[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przynoszê ci b³ogos³awieñstwo boskie.Wdziej ko¿uch, bo zimno, i pokrzep siê - odpar³ ksi¹dz.Ustawi³ kosz na wysokim progu stajni i pocz¹³ wydobywaæ chleb, miêso i butelkê miodu.Œlimak zbli¿y³ siê do proboszcza, spojrza³ mu w twarz, dotkn¹³ rêkoma futra i nagle upad³ mu do nóg szlochaj¹c:- Jaki ja biedny, mój jegomoœæ.jaki ja biedny.Oj! jaki ja biedny.- Benedicat te omnipotens Deus - b³ogos³awi³ go proboszcz.Ale wnet, zamiast prze¿egnaæ, uj¹³ go w ramiona i usiad³ z nim na progu.I tak siedzieli d³ug¹ chwilê - nêdzny, p³acz¹cy ch³op w objêciach eleganckiego ksiêdza.- No, uspokój siê, bracie.bêdzie dobrze.Bóg nie opuszcza swoich dzieci.Poca³owa³ go i otar³ mu ³zy.Œlimak z rykiem upad³ mu do nóg po raz drugi.- Niech¿e ju¿ zginê.- szlocha³.- Niech pójdê do piek³a za moje grzechy, kiej mnie takie szczêœcie spotka³o, ¿e sam jegomoœæ ulitowaliœcie siê nade mn¹.A czy ja wart Tego, ady ¿ebym ja sto lat ¿y³, ¿ebym na kolanach do Ziemi Œwiêtej poszed³, to jeszcze siê nie ods³u¿ê.Odsun¹³ siê na klêczkach i bi³ czo³em w ziemiê u nóg ksiêdza, jak przed o³tarzem.I du¿o czasu up³ynê³o, nim proboszcz zdo³a³ go o tyle uspokoiæ, ¿e ch³op podniós³ siê i wdzia³ ko¿uch.- Napij siê - rzek³ ksi¹dz podawszy mu kielich miodu.- Kiej nie œmiem, mój serdeczny jegomoœæ.- No, wiêc ja pijê do ciebie - i dotkn¹³ ustami kielicha.Œlimak uj¹³ miód dr¿¹cymi rêkoma i, znowu uklêkn¹wszy, z trudnoœci¹ wypi³.- Có¿, smakuje ci? - zapyta³ ksi¹dz po chwili.O, dobre! Kieb arak.- odpar³ ch³op innym g³osem i poca³owa³ proboszcza w rêkê.- Korzeni musi byæ tu sporo - doda³.Namówiony zjad³ kawa³ek miêsa z chlebem i wypi³ drugi kielich miodu.Posi³ek ten widocznie go pokrzepi³.- Powiedz¿e mi, bracie, co siê z tob¹ sta³o - zacz¹³ ksi¹dz.- Boæ pamiêtam, ¿eœ by³ gospodarz dostatni.- Du¿o by gadaæ, mój dobrodzieju.Jeden syn mi uton¹³, drugi w haryœcie, ¿ona umar³a, konie mi ukradli, spali³y me.A wszystkie moje nieszczêœcia zaczê³y siê od tych czasów, jak dziedzic sprzeda³ wieœ, jak zaczêli budowaæ kolej i jak przysz³y Niemce.Bez tych najpierwszych kolejników, co na naszych polach tyki ustawiali, rozeŸli³a siê na mnie ca³a wieœ.Buntowa³ te¿ ich, bo buntowa³ Josel za to, ¿e mierniki kupowali u mnie kurczêta i insze tam rzeczy.Do dziœ dnia ich buntuje.- A wy do niego ci¹gle chodzicie po radê - wtr¹ci³ ksi¹dz.- Gdzie¿ pójœæ - dopraszam siê ³aski dobrodzieja? Przecie ch³op nieumiejêtny, a ¯yd zna siê na wszystkim i nieraz m¹drze poradzi.Ksi¹dz poruszy³ siê.Ch³op, podniecony miodem, prawi³ dalej:- Jak pana nie sta³o, urwa³y mi siê dworskie zarobki i jeszczem musia³ oddaæ Niemcom dwa morgi ³¹ki, com arendowa³ od dziedzica.- Aaa!.- przerwa³ proboszcz.