[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skontaktuję się wkrótce.      - Jedno pytanie.      - Słucham?      - Jeśli to ja, to czy niebezpieczeństwo grozi mi już teraz?      - Tak myślę.Tak, chyba tak.Do widzenia.      Rozłączył się.      Gdy odkładałem słuchawkę, udało mi się westchnąć i zakląć równocześnie.Wystarczyło otworzyć szafę, żeby trafić na kogoś, kto o nas wiedział.      Do kuchni wszedł wyraźnie zdziwiony Bill.      - Skąd ten kim-on-tam-był-do-diabła w ogóle wiedział, że tu jesteś? - brzmiały jego pierwsze słowa.      - To moje pytanie.Wymyśl jakieś inne.      - Proszę bardzo.Naprawdę chcesz iść? A jeżeli on planuje jakiś numer?      - Jasne.Zaproponowałem spotkanie, ponieważ chcę poznać tego faceta.      - Jak sam zauważyłeś, to on może stanowić zagrożenie.      - Mnie to nie przeszkadza.On też znajdzie się w niebezpieczeństwie.      - Nie podoba mi się to.      - Mnie też niespecjalnie.Ale jak dotąd nie otrzymałem lepszej oferty.      - Jak chcesz.Sam decydujesz.Szkoda, że nie ma sposobu, by zlokalizować go wcześniej.      - Ta myśl mnie również przemknęła przez głowę.      - Słuchaj, a może by go trochę przycisnąć?      - Jak?      - Wydawał się lekko zdenerwowany, a twoja propozycja nie spodobała mu się chyba bardziej niż mnie.      Kiedy zadzwoni, mogłoby nie być nas w domu.Niech nie myśli, że siedzisz tu i czekasz na dzwonek telefonu.Niech trochę poczeka.Znajdziemy ci jakieś świeże ubranie i na parę godzin pojedziemy do klubu.To lepsze niż pustoszenie lodówki.      - Niezły pomysł - przyznałem.- Kiedyś to miały być wakacje.Nic bliższego chyba się nie trafi.Doskonale.      Korzystając z zasobów Cienia odnowiłem swoją garderobę, potem przystrzygłem brodę, wziąłem prysznic i przebrałem się.Pojechaliśmy do klubu i zjedliśmy kolację na tarasie.Wieczór świetnie się do tego nadawał: czysty i rozgwieżdżony, ze ściekającym jak mleko księżycowym blaskiem.Za wspólną ugodą, powstrzymaliśmy się od dyskusji o moich problemach.Bill znał tu chyba wszystkich, więc i ja dobrze się czułem.To był najprzyjemniejszy wieczór, jaki przeżyłem od dłuższego czasu.Później przeszliśmy na kilka drinków do baru, który - jak zrozumiałem - był jedną z ulubionych przystani taty.Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały strzępy tanecznej muzyki.      - Tak, to był dobry pomysł - stwierdziłem.- Dzięki.      - De nada - odparł.- Często tu bywaliśmy z twoim staruszkiem.Nie miałeś przypadkiem.?      - Nie, żadnych wieści.      - Przykro mi.      - Dam ci znać, kiedy się odezwie.      - Oczywiście.Przepraszam.      Droga powrotna minęła spokojnie.Nikt za nami nie jechał.Wróciliśmy krótko po północy, powiedzieliśmy sobie dobranoc, i poszedłem prosto do swojego pokoju.Po drodze zdjąłem i odwiesiłem do garderoby nową marynarkę, potem ściągnąłem nowe buty.W pokoju od razu zauważyłem biały prostokąt na poduszce.      Dwoma długimi krokami dotarłem do łóżka i chwyciłem kartkę papieru.                PRZEPRASZAM, ALE NIE BYŁO PANA, KIEDY DZWONIŁEM, informowały drukowane litery.ZAUWAŻYŁEM PANA W KLUBIE I DOSKONALE ROZUMIEM PAŃSKIE PRAGNIENIE, BY SPĘDZIĆ WIECZÓR POZA DOMEM.NASUNĘŁO MI TO PEWIEN POMYSŁ.SPOTKAJMY SIĘ TAM W BARZE, JUTRO O DZIESIĄTEJ WIECZOREM.LEPIEJ BĘDĘ SIĘ CZUŁ W TOWARZYSTWIE TYLU LUDZI, Z KTÓRYCH ŻADEN NIE SŁUCHA.                     Niech to szlag! Pierwszy impuls kazał mi natychmiast powiedzieć o wszystkim Billowi.Pierwsza myśl, jaka zjawiła się po tym impulsie, mówiła, że przecież nic nie może zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]