[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan ¿artuje.- Nie.Zrealizowaliœmy sprzecznoœæ.Ka¿dy mo¿e teraz robiæ bliŸniemu, co mu niemi³e - wcale mu nie szkodz¹c.Oswoiliœmy z³o jak zarazki, z których przyrz¹dza siê lekarstwa.Kultura - to by³o dawniej, proszê pana, wmawianie cz³owiekowi przez cz³owieka, ¿e ma byæ dobry.Tylko dobry.A gdzie upchaæ ca³¹ resztê? Historia upycha³a j¹ tak i siak, perswazyjnie, policyjnie, i zawsze w koñcu coœ wystawa³o, rozsadza³o, burzy³o.- Ale¿ rozs¹dek powiada, ¿e nale¿y byæ dobrym! - upiera³em siê.- To znana rzecz! Zreszt¹ widzê - wszak teraz wszyscy razem, godnie, weso³o, sprawnie, serdecznie, w harmonii, szczerze i spolegliwie.- I w³aœnie dlatego - wpad³ mi w s³owa - tym wiêksza pokusa, ¿eby paln¹æ, od ucha, soczyœcie, wzd³u¿, wszerz, to konieczne dla równowagi, ukojenia, dla zdrowia!- Jak pan powiada?- No, wyzb¹dŸ¿e siê pan ob³udy.Samozak³amania.To ju¿ niepotrzebne.Jesteœmy wyzwoleni - dzie³u sentezie i peialtrynom.Ka¿demu tyle z³a, ile dusza zapragnie.Tyle nieszczêœcia, hañby, rozumie siê - innych.Nierównoœæ, niewola, zwada, po paniach na koñ! Gdyœmy rzucili na rynek pierwsze partie towaru, rozchwytywano go, pamiêtam - ludzie pêdzili po muzeach, do galerii sztuki, ka¿dy chcia³ wpaœæ do pracowni Micha³a Anio³a z dr¹giem, ¿eby mu poprzetr¹caæ rzeŸby, podziurawiæ p³Ã³tna, ewentualnie do³o¿yæ samemu mistrzowi, gdyby wa¿y³ siê stan¹æ na drodze.Pana to dziwi?- Ma³o powiedziane! - wybuchn¹³em.- Bo pan jeszcze w niewoli przes¹dów.Ale ju¿ mo¿na przecie¿, jak to, nie pojmuje pan tego? Jak¿e, widz¹c Joannê d’Arc, nie czuje pan, ¿e ten uduchowiony szyk, tê anielskoœæ, tê gracjê bo¿¹ trzeba z³oiæ? Kulbaka, poprêg, w cugle i wio! Cwa³em w poszóstnym zaprzêgu, panie pod piórami, ewentualnie z janczarami, z trzaskiem bicza sann¹, jak¹œ pann¹, mo¿e byæ park¹.- Co pan mówi! - krzycza³em rozedrganym ze strachu g³osem.- Kulbaczyæ? Siod³aæ? Dosi¹œæ?!- Jasne.Dla zdrowia, higieny, ale te¿ i dla kompletu.Pan nazywa tylko osobê, wype³nia pan nasz¹ ankietê, podaje anse, pretensje, koœci niezgody, co zreszt¹ niekonieczne, bo w wiêkszoœci wypadków ma siê chêtkê zadawania z³a bez najmniejszego powodu, to znaczy powodem bywa cudza jasnoœæ, szlachetnoœæ, piêkno - wylicza pan to i otrzymuje nasz katalog.Zamówienia wykonujemy do dwudziestu czterech godzin.Dostaje pan ca³y zestaw poczt¹.Do za¿ycia z wod¹, najlepiej na czczo, ale to niekonieczne.Ju¿em pojmowa³ anonsy jego firmy w „Heraldzie”, a te¿ i w „Washington Post”.Ale - myœla³em gor¹czkowo, ze strachem - czemu on w³aœnie tak? Sk¹d te sugestie kulbaczenia, te propozycje wierzchowe, dlaczego na oklep, Bo¿e œwiêty, czy¿by i tutaj znajdowa³ siê gdzieœ kana³, budzik mój i moja kruchta, rêkojmia jawy? Ale in¿ynier projektant (co on projektowa³?!) nie dostrzega³ niej rozterki lub j¹ sobie fa³szywie t³umaczy³.- Wyzwolenie zawdziêczamy chemii - mówi³ wci¹¿ swoje.