[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Most chrupn¹³ znowu i pochyli³ siê jeszcze bardziej, prawie do pionu.- Yen - wystêka³ wiedŸmin.- Zrób coœ.Cholera, rzuæ zaklêcie!- Jak? - us³ysza³ jej gniewne, st³umione warkniêcie.- Przecie¿ wiszê!- Zwolnij jedn¹ rêkê!- Nie mogê.- Hej! - wrzasn¹³ z góry Jaskier.- Trzymacie siê? Hej!Geralt nie uzna³ za celowe potwierdzaæ.- Dajcie linê! - dar³ siê Jaskier.- Prêdko, psiakrew!Obok trubadura pojawili siê Rêbacze, krasnoludy i Gyllenstiern.Geralt us³ysza³ ciche s³owa Boholta.- Poczekaj, œpiewaku.Ona zaraz odpadnie.Wtedy wyci¹gniemy wiedŸmina.Yennefer zasycza³a jak ¿mija wij¹c siê na plecach Geralta.Pas boleœnie wpi³ mu siê w pierœ.- Yen? Mo¿esz z³apaæ oparcie? Nogami? Mo¿esz coœ zrobiæ nogami?- Tak - jêknê³a.- Pomajtaæ.Geralt spojrza³ w dó³, na rzekê, kot³uj¹c¹ siê wœród ostrych g³azów, o które obija³y siê, wiruj¹c, nieliczne belki mostu, koñ i trup w jaskrawych barwach Caingorn.Za g³azami, w szmaragdowym, przejrzystym odmêcie, zobaczy³ wrzecionowate cielska wielkich pstr¹gów, leniwie poruszaj¹cych siê w pr¹dzie.- Trzymasz siê, Yen?- Jeszcze.tak.- Podci¹gnij siê.Musisz z³apaæ oparcie.- Nie.mogê.- Dajcie linê! - wrzeszcza³ Jaskier.- Co wyœcie, pog³upieli? Spadn¹ obydwoje!- Mo¿e i dobrze? - zastanowi³ siê niewidoczny Gyllenstiern.Most zatrzeszcza³ i obsun¹³ siê jeszcze bardziej.Geralt zacz¹³ traciæ czucie w palcach, zaciœniêtych na rêkojeœci sztyletu.- Yen.- Zamknij siê.i przestañ wierciæ.- Yen?- Nie mów tak do mnie.- Wytrzymasz?- Nie - powiedzia³a zimno.Nie walczy³a ju¿, wisia³a mu na plecach martwym, bezw³adnym ciê¿arem.- Yen?- Zamknij siê.- Yen.Wybacz mi.- Nie.Nigdy.Coœ pe³z³o w dó³, po balach.Szybko.Jak w¹¿.Emanuj¹ca zimn¹ poœwiat¹ lina, wyginaj¹c siê i zwijaj¹c, jak ¿ywa, namaca³a ruchliwym koñcem kark Geralta, przesunê³a siê pod pachami, zamota³a w luŸny wêze³.Czarodziejka, pod nim, jêknê³a, wci¹gaj¹c powietrze.By³ pewien, ¿e zaszlocha.Myli³ siê.- Uwaga! - krzykn¹³ z góry Jaskier.- Wyci¹gamy was! Niszczuka! Kennet! W górê ich! Ci¹gnijcie!Szarpniêcie, bolesny, dusz¹cy ucisk naprê¿onej liny.Yennefer westchnê³a ciê¿ko.Pojechali w górê, szybko, szoruj¹c brzuchami o szurpate dyle.Na górze Yennefer wsta³a pierwsza.VII- Z ca³ego taboru - rzek³ Gyllenstiern - ocaliliœmy jeden furgon, królu, nie licz¹c wozu Rêbaczy.Z oddzia³u zosta³o siedmiu ³uczników.Po tamtej stronie przepaœci nie ma ju¿ drogi, jest tylko piarg i g³adka œciana, jak daleko pozwala widzieæ za³om.Nie wiadomo, czy ocala³ ktokolwiek z tych, co zostali, gdy most siê zawali³.Niedamir nie odpowiedzia³.Eyck z Denesle, wyprostowany, stan¹³ przed królem, utkwiwszy w nim b³yszcz¹ce, zgor¹czkowane oczy.- Œciga nas gniew bogów - powiedzia³ wznosz¹c rêce.- Zgrzeszyliœmy, królu Niedamirze.To by³a œwiêta wyprawa, wyprawa przeciw z³u.Bo smok to z³o, tak, ka¿dy smok to wcielone z³o.Ja z³a nie mijam obojêtnie, ja rozgniatam je pod stop¹.Unicestwiam.Tak, jak ka¿¹ bogowie i Œwiêta Ksiêga.- Co on plecie? - zmarszczy³ siê Boholt.- Nie wiem - rzek³ Geralt, poprawiaj¹c uprz¹¿ klaczy.- Nie poj¹³em ni s³owa.- B¹dŸcie cicho - powiedzia³ Jaskier.- Staram siê to zapamiêtaæ, mo¿e da siê wykorzystaæ, gdy siê dobierze rymy.- Mówi Œwiêta Ksiêga - rozwrzeszcza³ siê na dobre Eyck - ¿e wynijdzie z otch³ani w¹¿, smok obrzyd³y, siedem g³Ã³w i dziesiêæ rogów maj¹cy! A na grzbiecie jego zasi¹dzie niewiasta w purpurach i szkar³atach, a puchar z³oty bêdzie w jej d³oni, a na czole jej wypisany bêdzie znak wszelkiego i ostatecznego kurewstwa!- Znam j¹! - ucieszy³ siê Jaskier.- To Cilia, ¿ona wójta Sommerhaldera!- Uciszcie siê, panie poeto - rzek³ Gyllenstiern.