[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ciemności wiał bezgłośny, złośliwywietrzyk.Od czasu do czasu przyczajał się, czekał, aż człowiek wychynie zukrycia i wtedy atakował na całego.Na kablach telefonicznych pozamarzały lodoweosłonki, a porywisty wiatr targał drutami i strącał z nich podłużne połówkilodowych rurek.Zanim doszedłem do knajpy, wiedziałem już z całą pewnością, żetrzeba było albo siedzieć w domu, albo zabrać przeklęty samochód.Taki był mróz. Do oberży wchodziło się przez grube dębowe drzwi, którychsforsowanie wymagało sporej siły.Fala zatęchłego ciepła i dymu tytoniowegomieszała się z głosem George'a Jonesa z grającej szafy.Pies knajpiany - Chybaprawdziwy pies - imieniem Fanny zbliżył się do mnie merdając ogonem.Był tustałym delegatem do witania gości.Zdjąłem rękawiczkę i poklepałem psi łeb.Byłciepły i wilgotny. Dzięki ciemnościom na dworze, nietrudno było przestawić się namizerne, zadymione światło wnętrza knajpy. Znałem większość gości: Iana Phenda, Johna Esperiana, NeilaBulla, Vince'a Flynna, Dave'a Martego. - Jak leci, Tom?' Odwróciłem się i wytężyłem wzrok.Ryszard Lee podniósł się odstołu i podszedł do mnie. - Czego się napijesz, Tom? Pociągnąłem zakatarzonym nosem. - Chyba piwo i malucha. - Piwo i malucha.Niezła myśl, Johnny, dwa piwa i dwa maluchy! Ryszard uśmiechnął się i podszedł jeszcze bliżej.Klepnął mniew ramię i nie cofnął ręki. - Chodź, Tom, siadaj ze mną.Szlag by trafił te barowe stołki,model tyłek - w - górę - przyjacielu.Zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją nadrewnianym kołku przy drzwiach.Dopiero teraz poczułem i inne zapachy wnętrza:perfumy, frytki, mokra skóra zwierzęca. - No więc jak tam, synku, jak ci się mieszka u Gąseczki? Jużmamy co pić.Dzięki, Johnny.Łyknąłem piwa i posmakowałem whisky.Jedno bardziejgorzkie od drugiego, whisky gęstym ogniem paliła żołądek.Ale razem nie byłotakie złe, po długimi spacerze na mrozie. - Coś mi się zdaje, szefie, że od wypadku Phila Moona Anna niejest z ciebie specjalnie zadowolona, co? - Jakbyś zgadł.- Wypiłem jeszcze kroplę whisky. - No właśnie, tak mi się wydawało.Słyszałeś o dzieciakuCollinsów? - Słyszałem.Dalej jest.psem? Lee uśmiechnął się szeroko i dopił piwo. - Pewnie tak.Jak ostatnio o nim słyszałem, było psem.Ale tusię wszystko tak szybko zmienia, że nigdy nic nie wiadomo.- Łyknął whisky iprzestał się śmiać.- Jedno ci powiem, szefie - zdycham ze strachu. Zgarbiłem się nad stolikiem, usiłując mówić jak najciszej. - Ale dlaczego, Ryszardzie? Rozumiem, że inni - że się boją -ale ty jesteś przecież normalny? Opuściłem głowę i patrząc na niego spod oka,ostatnie słowo wymówiłem szeptem. - Do dupy z taką normalnością! Ja jestem, dobra, ale moja żonanie jest, i dzieciaki też nie.Wiesz, co się ostatnio dzieje z moją Sharon?Któregoś dnia rano, w zeszłym tygodniu, przewracam się z boku na bok - patrzę -a tu koło mnie na poduszce leży pieprzony latawiec! Uwierzyłbyś w coś takiego? Nic się nie odezwałem, ale mu uwierzyłem.Sam byłem tegoświadkiem podczas kolacji w domu Ryszarda. - Ja ci kitu nie wciskam, Tom.Mówię ci, postacie Marshallanagle powariowały.Nie dość, że dzieją się rzeczy, o których nie ma w"Kronikach", to jeszcze im się wszystko popieprzyło i zmieniają się w tę iwewtę.Taki dzieciak Collinsów, dajmy na to - spojrzysz raz - niemowlak,spojrzysz drugi raz - pieprzony pies! - Wyrwał