[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzmia³o to tak, jakby pffff.pffff.przy czym to „pfff" rozlega³o siê jak potê¿ny ryk po ca³ej dzielnicy.Nie mog³am tego wytrzymaæ, podnios³am siê z tapczanu i stanê³am w oknie.Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie podwórza, jakaœ kobieta na balkonie nabiera³a wody w usta i imponuj¹c¹ fontann¹ plu³a na kwiatki.Zdawa³oby siê, ¿e balkon to jest element, który ma ograniczone wymiary.Jej balkon ze œwie¿o posadzonymi kwiatkami, wnosz¹c z czasu trwania tego plucia, ci¹gn¹³ siê we wszystkie strony w nieskoñczonoœæ.Pomyœla³am sobie, ¿e jednak zakaz posiadania broni palnej ma swój g³êboki sens.Od wpatrywania siê okropnym wzrokiem w pluj¹c¹ kobietê oderwa³ mnie dŸwiêk telefonu.Doprowadzona tym rycz¹cym „pffff” do ostatecznej furii, gwa³townie chwyci³am s³uchawkê.Ktokolwiek to by³, niechaj Opatrznoœæ nad nim czuwa, bo ca³a moja wœciek³oœæ spadnie na jego g³owê!— S³ucham! — warknê³am.— Cztery czterdzieœci dziewiêæ osiemdziesi¹t jeden?— Tak!— Akcja „Szkorbut”.Pomimo irytacji zda³am sobie sprawê, ¿e s³yszê zupe³nie inny g³os ni¿ poprzednim razem.B³yskawicznie pomyœla³am, ¿e widocznie pó³ miasta postanowi³o robiæ mi z³oœliwe dowcipy i ze z³oœci zrobi³am siê nagle uprzejma.— Co maj¹ znaczyæ te wyg³upy? — spyta³am lodowatym, ale szalenie wytwornym tonem.— Jakie wyg³upy, to nie ich wina! — zawo³a³ g³os, wyraŸnie zdenerwowany.— Synchronizacja nawali³a, dlaczego nikt nie odbiera³ sygna³Ã³w?!Trzeba przyznaæ, ¿e mnie zaskoczy³.W stanie furii reagowa³am nieco inaczej ni¿ normalnie i znów, zamiast wyjaœniæ pomy³kê, wziê³am czynny udzia³ w dialogu.— Jak to dlaczego? Stanowiska by³y Ÿle wybrane — powiedzia³am z³oœliwie.S³owo „sygna³y” skojarzy³o mi siê, nie wiadomo dlaczego, z puszczaniem zaj¹czków w s³oñcu lusterkiem i oczyma wyobraŸni b³yskawicznie ujrza³am cz³owieka, puszczaj¹cego te zaj¹czki gdzieœ w otwartym terenie, Ÿle ustawionego i zas³oniêtego pagórkiem, tak ¿e go nie by³o widaæ.— Mo¿liwe — powiedzia³ g³os w telefonie z pow¹tpiewaniem.— Teraz bêdzie rejon sto dwa, M-2 i M-4.Jutro, dwudziesta trzecia.Koniec meldunku.Znów zaskoczona t¹ odpowiedzi¹ chcia³am go zapytaæ, jak sobie wyobra¿a puszczanie zaj¹czków o dwudziestej trzeciej, ale nie zd¹¿y³am, bo siê roz³¹czy³.Nieinteligentnie przygl¹da³am siê przez chwilê trzymanej w rêku s³uchawce.O co mu mog³o chodziæ? M-2 i M-4 to s¹ bloki z gruzobetonu, kradnie gdzieœ materia³y budowlane czy co?Dziwaczna rozmowa roz³adowa³a trochê moj¹ wœciek³oœæ, kobieta na balkonie przesta³a wreszcie pluæ, wiêc znów usiad³am do pisania.By³am w po³owie dzie³a, kiedy zadzwoni³ telefon.Podnios³am s³uchawkê z zainteresowaniem, bo ju¿ zaczê³am zabobonnie wierzyæ, ¿e rozmyœlania o domach kultury œci¹gaj¹ na mnie jakimœ cudownym sposobem same dziwne rzeczy, tak jak piorunochron œci¹ga pioruny.