[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.D³ugo trwa³o, nim wreszcie zast¹piono jej drogê, krzy¿uj¹c gizarmy i runki.Ktoœ niepewnym i zlêknionym gestem wyci¹gn¹³ rêkê ku uŸdzie.Klacz chrapnê³a.- ProwadŸcie mnie - powiedzia³a dŸwiêcznie dziewczyna - do pana tego zamku.Boreas Mun, sam nie wiedz¹c, dlaczego to robi, podtrzyma³ jej strzemiê i poda³ rêkê.Inni przytrzymali tupi¹c¹ i prychaj¹c¹ klacz.- Poznajesz mnie waæpanna? - spyta³ cicho Boreas.Spotkaliœmy siê ju¿ wszak.- Gdzie?- Na lodzie.Spojrza³a mu prosto w oczy.- Nie patrzy³am wówczas na wasze twarze - powiedzia³a beznamiêtnie.- By³aœ Pani¹ Jeziora - powa¿nie pokiwa³ g³ow¹.- Po coœ ty tu przyjecha³a, dziewczyno? Po co?- Po Yennefer.I po moje przeznaczenie.- Po œmieræ raczej - szepn¹³.- To jest zamek Stygga.Na twoim miejscu uciek³bym jak najdalej st¹d.Znowu spojrza³a.A Boreas momentalnie zrozumia³, co chcia³a powiedzieæ tym spojrzeniem.Zjawi³ siê Stefan Skellen.D³ugo przygl¹da³ siê dziewczynie, skrzy¿owawszy rêce na piersi.Wreszcie energicznym gestem wskaza³, ¿e ma iœæ za nim.Posz³a bez s³owa, ze wszystkich stron eskortowana przez uzbrojonych ludzi.- Dziwna dziewka - mrukn¹³ Boreas.I wzdrygn¹³ siê.- Szczêœciem, nie naszym ona ju¿ zmartwieniem rzek³ z przek¹sem Dacre Silifant.- A tobie dziwiê siê, ¿eœ z ni¹ tak gada³.Ona to, wiedŸma, ubi³a Vargasa i Frippa, a póŸniej Olê Harsheima.- Puszczyk ubi³ Harsheima - uci¹³ Boreas.- Nie ona.Ona ¿yciem nas darowa³a, tam na krze, choæ mog³a nas jak szczeniêta wyr¿n¹æ i potopiæ.Wszystkich.Puszczyka te¿.- Ju¿ci - Dacre splun¹³ na p³yty podwórca.- Wynagrodzi on jej ninie tê litoœæ, wespó³ z czarownikiem i Bonhartem.Obaczysz, Mun, ju¿ oni j¹ oporz¹dz¹ paradnie.Oni z niej skórê cienkimi paskami z³upi¹.- ¯e z³upi¹, sk³onnym wierzyæ - warkn¹³ Boreas.- Bo rakarze s¹.I my te¿ nie lepsi, skoro u nich s³u¿ym.- A wyjœcie mamy? Nie mamy.Któryœ z najemników Skellena krzykn¹³ nagle cicho, któryœ mu zawtórowa³.Ktoœ zakl¹³, ktoœ westchn¹³.Ktoœ w milczeniu wskaza³ rêk¹.Na blankach, na kroksztynach, na dachach wie¿yczek, na gzymsach, na parapetach i wimpergach, na rynnach, rzygaczach i maszkaronach siedzia³y, jak okiem siêgn¹æ, czarne ptaki.Cichcem, bez krakania nadlecia³y od wrakowiska, teraz siedzia³y w ciszy i oczekiwaniu.- Œmieræ wietrz¹ - b¹kn¹³ któryœ z najemników.- I œcierwo - doda³ drugi.- Nie mamy wyjœcia - powtórzy³ machinalnie Silifant, patrz¹c na Boreasa.Boreas Mun patrzy³ na ptaki.- Mo¿e pora - odpowiedzia³ cicho - byœmy mieli?Weszli w górê wielkimi schodami o trzech podestach, przeszli szpalerem pos¹gów ustawionych w niszach wzd³u¿ d³ugiego korytarza, minêli kru¿ganek okalaj¹cy westybul.Ciri sz³a œmia³o, nie czu³a lêku, nie wzbudza³y w niej strachu ani broñ, ani zbójeckie facjaty eskorty.K³ama³a, mówi¹c, ¿e nie pamiêta twarzy ludzi z zamarzniêtego jeziora.Pamiêta³a.Pamiêta³a, jak Stefan Skellen, ten sam, który teraz z ponur¹ min¹ prowadzi³ j¹ w g³¹b tego strasznego zamczyska, dygota³ i dzwoni³ zêbami na lodzie.Teraz, gdy co i rusz ogl¹da³ siê i pali³ j¹ wzrokiem, czu³a, ¿e trochê boi siê jej nadal.Odetchnê³a g³êbiej.Weszli do halli, pod wysokie, wsparte kolumnami gwiaŸdziste ¿ebrowane sklepienie, pod wielkie paj¹kowate ¿yrandole.Ciri zobaczy³a, kto czeka tam na ni¹.Strach wpi³ jej w trzewia szponiaste palce, œcisn¹³ piêœæ, szarpn¹³ i zakrêci³.Bonhart w trzech krokach znalaz³ siê przy niej.Obur¹cz schwyci³ j¹ za kubrak na piersi, uniós³, przyci¹gaj¹c jednoczeœnie do siebie, zbli¿aj¹c jej twarz do swych bladych rybich oczu.