d³awiæ tak gwa³townie, i¿ doszed³em do wniosku, ¿e mog³em siê myliæ, je¿eli;idzie o wykluczenie u niej objawów apopleksji.Chc¹c przyjœæ jej z pomo-_, "c¹, pocz¹³em j¹ klepaæ po plecach.!- Niech pan zabierze tê rêkê - wysapa³a.Zabra³em rêkê.- Nie s¹dzê, ¿ebym mog³a dalej z panem pracowaæ, panie majorze- powõedzia³a, kiedy jej krtañ powróci³a do stanu u¿ywalnoœci.- Przykro mi to s³yszeæ.- Nie mogê pracowaæ z ludŸmi, którzy mi nie ufaj¹, którzy mi niewierz¹.Pan nas traktuje nie tylko jak marionetki, ale jak dzieci.- Wcale ciê nie uwa¿am za dziecko - odrzek³em pokojowo.I rzeczywi-œcie nie uwa¿a³em.- "Wierzê ci, Belindo" - zaczê³a mnie przedrzeŸniaæ z gorycz¹.- "Ja-sne, ¿e ci wierzê".Wcale pan nie wierzy Belindzie.- Wierzê Belindzie - odpar³em.- I chyba jednak dbam o Belindê.Dlatego zabra³em stamt¹d Belindê.Popatrzy³a na mnie.- Wierzy pan.wiêc dlaczego.'- Tam rzeczywiœcie ktoœ by³, ukryty za tym stojakiem z lalkami.Widzia-³em, ¿e dwie siê lekko ko³ysa³y.Ktoœ by³ za stojakiem i obserwowa³, napewno chc¹c siê przekonaæ, czy coœ wykryjemy.Nie mia³ ¿adnych mor- _derczych zamiarów, bo strzeli³by nam w plecy, kiedy schodziliœmy na dó³.__;Ale gdybym zareagowa³ tak, jak chcia³aœ, by³bym zmuszony go poszukaæ, _ ___!i wtedy kropn¹³by mnie ze swojej kryjówki, zanim bym go w ogóle '___dojrza³.Potem kropn¹³by ciebie, bo nie móg³by mieæ ¿adnych œwiadków, ! !:_a naprawdê jesteœ jeszcze o wiele za m³oda, ¿eby umieraæ.Albo te¿ ;:móg³bym zabawiæ siê z nim w chowanego i mieæ równ¹ szansê, ¿e go _dorwê - gdyby nie by³o tam ciebie.Ale by³aœ, nie masz broni, nie masz '¿adnego doœwiadczenia w tych paskudnych grach, w które siê zabawiamy,a dla niego by³aœ równie dobra jako zak³adnik.Tote¿ zabra³em stamt¹dBelindê.No, czy to nie ³adne przemówienie?56Bzdury! - Dopi³em mojej whisky, potem whisky Belindy i odwioz³emdo hotelu.Chwilê staliœmy w wejœciu, schroniwszy siê przed padaj¹cymteraz rzêsiœcie deszczem, i Belinda powiedzia³a:- Tak mi przykro.By³am g³upia.I przykro mi te¿ za pana.- Za mnie?- Teraz rozumiem, dlaczego pan wola³by, ¿eby dla pana pracowa³ykukie³ki, nie ludzie.Cz³owiek nie p³acze, kiedy umiera kukie³ka.Nic nie odpowiedzia³em.Zaczyna³em traciæ panowanie nad t¹ dziew-czyn¹, dawny stosunek nauczyciel-uczennica nie by³ ju¿ ca³kiem taki jakpowiedzia³a.Mówi³a prawie z radoœci¹.Jeszcze jednoZebra³em siê w sobie.- Teraz ju¿ nie bêdê siê pana ba³a.- A ba³aœ siê? Mnie?- Tak, ba³am siê.Naprawdê.Ale to jest tak, jak powiedzia³ tamten- Jaki cz³owiek?hylock, prawda? Wie pan; zatnij mnie, a bêdê krwawiæ., b¹dŸ¿e cicho!Umilk³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]