— To ty? — spyta³a moja odwieczna, wyj¹tkowa przyjació³ka, Janka, i natychmiast doda³a tajemniczo: — Widzia³am twojego przyjaciela.— Jakiego przyjaciela?— No to nie przyjaciela — poœpiesznie poprawi³a siê przyjació³ka.— Twojego œmiertelnego wroga.— Jakiego wroga?!— Wroga z psem!— Ach!.Ju¿ mnie widocznie musz¹ dzisiaj tym cz³owiekiem przeœladowaæ.Najpierw Wiesio, teraz Janka.Przepad³o.Wbrew niechêci poczu³am zainteresowanie jej wra¿eniami.— Chcia³aœ powiedzieæ: moj¹ ofiarê? — powiedzia³am z przek¹sem.— Mo¿e byæ ofiarê, chocia¿ jeszcze nie s³ysza³am, ¿eby ofiary tak siê odnosi³y do swoich przeœladowców.Moim zdaniem to wróg!— Dobrze, niech ci bêdzie wróg.Gdzie go widzia³aœ?— Na schodach.— Czy nie mog³abyœ siê wypowiadaæ precyzyjniej.Na jakich schodach? Ruchomych?— Nie, na jego schodach.On mieszka na Starym Mieœcie, tak? Jestem pewna, ¿e to by³ on!— Po pierwsze sk¹d wiesz? A po drugie, co, u diab³a, robi³aœ na jego schodach?— By³am u tej Mañki, co ze mn¹ pracuje, w godzinach pracy.Wiesz, ona tam mieszka, na Starówce.Sta³am pode drzwiami i dzwoni³am, a tam nikogo nie by³o, mog³am sobie dzwoniæ dowolnie d³ugo.Us³ysza³am, ¿e ktoœ schodzi po schodach, i pomyœla³am, ¿e by³oby œwietnie, gdybym tak nagle trafi³a w³aœnie na niego, wiêc siê obejrza³am i wyobraŸ sobie, to by³ on!— Sk¹d wiesz?!— Pozna³am go natychmiast z twojego opisu.Czarny, dwa metry i ulizany.— Ulizany?— Ulizany do ty³u.— W³aœnie, do ty³u! I mniej wiêcej w takim wieku, no i ten pies! Takie wielkie, czarne bydlê! O Bo¿e, jaki on wielki!— Jeszcze uroœnie.Mówi³am ci, ¿e to s¹ bardzo du¿e psy.No i co?— Szed³ po schodach na dó³ z tym psem.Mnie by³o wszystko jedno, wiêc siê odwróci³am ty³em do drzwi i wytrzeszczy³am na niego oczy.— Nie zwróci³ na ciebie uwagi?— Musia³by byæ œlepy.Oczywiœcie, ¿e zwróci³, odwróci³ siê nawet jeszcze raz, jak ju¿ zszed³ ni¿ej, a ja ci¹gle sta³am ty³em do drzwi i wpatrywa³am siê w niego.I oœwiadczam ci, ¿e on mi siê nie podoba³!— G³upiaœ! — zawo³a³am z gniewem, bo wróg, nie wróg, uwa¿a³am, ¿e skoro mia³am z nim coœ wspólnego, powinien byæ na poziomie.— Dlaczego ci siê nie podoba³?— Bo on wygl¹da³ na to wszystko — odpar³a Janka uroczyœcie.Bez ¿adnych w¹tpliwoœci wiedzia³am, co ma na myœli.Lata przyjaŸni robi¹ swoje.Zastopowa³am oburzenie.— Tak s¹dzisz? No?— Mia³ wyraz twarzy.I pies te¿ mi siê nie podoba³, obydwaj mieli jednakowy wyraz twarzy.Taki godny, nabzdyczony i odpychaj¹cy.Mówiê ci, i pan, i pies s¹ pozbawieni poczucia humoru!