[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W Anglii za podobne rzeczy dobrze p³ac¹.- A dlaczego.wykupi³ weksle papy?- Sk¹d wiesz, ¿e to on? W tym nie mia³by ¿adnego interesu.- Nic nie wiem - pochwyci³a gor¹czkowo panna Izabela - ale wszystko przeczuwam, wszystko rozumiem.Ten cz³owiek chce zbli¿yæ siê do nas.- Ju¿ siê przecie pozna³ z ojcem - wtr¹ci³a panna Florentyna.- Wiêc do mnie chce siê zbli¿yæ!.- zawo³a³a panna Izabela z wybuchem.- Pozna³am to po.Wstyd jej by³o dodaæ: "po jego spojrzeniu".- Czy nie uprzedzasz siê, Belciu?.- Nie.To, czego doznajê w tej chwili, nie jest uprzedzeniem, ale raczej jasnowidzeniem.Nawet nie domyœlasz siê, jak ja dawno znam tego cz³owieka, a raczej - od jak dawna on mnie przeœladuje.Teraz dopiero przypominam sobie, ¿e przed rokiem nie by³o przedstawienia w teatrze, nie by³o koncertu, odczytu, na których bym go nie spotyka³a, i dopiero dziœ ta.bezmyœlna figura wydaje mi siê straszn¹.Panna Florentyna a¿ cofnê³a siê z fotelikiem, szepcz¹c:- Wiêc przypuszczasz, ¿eby siê oœmieli³.- Zagustowaæ we mnie?.- przerwa³a ze œmiechem panna Izabela.- Tego nawet nie myœla³abym mu broniæ.Nie jestem ani tak naiwna, ani tak fa³szywie skromna, a¿eby nie wiedzieæ, ¿e siê podobam.mój Bo¿e! nawet s³u¿bie.Kiedyœ gniewa³o mnie to jak ¿ebranina, która zastêpuje nam drogê na ulicach, dzwoni do mieszkañ albo pisuje listy z proœb¹ o wsparcie.Ale dziœ - tylko zrozumia³am lepiej s³owa Zbawcy: "Komu wiele dano, od tego wiele ¿¹daæ bêd¹".- Zreszt¹ - doda³a wzruszaj¹c ramionami - mê¿czyŸni w tak bezceremonialny sposób zaszczycaj¹ nas swoim uwielbieniem, ¿e nie tylko ju¿ nie dziwiê siê ich nadskakiwaniu albo impertynenckim spojrzeniom, ale temu, gdy jest inaczej.Je¿eli w salonie spotkam cz³owieka, który mi nie mówi o swej sympatii i cierpieniach albo nie milczy posêpnie w sposób zdradzaj¹cy jeszcze wiêksz¹ sympatiê i cierpienia, albo nie okazuje mi lodowatej obojêtnoœci, co ma byæ oznak¹ najwy¿szej sympatii i cierpieñ, wtedy - czujê, ¿e mi czegoœ brak, jak gdybym zapomnia³a wachlarza albo chusteczki.O, ja ich znam! tych wszystkich don¿uanów, poetów, filozofów, bohaterów, te wszystkie tkliwe, bezinteresowne, z³amane, rozmarzone albo silne dusze.Znam ca³¹ tê maskaradê i zapewniam ciê, ¿e dobrze siê ni¹ bawiê.Cha! cha! cha!.jacy oni œmieszni.- Nie rozumiem ciê, Belciu.- wtr¹ci³a panna Florentyna, rozk³adaj¹c rêce.- Nie rozumiesz?.Wiêc chyba nie jesteœ kobiet¹.Panna Florentyna zrobi³a gest przecz¹cy, a nastêpnie pow¹tpiewaj¹cy.- Pos³uchaj - przerwa³a panna Izabela.