[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ods³oniête partie cia³a mia³y teraz barwê ogorza³ego od s³oñca Araba.- Pomó¿ mi jeszcze wdziaæ thob i oboje - poprosi³ Evan i zacz¹³ rozbieraæ siê wtrzês¹cej niemi³osiernie ciê¿arówce.- Oczywiœcie - rzek³ Arab ju¿ bez œladuakcentu w wymowie.Ale na tym koñczy siê nasza znajomoœæ.Proszê mi wybaczyæ, ¿eudawa³em przed panem najfa, lecz tu nie mo¿na nikomu ufaæ, nie wy³¹czaj¹camerykañskiego Departamentu Stanu.Podejmuje pan ogromne ryzyko, znaczniewiêksze ni¿ ja jako ojciec moich dzieci by³bym gotów podj¹æ, ale to pañskasprawa, nie moja.Podrzucimy pana do centrum Maskatu i od tej pory bêdzie ju¿pan zdany na w³asne si³y.- Dziêkujê za podwiezienie mnie na miejsce - powiedzia³ Evan.- Dziêkujê zapañski przyjazd, ja szajch.Tylko niech pan nie próbuje iœæ œladem tych, co panupomogli.Prawdê mówi¹c, zabilibyœmy pana, zanim wróg zdo³a³by zaplanowaæ pañsk¹egzekucjê.Nie robimy ha³asu i dlatego ¿yjemy.- Kim w³aœciwie jesteœcie?- Wiernymi, ja szajch.To powinno panu wystarczyæ.- Alf szukr powiedzia³ Evan" dziêkuj¹c recepcjoniœcie i wrêczaj¹c mu napiwek zaobiecan¹ dyskrecjê.Wpisa³ do rejestru goœci fa³szywe arabskie nazwisko iotrzyma³ klucz do swojego apartamentu.Zrezygnowa³ z us³ug hotelowego boya.Wjecha³ wind¹ na inne piêtro i poczeka³ na koñcu korytarza, by przekonaæ siê,czy nie jest œledzony.Upewniwszy siê, ¿e jest sam, zszed³ po schodach ftow³aœciwe piêtro i wszed³ do swojego apartamentu, Czas.Czas jest cenny, liczysiê ka¿da minuta - Frank Swann, Departament Stanu.Wieczorne mod³y el Maghrebudobieg³y koñca; zapad³ zmierzch i z oddali dochodzi³y ju¿ odg³osy szaleñstwa podambasad¹.Evan cisn¹³ walizkê w k¹t dziennego pokoju, wydoby³ spod abei portfeli wyj¹³ z³o¿on¹ kartkê papieru, na której zapisa³ nazwiska i numery telefonów -numery sprzed prawie piêciu lat - do ludzi, z którymi pragn¹³ siê skontaktowaæ.Podszed³ do biurka z telefonem, usiad³ i roz³o¿y³ kartkê.Trzydzieœci piêæ minutpóŸniej, po wylewnych, choæ dziwnie sztucznych powitaniach z trzema przyjació³miz dawnych lat, doprowadzi³ wreszcie do spotkania.Wybra³ siedem nazwisk, zktórych ka¿de nale¿a³o do najbardziej wp³ywowych ludzi, poznanych w czasach jegopobytu w Maskacie.Dwóch zmar³o; jeden wyjecha³ z kraju; czwarty powiedzia³ mubez ogródek, ¿e klimat nie sprzyja spotkaniom Omañczyka z Amerykaninem.Trzech,którzy wyrazili, bardziej lub mniej powœci¹gliwie, zgodê na spotkanie, mia³opojawiæ siê osobno w ci¹gu najbli¿szej godziny.Ka¿dy z nich pójdzie prosto dojego apartamentu, nie zatrzymuj¹c siê przy recepcji.Minê³o trzydzieœci osiemminut, w czasie których Kendrick zd¹¿y³ wypakowaæ nieliczn¹ wziêt¹ w podró¿garderobê oraz zamówiæ do pokoju wybrane gatunki whisky.Obowi¹zuj¹ca w tradycjimuzu³mañskiej zasada abstynencji tylko zyskiwa³a na sile,gdy siê j¹ ³ama³o; przyka¿dym nazwisku Evan zaznaczy³ ulubiony trunek goœcia.Tej lekcji nauczy³ siê odbuntowniczego Emmanuela Weingrassa.To œwietny smar do negocjacji, synu.Jeœlipamiêtasz imiê ¿ony klienta, jest zadowolony.Jeœli pamiêtasz jego ulubionygatunek whisky, to ju¿ coœ wiêcej.To znaczy, ¿e go szanujesz! Ciche pukanie dodrzwi zabrzmia³o jak uderzenie pioruna.Kendrick kilka razy odetchn¹³ g³êboko,przeszed³ przez pokój i wpuœci³ pierwszego goœcia.- To ty, Evan? Mój Bo¿e, czy¿byœ siê nawróci³?