- Piek³o - wycharcza³ - musi byæ naprawdê straszne, skoro jednak wola³aœ mnie.Nie odpowiedzia³a.W jego oddechu czu³a alkohol.- A mo¿e to piek³o nie chcia³o ciebie, ma³a bestio? Mo¿e tamta diabelska wie¿a wyplu³a ciê ze wstrêtem, zasmakowawszy twego jadu? Przyci¹gn¹³ j¹ bli¿ej.Odwróci³a i cofnê³a twarz.- S³usznie - powiedzia³ cicho.- S³usznie siê obawiasz.To kres twojego szlaku.St¹d ju¿ nie uciekniesz.Tutaj, w tym zamku, wypuszczê ci krew z ¿y³.- Skoñczy³ pan, panie Bonhart? Z miejsca pozna³a tego, kto to powiedzia³.Czarodziej Vilgefortz, który na Thanedd najpierw by³ zakutym w kajdany wiêŸniem, a potem œciga³ j¹ w Wie¿y Mewy.Wtedy, na wyspie, by³ bardzo przystojny.Teraz w jego twarzy coœ siê zmieni³o, coœ sprawi³o, ¿e sta³a siê brzydka i straszna.- Pozwoli pan, panie Bonhart - czarodziej nawet nie poruszy³ siê na przypominaj¹cym tron fotelu - ¿e to ja, gospodarz, wezmê na siebie mi³y obowi¹zek powitania na zamku Stygga naszego goœcia, panny Cirilli z Cintry, córki Pavetty, wnuczki Calanthe, potomkini s³ynnej Lary Dorren aep Shiadhal.Witamy.I prosimy bli¿ej.Z ostatnich s³Ã³w czarodzieja znik³o ukryte pod mask¹ uprzejmoœci szyderstwo.By³y w nich ju¿ tylko groŸba i rozkaz.Ciri od razu poczu³a, ¿e temu rozkazowi nie bêdzie w stanie siê przeciwstawiæ.Poczu³a strach.Okropny parali¿uj¹cy strach.- Bli¿ej - sykn¹³ Vilgefortz.Teraz spostrzeg³a, co by³o nie tak z jego twarz¹.Lewe oko, znacznie mniejsze od prawego, mruga³o, lata³o i krêci³o siê jak dzikie w pomarszczonym i sinym oczodole.Widok by³ koszmarny.- Postawa dzielna, w twarzy œladu lêku - powiedzia³ czarodziej, przekrzywiaj¹c g³owê.- Moje uznanie.O ile odwaga nie wyp³ywa z g³upoty.Od razu rozwiejê ewentualne mrzonki.St¹d, jak s³usznie zauwa¿y³ pan Bonhart, nie uciekniesz.Ani teleportem, ani za pomoc¹ twoich w³asnych szczególnych zdolnoœci.Wiedzia³a, ¿e mia³ racjê.Wczeœniej wmawia³a sobie, ¿e gdyby co, to zawsze, choæby w ostatniej chwili, zdo³a uciec i skryæ siê wœród czasów i miejsc.Teraz wiedzia³a, ¿e by³a to nadzieja z³udna, mrzonka.Zamek a¿ wibrowa³ od z³ej, wrogiej, obcej magii, wroga i obca magia przenika³a j¹, penetrowa³a, jak paso¿yt pe³za³a po wnêtrznoœciach, wstrêtnie œlimaczy³a siê po mózgu.Nie mog³a na to nic poradziæ.By³a w mocy wroga.Bezsilna.Trudno, pomyœla³a, wiedzia³am, co robiê.Wiedzia³am, po co tu przychodzê.Reszta to faktycznie by³y mrzonki.Niech wiêc bêdzie, co ma byæ.- Brawo - powiedzia³ Vilgefortz.- Trafna ocena sytuacji.Bêdzie, co ma byæ.Dok³adniej: bêdzie, co ja postanowie.Interesuj¹ce, czy te¿ domyœlasz siê, moja wspania³a, co postanowiê? Chcia³a odpowiedzieæ, ale nim zdo³a³a pokonaæ opór skurczonego i wyschniêtego gard³a, znowu j¹ uprzedzi³, wysondowawszy myœli.- Oczywiœcie, ¿e wiesz.Pani Œwiatów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]