- Od roku ju¿ straciliœmy stanowisko w œwiecie.Nie zaprzeczaj, bo tak jest, wszyscy o tym wiemy.Dziœ jesteœmy zrujnowani.- Przesadzasz.- Ach, Floro, nie pocieszaj mnie, nie k³am!.Czy¿eœ nie s³ysza³a przy obiedzie, ¿e nawet tych kilkanaœcie rubli, które ma obecnie mój ojciec, s¹ wygrane w karty od.Panna Izabela mówi¹c to, dr¿a³a na ca³ym ciele.Oczy jej b³yszcza³y, na twarzy mia³a wypieki.- Otó¿ w takiej chwili przychodzi ten.kupiec, nabywa nasze weksle, nasz serwis, opêtuje mego ojca i ciotkê, czyli - ze wszystkich stron otacza mnie sieciami jak myœliwiec zwierzynê.To ju¿ nie smutny wielbiciel, to nie konkurent, którego mo¿na odrzuciæ, to.zdobywca!.On nie wzdycha, ale zakrada siê do ³ask ciotki, rêce i nogi opl¹tuje ojcu, a mnie chce porwaæ gwa³tem, je¿eli nie zmusiæ do tego, a¿ebym mu siê sama odda³a.Czy rozumiesz tê wyrafinowan¹ nikczemnoœæ?Panna Florentyna przestraszy³a siê.- W takim razie masz bardzo prosty sposób.Powiedz.- Komu i co?.Czy ciotce, która gotowa popieraæ tego pana, a¿eby mnie zmusiæ do oddania rêki marsza³kowi?.Czy mo¿e mam powiedzieæ ojcu, przeraziæ go i przyœpieszyæ katastrofê? Jedno tylko zrobiê: nie pozwolê ojcu, a¿eby zaci¹ga³ siê do jakichkolwiek spó³ek, choæbym mia³a w³Ã³czyæ mu siê u nóg, choæbym mia³a.zabroniæ mu tego w imieniu zmar³ej matki.Panna Florentyna patrzy na ni¹ z zachwytem.- Doprawdy, Belciu - rzek³a - przesadzasz.Z twoj¹ energi¹ i tak¹ genialn¹ domyœlnoœci¹.- Nic znasz tych ludzi, a ja widzia³am ich przy pracy.W ich rêkach stalowe szyny zwijaj¹ siê jak wst¹¿ki.To straszni ludzie.Oni dla swoich celów umiej¹ poruszyæ wszystkie si³y ziemskie, jakich my nawet nie znamy.Oni potrafi¹ ³amaæ, usidlaæ, p³aszczyæ siê, wszystko ryzykowaæ, nawet - cierpliwie czekaæ.- Mówisz na podstawie czytanych romansów.- Mówiê na mocy moich przeczuæ, które ostrzegaj¹.wo³aj¹, ¿e ten cz³owiek po to jeŸdzi³ na wojnê, a¿eby mnie zdobyæ.I ledwie wróci³, ju¿ mnie ze wszystkich stron obsacza.Ale niech siê strze¿e!.Chce mnie kupiæ? dobrze, niech kupuje!.przekona siê, ¿e jestem bardzo droga.Chce mnie z³apaæ w sieci?.Dobrze, niech je rozsnuwa.ale ja mu siê wymknê, choæby - w objêcia marsza³ka.O Bo¿e! nawet nie domyœla³am siê, jak g³êbok¹ jest przepaœæ, w któr¹ spadamy, dopóki nie zobaczy³am takiego dna.Z salonów Kwiryna³u do sklepu.To ju¿ nawet nie upadek, to hañba.Siad³a na szezlongu i utuliwszy g³owê rêkoma szlocha³a.ROZDZIA£ SIÓDMYGO£¥B WYCHODZI NA SPOTKANIE WʯASerwis i srebra familii £êckich by³y ju¿ sprzedane i nawet jubiler odniós³ panu Tomaszowi pieni¹dze, str¹ciwszy dla siebie sto kilkadziesi¹t