- Czy nie tobie chcia³ dziedzic sprzedaæ za sto dwadzieœcia rubli ³¹kê wartaj¹c¹ ze sto szeœædziesi¹t?- Ju¿ci mnie.- I dlaczego¿eœ nie kupi³? Nie wierzy³eœ mu.Wam siê zdaje, ¿e panowie tylko o waszej krzywdzie myœl¹.- Kto ich wie, co oni myœl¹, dobrodzieju? Miêdzy sob¹ œwargoc¹ jak ¯ydy, a z cz³owieka ino se kpinkuj¹.Przecie pamiêtam, kiedy z okazji tej ³¹ki zacz¹³ pan z pani¹ i œwagierkiem nade mn¹ wydziwiaæ, tom siê tak zal¹k³, ¿ebym i za sto rubli tego kawa³ka nie wzion.Wreszcie gadali ludzie w onych czasach, ¿e maj¹ grunta rozdawaæ.- I tyœ uwierzy³?- Czy ja siê na tym rozumiem, kiedy ze wszystkich stron idzie samo ba³amuctwo, a rzetelnej prawdy nikaj siê cz³owiek nie dowie? Nowiêcej to siê rozumiej¹ ¯ydy; ale raz gadaj¹ tak, drugi raz inak, a ch³op wierzy w to, z czym mu lepiej.- Hm! a przy kolei nie mia³eœ zarobków?- Nawetem grosza nie widzia³, tak mnie odepchnê³y Niemce.- Nie mog³eœ to przyjœæ do mnie! - obruszy³ siê proboszcz.- Przecie¿ u mnie ca³y czas mieszka³ naczelny in¿ynier.Dopraszam siê ³aski dobrodzieja, czym to ja wiedzia³? Wreszcie i chodziæ na plebaniê nie mia³bym œmia³oœci.- Hm! hm! Czy i Niemcy ci dokuczali?- Oj! oj! - westchn¹³ ch³op.- Od swego przyjœcia tutaj mordowa³y mnie, ¿eby im grunt sprzedaæ.Tak mnie nachodzi³y, tak siê przypomina³y, ¿e kiedy zes³a³ Pan Bóg ogieñ, tom nareszcie uleg³ i z ¿on¹ przenios³em siê do nich.- I sprzeda³eœ?.- Bóg uchroni³ i moja nieboszczka.Wsta³a ze œmiertelnej poœcieli, wyci¹gnê³a mnie od nich i tak zaklê³a, ¿e ju¿ wolê zgin¹æ ni¿ sprzedaæ.Ale te¿ zrobi¹ oni mi zemstê.- doda³ Œlimak, smutnie zwieszaj¹c g³owê.- Nic ci nie zrobi¹.- Nie oni, to stary Grzyb.Bo jakby Hamer st¹d wyszed³, to Grzyb folwark po nim obejmie.A on gorszy od Niemca."O, tom dobry pasterz! - pomyœla³ ksi¹dz.- Moje owce gryz¹ siê miêdzy sob¹ jak wilki, Niemcy ich trapi¹, ¯ydzi im radz¹, ja zaœ je¿d¿ê na zabawy!." - Zostañ¿e tu, mój bracie - rzek³ g³oœno - a ja wst¹piê na wieœ.I podnosi³ siê z progu.Œlimak jeszcze raz uca³owa³ mu nogi i odprowadzi³ do sani.- JedŸ za most - zwróci³ siê proboszcz do furmana.- Za most?.Ju¿ tam nie pojedziemy? - dziwi³ siê woŸnica, taki pyzaty, jakby go pszczo³y pok¹sa³y.- Ruszaj, gdzie ci ka¿ê! - odpar³ ksi¹dz niecierpliwie i rzuci³ siê na siedzeniu.Sanie odjecha³y.Œlimak zosta³ sam i opar³szy siê na p³oche jak niegdyœ za lepszych czasów, przys³uchiwa³ siê milkn¹cym dzwonkom i myœla³:"Sk¹d dobrodziej o nas siê dowiedzia³? Widaæ, ¿e przed ksiêdzem to jak i przed Panem Bogiem nic siê nie skryje.Strach!.Bo ju¿ci ludzie mu nie donieœli ani Niemce, ani Sobieska.Mo¿e by Jojna? Dobry on ¯yd i litoœciwy, nawet krowy mi napoi³, ale gdzie by mu siê chcia³o lataæ po nocy st¹d a¿ na plebaniê! Wreszcie on