mi spod ręki kieliszek z whisky iopróżnił go jednym haustem - Co człowiek w takiej sytuacji ma robić? Doszło dotego, że boję się odwrócić, bo zaraz myślę, ze żona albo któraś z córek w cośsię zamieniła.A jak którejś tak zostanie? - Co one na to? - A co myślałeś? Robią w majtki ze strachu! - Ilu osobom wydarzyło się dotąd coś podobnego? Ryszard pokręcił głową i odstawił kieliszek na stół do górydnem. - Nie wiem, chyba nie za wielu, ale teraz każdy się trzęsie, żeon będzie następny.Wszyscy chcą wiedzieć, kiedy skończysz tę cholerną książkę. Szafa grała dalej, ale rozmowy wokół niej ucichły jak nożemuciął. Zwalczyłem ziewnięcie i tylko w duchu życzyłem sobie gorąco jużtu nie być. - Sporo napisałem.Ale nadal zostało bardzo wiele do zrobienia.Mówię szczerze.Nie chcę kłamać w tej sprawie. - To nie odpowiedź na jego pytanie, Abbey. - A co mam odpowiedzieć? Co chcecie usłyszeć? Że książka będziegotowa za dziesięć minut? Nie, nie będzie gotowa za dziesięć minut.Chcecie,żebym to zrobił solidnie i jak należy, a z drugiej strony chcecie to mieć już,natychmiast.Czy nie wydaje wam się, że tkwi w tym jakaś sprzeczność? - Pieprzę twoją sprzeczność, dupku żołędny! - W porządku, pieprz sobie, pieprz.Możesz tak gadać, bo nie typiszesz tę książkę.Jeżeli ją spaprzę, to nic się tu nie zmieni.Właśnie dlategoFrance był taki wielki, nie rozumiecie? Dlatego w ogóle istniejecie.On potrafiłpisać jak nikt inny na świecie.Na litość Boską, jak można tego nie rozumieć?Ktokolwiek pisze książkę o nim, musi się starać napisać ją równie dobrze.nienawet lepiej niż on sam pisał swoje książki, kroniki, wszystko, wszystko copisał.Książka o nim musi być jeszcze lepsza.Musi. Jeszcze jeden głos wybił się ponad wilgotny półmrok baru: - Przymknij się, Abbey.Kończ książkę w tempie i tyle, boinaczej cię upieprzymy tak samo jak tamtego pismaka. Drzwi się otworzyły i do knajpy weszła para grubasów, mężczyznai kobieta Rozpromienieni Nigdy ich dotąd nie spotkałem, więc uznałem, że niepochodzą z miasteczka.Normalni.Facet uderzał się po udzie kapeluszem. - Nie wiem jak się ta dziura nazywa Dolly, ale jeżeli mają tudla mnie drinka, to jest to obszar zaprzyjaźniony.Moje uszanowanie,przyjacielu.Zimno jak cholera, co? Zasiedli na stołkach barowych na wprost mnie, a ja nieposiadałem się z radości, że tu weszli, miałem ochotę ich wycałować.Ruszyłem dowyjścia.Ryszard bawił się pustym kieliszkiem, obracał go, powoli w końcachpalców.Obserwował mnie kiedy wstawałem, ale nic nie powiedział.Podszedłem dodrzwi po kurtkę.Ubierając się, rzuciłem okiem na bar, przy którym para grubasówz ożywieniem konwersowała z barmanem. Na dworze wiatr rzucił się na mnie z rozwartą paszczą, ale tymrazem była to wręcz pieszczota.Ford Econoline, furgonetka, zajechał na parking.Ksiądz Pająk z "Krainy Chichów" wysiadł zza kierownicy i postawił kołnierzczerwonej nylonowej kurtki.Dostrzegłszy mnie, pomachał ręką bez przekonania. - Siemasz Tom, jak książka? Wielkimi krokami przemaszerował do masywnych dębowych drzwi izniknął w knajpie, wciąż jako Ksiądz Pająk.Zatrzymałem się i czekałem, cobędzie.Gdyby w knajpie nie było pary grubasów, nie byłoby na co czekać, ale onitam byli, a kto im miał, z przeproszeniem, wyjaśnić to, co widzieli? Drzwi otworzyły się z hukiem i na dwór wypadli trzej mężczyźniz obezwładnionym Księdzem Pająkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]