[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Akurat.I czemu tak œmiesznie gadasz? Próbujesz siê przede mn¹ ukryæ? O to chodzi? Unikasz mnie? W sumie to ci siê nie dziwiê.Paul spojrza³ na Lakatosa i beznamiêtnie wzruszy³ ramionami, s³ysz¹c, jak wali mu serce.- Czasami mi siê to zdarza.Mam ju¿ tak¹ twarz.W zesz³ym roku by³em w Bazylei i jakaœ kobieta w hotelowym barze dawa³a g³owê, ¿e spotkaliœmy siê w Gstaad.- Uœmiechn¹³ siê i zas³oni³ rêk¹ usta, jakby wspomnienie to go ¿enowa³o.- Co wiêcej, podobno mieliœmy romans.- Ona i pan? - spyta³ bez uœmiechu Lakatos.- Ona i ten, za którego mnie wziê³a.By³o doœæ ciemno.Kusi³o mnie, ¿eby zaprosiæ j¹ do pokoju i dokoñczyæ rzecz, któr¹ ów d¿entelmen rozpocz¹³.¯a³ujê, ¿e tego nie zrobi³em, choæ myœlê, ¿e prêdzej czy póŸniej zrozumia³aby swoj¹ pomy³kê.- Rozeœmia³ siê g³oœno i swobodnie, lecz podniós³szy wzrok, stwierdzi³, ¿e pijany Amerykanin wci¹¿ stoi nad nim z szyderczym wyrazem twarzy.- Wiêc nie masz mi nic do powiedzenia? - warkn¹³.Kobieta, z któr¹ siedzia³ przy stoliku - niemal na pewno jego ¿ona -podesz³a do nich i poci¹gnê³a go za rêkê.Mia³a lekk¹ nadwagê i by³a w letniej sukience, zupe³nie nie pasuj¹cej do pogody ani do pory dnia.- Donny - powiedzia³a.- Przeszkadzasz temu mi³emu panu.Pewnie jest na urlopie, tak jak my.- Mi³emu panu? Przez tego kutasa wylecia³em z pracy! - Donny mia³ mocno zaczerwienion¹ twarz i minê, która mówi³a, ¿e lada moment trafi go szlag.- Tak, tak, przez ciebie.Szef œci¹gn¹³ ciê, ¿ebyœ odwali³ za niego brudn¹ robotê, co? Wielki Paul Janson, konsultant do spraw bezpieczeñstwa.Przyje¿d¿a, parê dni póŸniej wrêcza naczelnemu raport o niedopatrzeniach w polityce kadrowej i o kradzie¿ach w firmie.I co? I naczelny bierze mnie za dupê, bo jak to siê sta³o, ¿e do tego dopuœci³em? Poœwiêci³em tej firmie dwadzieœcia lat ¿ycia.Mówili ci o tym? By³em dobrym pracownikiem! By³em dobrym pracownikiem.- Z gniewu i ¿alu œci¹gnê³a mu siê twarz.Kobieta obrzuci³a Paula wrogim spojrzeniem.Chocia¿ zachowanie mê¿a j¹ krêpowa³o, jej w¹skie jak szparki oczy mówi³y, ¿e du¿o s³ysza³a o cz³owieku, który wyrzuci³ biednego Donny'ego z pracy.- Kiedy pan wytrzeŸwieje i zechce mnie przeprosiæ - odpar³ zimno Janson - proszê zaoszczêdziæ sobie k³opotu.Przyjmujê pañskie przeprosiny ju¿ teraz.Takie pomy³ki siê zdarzaj¹.Có¿ jeszcze móg³ powiedzieæ? Jak zareagowa³by na jego miejscu Kurzweil? Konsternacj¹, rozbawieniem, a potem gniewem.Oczywiœcie nie by³o ¿adnej pomy³ki.Janson dobrze pamiêta³ Donalda Weldona, wicedyrektora do spraw bezpieczeñstwa, zadowolonego z siebie karierowicza, który zatrudnia³ na wysokich stanowiskach swoich kuzynów, siostrzeñców i przyjació³, traktuj¹c firmê jak Ÿród³o ubocznych dochodów.Dopóki nie dosz³o do jakiejœ wiêkszej katastrofy, któ¿ móg³by zarzuciæ mu niekompetencjê i wezwaæ na dywanik? Z biegiem czasu kradzie¿e i pensje dla fikcyjnie zatrudnionych pracowników zaczê³y wywieraæ wp³yw na bud¿et operacyjny firmy, a jeden z wicedyrektorów regularnie pobiera³ drug¹ pensjê, sprzedaj¹c poufne informacje konkurencji.Janson z doœwiadczenia wiedzia³, ¿e ludzie tacy jak on zamiast uczciwie przyznaæ, ¿e zwolniono ich z pracy nie bez powodu, zawsze obarczaj¹ win¹ tych, którzy wywlekli ich niecne uczynki na œwiat³o dzienne.W³aœciwie Donald Weldon powinien by³ mu podziêkowaæ, ¿e na wyrzuceniu z pracy siê skoñczy³o.Z raportu jasno wynika³o, ¿e osobiœcie zatrudnia³ ludzi ha lewo: zebrane dowody pozwoli³yby wszcz¹æ dochodzenie, postawiæ go przed s¹dem i skazaæ na karê wiêzienia.Jednak Janson zasugerowa³, ¿eby go jedynie zwolniæ, co uchroni³o firmê przed blama¿em i zapobieg³o ujawnieniu kompromituj¹cych materia³Ã³w przed procesem i w czasie jego trwania.Dziêki mnie jesteœ wolny, ty przekupny sukinsynu, pomyœla³.Amerykanin pogrozi³ mu podetkniêtym pod nos palcem.