— Niemo¿liwe.Nie mo¿e byæ pozbawiony poczucia humoru.Prawie ca³y czas je okazywa³.— W³aœnie, prawie!.— No i co zrobi³aœ?— Przesta³am dzwoniæ, bo i tak tam nikogo nie by³o, i zesz³am za nim na dó³.Nie zaraz, za chwilê, bo zaraz siê ba³am.Widzia³am ich z daleka, jak szli, okropnie dostojnie.To jest chyba bardzo spokojny i systematyczny facet.— Nie wiem, mo¿liwe.Wymyœla³ mi doœæ systematycznie.No i co?— Nic, ma³o ci jeszcze?— Jak to, nic wiêcej nie zrobi³aœ? Trzeba by³o podejœæ i poprosiæ, ¿eby ci da³ dziesiêæ z³otych.Z Kopernikiem.Utwierdzi³abyœ go w jego dobrym mniemaniu o kobietach.— Nie przysz³o mi to do g³owy, mia³am spóŸniony zap³on z wra¿enia.Bardzo siê cieszê, ¿e go zobaczy³am.Aha, ju¿ wiem, co mi siê nie podoba³o.On ma na twarzy wypisany ten stosunek do kobiet.— Niech sobie ma.Daj mi z nim œwiêty spokój, mam go po dziurki w nosie.Pope³ni³am przez niego najidiotyczniejsz¹ pomy³kê w ¿yciu!— Ciekawa jestem, dlaczego on potem znów tak.— Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.Przypuszczam, ¿e on równie nie¿yczliwie myœli o mnie, jak ja o nim.Obydwoje wyg³upiliœmy siê rekordowo.— A tak, tego wam odmówiæ nie mo¿na.Od³o¿y³am s³uchawkê z niechêtnym zamiarem powrotu do pisania.Domy kultury wzbudza³y we mnie coraz wiêksz¹ awersjê.Telefon zadzwoni³, kiedy by³am ju¿ przy zakoñczeniu.— S³ucham — powiedzia³am z lekkim roztargnieniem.— Halo, tu Szkorbut.Akcja dziœ o dwudziestej trzeciej trzydzieœci.Poczu³am siê nieco sko³owana.Czego ci ludzie tak m¹c¹ i w ogóle ilu ich jest? Znów inny g³os, rzeczywiœcie chyba pó³ miasta siê wyg³upia.— Przecie¿ mia³o byæ jutro o dwudziestej trzeciej — powiedzia³am mimo woli z rozpacz¹.— Przyœpieszono termin, jutro bêdzie jawnie.Reszta bez zmian.— Kto to widzia³ tak krêciæ i to w ostatniej chwili — odpar³am z uraz¹.Chcia³am jeszcze dodaæ, ¿e ja siê nie zgadzam na takie g³upie skoki w czasie, kiedy nagle uprzytomni³am sobie, ¿e jest mi przecie¿ doskonale obojêtne, kiedy bêd¹ przeprowadzaæ jakieœ niezrozumia³e akcje i ¿e nie mam z tym nic wspólnego.— Trudno, trzeba dzia³aæ przez zaskoczenie.Nic w tym nie ma dziwnego — powiedzia³ zniecierpliwionym tonem mój rozmówca i roz³¹czy³ siê.Nie zastanawia³am siê nad tymi dziwnymi telefonami, tylko szybko wróci³am do artyku³u, ¿eby nie straciæ w¹tku.O pierwszej postawi³am ostatni¹ kropkê i posz³am spaæ.Telefon wyrwa³ mnie ze snu o wpó³ do trzeciej.Pó³przytomnie siêgnê³am po s³uchawkê.— S³ucham.— Szkorbut, Szkorbut.Proszê o dyspozycje!Ktoœ mówi³ bardzo zdenerwowanym g³osem.No nie, tego ju¿ za wiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]