- Wszystko bowiem, co istnieje, jest zmian¹ natê¿enia jonów wodorowych na powierzchniach komórek mózgu.Widz¹c mnie, doœwiadcza pan w gruncie rzeczy zmian równowagi sodowo-potasowej na membranach neuronów.A wiêc doœæ jest wys³aæ tam, w mózgowy g¹szcz, nieco dobranych moleku³, abyœ jako jawê prze¿y³ spe³nienie rojeñ.Zreszt¹ pan wie ju¿ o tym - dokoñczy³ ciszej.Wyj¹³ z szuflady garœæ kolorowych pigu³ek, podobnych do cukrowego maczku dzieci.- Oto z³o naszej produkcji, koj¹ce pragnienia duszy.Oto chemia, która g³adzi grzechy œwiata.Rozdygotanymi palcami wy³uska³em z kieszonki pastylkê zg³owiny, prze³kn¹³em j¹ na sucho i zauwa¿y³em:- Wola³bym, prawdê mówi¹c, wyk³ad bardziej rzeczowy, jeœli mo¿na.Uniós³ brwi, skin¹³ w milczeniu g³ow¹, wysun¹³ szufladê, wyj¹³ z niej coœ, za¿y³ i odpar³:- Jak wola.Mówi³em panu o modelu T nowej technologii - o jej prymitywnych pocz¹tkach.Sen o dr¹gu.Publicznoœæ ruszy³a do flagellacji, defenestracji, by³a to felicitas per extractionem peduna, lecz inwencja, tak w¹sko zakrojona, wnet siê wyczerpa³a.Co pan chce - wyobraŸni brakowa³o, nie by³o wzorów! Przecie¿ w historii praktykowano tylko dobro jawnie, z³o natomiast pod jego przykrywk¹, to jest dziêki dobranym pretekstom, ³upi¹c, puszczaj¹c z dymem i gwa³c¹c w imiê wy¿szych idea³Ã³w.No, a prywatne z³o nie mia³o ju¿ i takich gwiazd przewodnich.Pok¹tne by³o zawsze razowe, prostackie, wrêcz partackie, o czym œwiadczy³y dobitnie reakcje publicznoœci - w obstalunkach do znudzenia powtarza³o siê to samo, by dopaœæ, st³amsiæ i uciec.Takie by³y nawyki.Ludziom ma³o okazji do z³a - potrzebuj¹ jeszcze swojej racji s³usznej.Nie jest, uwa¿a pan, porêczne ani mi³e, gdy z³apawszy dech (to siê mo¿e trafiæ zawsze) bliŸni wo³a „za co?!” - czy „jak ci nie wstyd?!” Nieprzyjemnie zostaæ bez jêzyka w gêbie.Dr¹g nie stanowi w³aœciwego kontrargumentu, ka¿dy to czuje.Ca³a sztuka w tym, by owe niewczesne pretensje odtr¹ciæ pogardliwie z w³aœciwych pozycji.Ka¿dy chce poz³oczyniæ, ale tak, ¿eby siê tego nie wstydzi³.Racjê daje zemsta - ale co ci zrobi³a Joanna d’Arc? To tylko, ¿e lepsza, jaœniejsza? Wiêc jesteœ gorszy, tyle ¿e z dr¹giem.Tak nikt sobie jednak tego nie ¿yczy! Ka¿dy chce zadaæ z³o, czyli byæ szubrawcem i okrutnikiem, pozostaj¹c jednak szlachetnym i wspania³ym.Po prostu cudnym! Wszyscy chc¹ byæ cudni.I to stale.Im gorsi, tym cudniejsi.To niemo¿liwe prawie i w³aœnie dlatego wszyscy maj¹ na to taki apetyt.Ma³o klientowi sieroty, wdowy wyobracaæ - on chce czyniæ to w ³unie w³asnej prawoœci.Do zbrodniarzy nikt siê nie chce dobieraæ, choæ tam w³aœnie wyst¹pi w majestacie s³usznoœci, prawa - ale to bana³, nuda, niech im kat œwieci.Podawaj klientowi samo anielstwo, sam¹ œwiêtoœæ, tak przyrz¹dzon¹, ¿eby folgowa³ sobie w poczuciu, i¿ nie tylko mo¿e, lecz wprost powinien.Pojmuje pan, co to za wysoki kunszt - godziæ te sprzecznoœci? Zawsze idzie w koñcu o ducha, nie o cia³o.Cia³o jest tylko œrodkiem do celu.Kto tego nie wie, koñczy w masarni, na krwawej kiszce.Oczywiœcie wielu klientom rozeznanie takie jest niedostêpne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]