- Zobaczysz, ty parszywy skurwysynu - wycharcza³.- Kiedyœ oberwiesz za swoje.- ¯ona poci¹gnê³a go za sob¹ i odszed³ chwiejnie, pijany winem i gniewem.Janson spojrza³ weso³o na Lakatosa i ogarnê³o go przera¿enie.Wêgier mia³ zimn¹, wyrachowan¹ twarz.Nie by³ g³upcem i nie móg³ automatycznie wykluczyæ, ¿e coœ tu jest nie tak.Jego oczy œwieci³y jak dwie ma³e, czarne kulki.- Nie pije pan wina- powiedzia³, wskazuj¹c widelcem kieliszek.I uœmiechn¹³ siê lodowatym uœmiechem kata.Paul zna³ sposób myœlenia ludzi jego pokroju: Lakatos rozwa¿a³ teraz, co jest bardziej prawdopodobne, lecz ostro¿noœæ podszeptywa³a mu same z³e rzeczy.Janson wiedzia³ te¿, ¿e zapewnienia i protesty na nic by siê nie zda³y.By³ spalony.Amerykanin udowodni³, ¿e on, Adam Kurzweil, nie jest tym, za kogo siê podaje, a ludzie tacy jak Sandor Lakatos najbardziej bali siê oszustwa.Kurzweil by³ teraz symbolem nie z³otej okazji, lecz niebezpieczeñstwa.I bez wzglêdu na to, co nim kierowa³o, musia³ zostaæ wyeliminowany.Rêka Lakatosa znik³a w wewnêtrznej kieszeni wypchanej we³nianej marynarki.Na pewno nie ukrywa³ tam broni - to by po prostu nie uchodzi³o.Ale d³ugo jej nie wyjmowa³, jakby w³¹cza³ czy wy³¹cza³ jakieœ urz¹dzenie, automatyczny pejd¿er czy innego rodzaju nadajnik.A potem zerkn¹³ na drug¹ stronê sali, gdzie czuwa³ maitre d' hotel.Paul poszed³ za jego wzrokiem: dwaj ubrani w ciemne garnitury mê¿czyŸni, którzy, nie rzucaj¹c siê w oczy, stali przy cynkowanej ladzie baru, lekko zesztywnieli.Dlaczego nie zauwa¿y³ ich wczeœniej? Ochroniarze.Oczywiœcie.¯aden handlarz broni¹ nie spotka³by siê z nowym klientem, nie podejmuj¹c choæby podstawowych œrodków ostro¿noœci.Krótka wymiana spojrzeñ sugerowa³a, ¿e ci przy barze otrzymali w³aœnie nowe zadanie.Nie byli ju¿ tylko zwyk³ymi ochroniarzami.Teraz byli katami.LuŸne rozpiête marynarki zwisa³y im ciê¿ko z ramion: postronny obserwator pomyœla³by, ¿e lekkie wybrzuszenie na wysokoœci butonierki to paczka papierosów czy telefon komórkowy, ale on dobrze wiedzia³, co to jest.Krew œciê³a mu siê w ¿y³ach.Tak, tamci nie pozwol¹, ¿eby Adam Kurzweil wyszed³ z hotelu ¿ywy.Paul zna³ ten scenariusz na pamiêæ, Szybko skoñcz¹ jeœæ, a potem przejd¹ przez hol w towarzystwie ochroniarzy.Z dala od ludzi strzel¹ mu z pistoletu z t³umikiem w ty³ g³owy, a cia³o wrzuc¹ do jeziora lub do baga¿nika samochodu.Musia³ coœ zrobiæ.I to natychmiast.Siêgaj¹c po kieliszek, str¹ci³ ³okciem widelec ze sto³u i przepraszaj¹co wzruszywszy ramionami, schyli³ siê, ¿eby go podnieœæ.Podwin¹³ nogawkê spodni, rozpi¹³ pasek i wyj¹³ z kabury ma³ego glocka M26, który kupi³ rano w Egerze.Zacisn¹³ palce na wy¿³obieniach w rêkojeœci i po³o¿y³ broñ na kolanach.Jego szanse lekko wzros³y.- By³ pan ju¿ nad jeziorem? - spyta³ Lakatos.- O tej porze roku jest przepiêkne.- I kolejny uœmiech ods³aniaj¹cy rz¹d porcelanowych zêbów.- Tak, rzeczywiœcie - zgodzi³ siê z nim Paul.- Mo¿e pozwoli³by siê pan zaprosiæ na krótk¹ przechadzkê po kolacji.- Nie jest za ciemno?- Och, czyja wiem.Przynajmniej bêdziemy sami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]