- A wy, rycerzu z Denesle, mówcie jaœniej, jeœli ³aska.- Przeciw z³u, królu - zawo³a³ Eyck - trzeba wyst¹piæ z czystym sercem i sumieniem, z podniesion¹ g³ow¹! A kogo my tu widzimy? Krasnoludów, którzy s¹ poganami, rodz¹ siê w ciemnoœciach i k³aniaj¹ siê ciemnym mocom! Czarowników bluŸnierców, uzurpuj¹cych sobie boskie prawa, si³y i przywileje! WiedŸmina, który jest wstrêtnym odmieñcem, przeklêtym, nienaturalnym tworem.Dziwicie siê, ¿e spad³a na nas kara? Królu Niedamirze! Siêgnêliœmy granic mo¿liwoœci! Nie wystawiajmy na próbê bo¿ej ³askawoœci.Wzywam was, królu, byœcie oczyœcili z plugastwa nasze szeregi, zanim.- O mnie ani s³owa - ¿a³oœnie wtr¹ci³ Jaskier.- Ani s³Ã³wka o poetach.A tak siê staram.Geralt uœmiechn¹³ siê do Yarpena Zigrina g³aszcz¹cego powolnym ruchem ostrze zatkniêtego za pas topora.Krasnolud, ubawiony, wyszczerzy³ zêby.Yennefer odwróci³a siê demonstracyjnie, udaj¹c, ¿e rozdarta a¿ po biodro spódnica frasuje j¹ bardziej ni¿ s³owa Eycka.- Przesadziliœmy nieco, panie Eyck - odezwa³ siê ostro Dorregaray.- Chocia¿ niew¹tpliwie ze szlachetnych pobudek.Za niepotrzebne zgo³a uwa¿am uœwiadamianie nam, co myœlicie o czarodziejach, krasnoludach i wiedŸminach.Choæ, jak s¹dzê, wszyscyœmy ju¿ przywykli do takich opinii, ani to grzeczne, ani rycerskie, panie Eyck.A ju¿ zupe³nie niepojête po tym, kiedy to wy, nie kto inny, biegniecie i podajecie magiczn¹ elfi¹ linê zagro¿onym œmierci¹ wiedŸminowi i czarodziejce.Z tego, co mówicie, wynika, ¿e raczej powinniœcie siê modliæ, by spadli.- Psiakrew - szepn¹³ Geralt do Jaskra.- To on poda³ tê linê? Eyck? Nie Dorregaray?- Nie - mrukn¹³ bard.- To Eyck, to faktycznie on.Geralt pokrêci³ g³ow¹ z niedowierzaniem.Yennefer zaklê³a pod nosem, wyprostowa³a siê.- Rycerzu Eyck - powiedzia³a z uœmiechem, który ka¿dy prócz Geralta móg³ wzi¹æ za mi³y i ¿yczliwy.- Jak¿e to? Jestem plugastwo, a wy ratujecie mi ¿ycie?- Jesteœcie dam¹, pani Yennefer - rycerz sk³oni³ siê sztywno.- A wasza urodziwa i szczera twarz pozwala wierzyæ, ¿e wyrzekniecie siê kiedyœ przeklêtego czarnoksiêstwa.Boholt parskn¹³.- Dziêkujê wam, rycerzu - rzek³a sucho Yennefer.- I wiedŸmin Geralt te¿ wam dziêkuje.Podziêkuj mu, Geralt.- Prêdzej mnie szlag trafi - wiedŸmin westchn¹³ rozbrajaj¹co szczerze.- Za co niby? Jestem plugawy odmieniec, a moja nieurodziwa twarz nie rokuje ¿adnych nadziei na poprawê.Rycerz Eyck wyci¹gn¹³ mnie z przepaœci niechc¹cy, tylko dlatego, ¿e kurczowo trzyma³em siê urodziwej damy.Gdybym sam tam wisia³, Eyck nie kiwn¹³by palcem.Nie mylê siê, prawda, rycerzu?- Mylicie siê, panie Geralcie - powiedzia³ spokojnie b³êdny rycerz.- Nikomu bêd¹cemu w potrzebie nie odmawiam pomocy.Nawet komuœ takiemu jak wiedŸmin.- Podziêkuj, Geralt.I przeproœ - powiedzia³a ostro czarodziejka.- W przeciwnym razie potwierdzisz, ¿e przynajmniej w odniesieniu do ciebie Eyck mia³ zupe³n¹ racjê.Nie potrafisz wspó³¿yæ z ludŸmi.Bo jesteœ inny.Twój udzia³ w tej wyprawie jest pomy³k¹.Przygna³ ciê tu bezsensowny cel.Sensownie bêdzie wiêc od³¹czyæ siê.S¹dzê, ¿e sam ju¿ to zrozumia³eœ.A je¿eli nie, to wreszcie zrozum.- O jakim to celu mówicie, pani? - wtr¹ci³ siê Gyllenstiern.Czarodziejka spojrza³a na niego, nie odpowiedzia³a.Jaskier i Yarpen Zigrin uœmiechnêli siê do siebie znacz¹co, ale tak, by czarodziejka tego nie dostrzeg³a.WiedŸmin spojrza³ w oczy Yennefer.By³y zimne.- Przepraszam i dziêkujê, rycerzu z Denesle - sk³oni³ g³owê.- Wszystkim tu obecnym dziêkujê.Za pospieszny ratunek udzielony bez namys³u.S³ysza³em, wisz¹c, jak jeden przez drugiego rwaliœcie siê do pomocy.Wszystkich tu obecnych proszê o wybaczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]