szed³ do wsi.Niebywa³a rzecz, sam dobrodziej zajecha³ do ch³opa, nakarmi³ go, napoi³ i jeszcze utuli³.O la Boga, a¿ mi markotno, ¿ebym ja zaœ ob³apia³ siê z tak¹ osob¹.Ech! nawet do organisty nie mia³bym œmia³oœci."Sta³, myœla³ i szepta³:- Musia³o têgo zmieniæ siê na œwiecie, kiedy taki duchowny nie wstydzi³ siê siadaæ z ch³opem za pan brat i jeszcze na progu pod stajni¹.Czyby znowu grunta dawano?.Czyby ju¿ szlachtê ze wszystkim skasowali?.Ale uczciwy dobrodziej, serdeczny.Rychtyg jak ten œwiêty biskup, co £azarza w³asnymi rêkami podnosi³ i rany mu opatrywa³.On chyba tak¿e bêdzie œwiêty i nawet ju¿ jest, kiedy ma jasnowidzenie i widzi, co siê o pumili dzieje.Teraz mi nikt nie da rady, boby go spotka³o nieszczêœcie.Oj! ¿eby mnie jeszcze dobrodziej rozgrzeszy³ z nieboraka Owczarza i znajdy, ju¿ bym siê niczego nie boja³.Westchn¹³ i przez d³ug¹ chwilê patrzy³ na niebo zasypane gwiazdami.- Ciekawoœæ - mrukn¹³ - czy w niebie bez noc gromnice pal¹, czy ono tak samo œwieci?Z daleka, od mostu, znowu zadŸwiêcza³y dzwonki, parska³y konie i wkrótce przed zagrod¹ zatrzyma³y siê sanki proboszcza.Ch³op wybieg³ na goœciniec.- Ty, Œlimaku?- Jo, dobrodzieju.- Bêdzie jutro u ciebie stary Grzyb z pomoc¹.PogódŸcie¿ siê i wiêcej nie swarzcie.A ku wieczorowi trzeba zrobiæ pogrzeb nieboszczce.Po trumnê ju¿ pos³a³em do miasteczka.- O, mój wybawicielu!.- jêkn¹³ ch³op.- Ruszaj, Pawe³, co koñ wyskoczy - rzek³ ksi¹dz do furmana.Wydoby³ repetier, a us³yszawszy, ¿e jest trzy kwadranse na dziesi¹t¹, mrukn¹³:- SpóŸni³em siê, ale jeszcze zd¹¿ê!.I znowu zobaczy³ przed sob¹ zielonawe oczy to na powierzchni œniegu, to miêdzy gwiazdami, to na plecach oty³ego furmana.- Bo¿e, b¹dŸ mi³oœciw.Bo¿e, b¹dŸ mi³oœciw.- szepta³ ksi¹dz pasuj¹c siê z nagabaniami szatana.Œlimak sta³ na goœciñcu, dopóki w ciemnoœci nie rozp³ynê³y siê sanki.Gdy zaœ w powietrzu zaleg³a cisza, poczu³ znu¿enie i nieprzepart¹ chêæ do snu.Z wolna powlók³ siê do stajenki, ale - nie wszed³ tam.Ba³ siê spaæ obok zmar³ej ¿ony i leg³ w obórce.Sny mia³ posêpne, jakim zwykle cz³owiek ulega po silnych wstrz¹œnieniach.Marzy³o mu siê, ¿e gdzieœ spada, to znowu, ¿e topi siê w bardzo zimnej wodzie, to, ¿e b³¹ka siê po okolicy, w której nigdy nie by³o dnia, tylko wieczny pó³zmrok - a w koñcu, ¿e ¿ona opuœciwszy stajenkê usi³uje wedrzeæ siê do obory, ju¿ to otwieraj¹c po cichu drzwi, ju¿ to odsuwaj¹c deskê w œcianie.Obudzi³ siê zmêczony i smutny i nawet przez chwilê zdawa³o mu siê, ¿e nocna wizyta proboszcza by³a tylko przywidzeniem.Z trwog¹ zajrza³ do stajenki i uspokoi³ siê dopiero wówczas, gdy spostrzeg³ chleb, miêso i napoczêt¹ butelkê miodu, któr¹ ksi¹dz zostawi³ wczoraj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]