- WejdŸ, Mustafa Cieszê siê, ¿e ciê znowu widzê.- Ale czy ja widzê ciebie? rzek³ mê¿czyzna o imieniu Mustafa, ubrany wciemnobr¹zowy garnitur biznesmena.- A twoja skóra! Jesteœ tak ciemny jak ja,jeœli nie ciemniejszy.- Zaraz siê wszystkiego dowiesz.- Kendrick zamkn¹³ drzwi i gestem rêki poprosi³przyjaciela sprzed lat, by siê rozgoœci³.- Mam twój gatunek szkockiej.Napijeszsiê?- Ach, ten Manny Weingrass nigdy nie jest daleko, prawda? - powiedzia³ Mustafa,siadaj¹c na d³ugiej, pokrytej brokatem kanapie.- Stary z³odziej.- Daj spokój, Musty - zaprotestowa³ ze œmiechem Evan po drodze do barku.Przecie¿ nigdy ciê nie oskuba³.- Jasne, ¿e nie.Ani on, ani inni twoi partnerzy nie oskubali: ¿adnego z nas.Jak ci siê wiod³o bez nich, przyjacielu? Wielu z nas wci¹¿ o tym mówi, nawet potylu latach.- Raz lepiej, raz gorzej - rzek³ uczciwie Kendrick, rozlewaj¹c drinki, - Alecz³owiek godzi siê z losem.Jakoœ sobie radzê.- Poda³ Mustafie szkock¹ i usiad³na jednym z foteli naprzeciwko kanapy.- Za lepsze czasy, Musty.- Podniós³szklankê.- Niestety, stary przyjacielu, czasy s¹ nie najlepsze, najgorsze ze wszystkichczasów, jak pisa³ Anglik Dickens.- Poczekajmy, a¿ przyjd¹ inni.- Nie przyjd¹.- Mustafa ³ykn¹³ szkockiej.- Co?- Rozmawialiœmy na ten temat.Ja, jestem, jak to siê mówi na wielu oficjalnychkonferencjach, rzecznikiem pewnych interesów.Poza tym jako jedyny minister wgabinecie su³tana zosta³em niejako upowa¿niony do wyra¿enia wspólnego stanowiskarz¹du.- W jakiej sprawie? Wybiegasz daleko do przodu.- To ty wybieg³eœ kawa³ drogi przed nami, Evan, przyje¿d¿aj¹c tu jakby nigdy nici dzwoni¹c do nas.Gdyby do jednego; mo¿e dwóch, w najgorszym razie trzech.Alesiedmiu? Nie, to bardzo nierozwa¿ny krok, stary przyjacielu, i niebezpieczny dlawszystkich.- Dlaczego?- Czy choæ przez minutê zastanawia³eœ siê - ci¹gn¹³ Arab, nie zwa¿aj¹c naKendricka - czy nawet tylko trzech znanych osobników z wy¿szych sfer - niemówi¹c ju¿ o siedmiu - mog³oby zejœæ siê w hotelu w kilkuminutowych odstêpach!spotkaæ siê z nieznajomym przybyszem, nie zwracaj¹c na siebie uwagikierownictwa? Bzdura.Evan przygl¹da³ siê Mustafie przez chwilê, nim siêodezwa³, napotykaj¹c na twardy wzrok Araba.- O co chodzi, Musty? Co chcesz mipowiedzieæ? Przecie¿ nie jesteœmy w ambasadzie, a ta wstrêtna awantura nie manic wspólnego z przedsiêbiorcami ani rz¹dem Omanu.- Oczywiœcie, ¿e nie - przyzna³ stanowczo Arab, - Chcia³bym ci jednakwyt³umaczyæ, ¿e coœ siê jednak zmieni³o w tym kraju i sami nie zawsze rozumiemyte zmiany.- To te¿ jasne - przerwa³ Kendrick.- Wszak nie jesteœcie terrorystami.- Owszem, nie jesteœmy, ale mo¿e chcia³byœ us³yszeæ, co mówi¹ ludzie -odpowiedzialni ludzie?- Mów.- "To przejdzie - twierdz¹.- Nie warto siê wtr¹caæ"; to tylko ich bardziejrozdra¿ni".- Nie wtr¹caæ siê? - powtórzy³ Kendrick z niedowierzaniem, - I - "Niech torozwi¹¿¹ politycy".- Szkopu³ w tym, ¿e politycy nie mog¹ tego rozwi¹zaæ!- To jeszcze nic, Evan."Ich gniew ma pewne uzasadnienie" twierdz¹."Zabijaæ nienale¿y, rzecz jasna, ale w kontekœcie pewnych wydarzeñ." itp.itd.Na w³asneuszy s³ysza³em takie wypowiedzi.- W kontekœcie pewnych wydarzeñ? JakichWydarzeñ?- Historiibie¿¹cej, stary przyjacielu."Reaguj¹ w ten sposób na bardzostronnicz¹ politykê Stanów Zjednoczonych." To obiegowa opinia, Evan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]