rubli sk³adowego i za poœrednictwo.Mimo to hrabina Karolowa nie przesta³a kochaæ panny Izabeli; owszem - jej energia i poœwiêcenie, okazane przy sprzeda¿y pami¹tek, zbudzi³y w sercu starej damy nowe Ÿród³o uczuæ rodzinnych.Nie tylko uprosi³a pannê Izabelê o przyjêcie piêknego kostiumu, nie tylko co dzieñ bywa³a u niej albo j¹ wzywa³a do siebie, ale jeszcze (co by³o dowodem nies³ychanej ³aski) na ca³¹ Wielk¹ Œrodê ofiarowa³a jej swój powóz.- PrzejedŸ siê, anio³ku, po mieœcie - mówi³a hrabina ca³uj¹c siostrzenicê - i poza³atwiaj drobne sprawunki.Tylko pamiêtaj, ¿ebyœ mi za to w czasie kwesty wygl¹da³a œlicznie.Tak œlicznie, jak to tylko ty potrafisz!.Proszê ciê.Panna Izabela nie odpowiedzia³a nic, ale jej spojrzenie i rumieniec kaza³y domyœlaæ siê, ¿e z ca³¹ gotowoœci¹ spe³ni wolê ciotki.W Wielk¹ Œrodê, punkt o jedenastej rano, panna Izabela ju¿ siedzia³a w otwartym powozie wraz ze swoj¹ nieodstêpn¹ towarzyszk¹, pann¹ Florentyn¹.Po Alei chodzi³y wiosenne powiewy, roznosz¹c tê szczególn¹, surow¹ woñ, która poprzedza pêkanie liœci na drzewach i ukazanie siê pierwiosnków; szare trawniki nabra³y zielonego odcienia; s³oñce grza³o tak mocno, ¿e panie otworzy³y parasolki.- Œliczny dzieñ - westchnê³a panna Izabela, patrz¹c na niebo, gdzieniegdzie poplamione bia³ymi ob³okami.- Gdzie jaœnie panienka rozka¿e jechaæ? - spyta³ lokaj, zatrzasn¹wszy drzwiczki powozu.- Do sklepu Wokulskiego - z nerwowym poœpiechem odpowiedzia³a panna Izabela.Lokaj skoczy³ na kozio³ i spasione gniade konie ruszy³y uroczystym k³usem, parskaj¹c i wyrzucaj¹c ³bami.- Dlaczego, Belciu, do Wokulskiego? - zapyta³a trochê zdziwiona panna Florentyna.- Chcê sobie kupiæ paryskie rêkawiczki, kilka flakonów perfum.- To samo dostaniemy gdzie indziej.- Chcê tam - odpowiedzia³a sucho panna Izabela.Od paru dni mêczy³ j¹ osobliwy niepokój, jakiego ju¿ raz dozna³a w ¿yciu.Bêd¹c przed laty za granic¹ w ogrodzie aklimatyzacyjnym, zobaczy³a w jednej z klatek ogromnego tygrysa, który spa³ oparty o kratê w taki sposób, ¿e mu czêœæ g³owy i jedno ucho wysunê³o siê na zewn¹trz.Widz¹c to panna Izabela uczu³a nieprzepart¹ chêæ pochwycenia tygrysa za ucho.Zapach klatki nape³nia³ j¹ wstrêtem, potê¿ne ³apy zwierzêcia nieopisan¹ trwog¹, lecz mimo to czu³a, ¿e - musi tygrysa przynajmniej dotkn¹æ w ucho.Dziwny ten poci¹g wyda³ siê jej samej niebezpiecznym i nawet œmiesznym.Przemog³a siê wiêc i posz³a dalej; lecz po paru minutach wróci³a.Znowu cofnê³a siê, przejrza³a inne klatki, stara³a siê o czym innym myœleæ.Na pró¿no
[ Pobierz całość w formacie PDF ]