[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.| - Zdaje siê, ¿e to, co pan mówi trzyma siê kupy - odrzek³ Boyes.- Ja fednak nadal nie wierzê, ¿e piêædziesiêciu trzech ludzi jest w stanie przej¹æ od pich caty kraj.Jest to po prostu niemo¿liwe.[ - Ale¿, John, niech pan zapamiêta raz na zawsze: tu nie chodzi o piêædziesiêciu trzech ludzi - powiedzia³ Roosevelt.- Tu chodzi o potencjalny milion oburzonych Amerykanów.- Wiem, ci¹gle pan to powtarza.A jednak.- John, tam gdzie chodzi o polowanie na s³onie czy lwy, ja ufam panu bez zastrze¿eñ.A pan niech siê postara w takim samym stopniu zaufaæ mnie wtedy, kiedy chodzi o sprawy, na których ja znam siê najlepiej.- Chcia³bym móc panu zaufaæ - powiedzia³ Boyes.- Ale to nie jest takie proste.Trzeciego grudnia roku 1910, po up³ywie piêciu miesiêcy i dwudziestu siedmiu dni od chwili, gdy otrzyma³ ¿¹danie Roosevelta, rz¹d belgijski oficjalnie zrzek³ siê wszelkich praw do Konga, a obywatele belgijscy zaczêli opuszczaæ terytorium tego kraju.VIII.- Cholera by wziê³a tego Tafta4!Roosevelt zgniót³ w swojej potê¿nej d³oni telegram dostarczony przez pos³añca ze Stanleyville i rzuci³ go na ziemiê.Jego gniewny, ostry g³os i gwa³towne gesty przestraszy³y ptaki, szukaj¹ce owadów na rozleg³ym trawniku.Skrzecz¹c i popiskuj¹c ukry³y siê w kêpie pobliskich drzew.- Jakieœ niepomyœlne wiadomoœci, panie prezydencie? - spyta³ Boyes.Rezydowali teraz w domu Francuza, w³aœciciela plantacji nazwiskiem Be-auregard de Vicennes.Dom po³o¿ony by³ w odleg³oœci oko³o piêtnastu mil na zachód od Stanleyville, nad rzek¹ Kongo.Trzydziestu szeœciu ludzi Roosevelta obozowa³o w pobli¿u, a reszta zajmowa³a siê na zmianê polowaniem na s³onie i przygotowywaniem dwóch tutejszych du¿ych plemion, Lulua i Balu-ba, do wizyt, jakie mia³ im z³o¿yæ eksprezydent.- Ten cz³owiek to niewdziêcznik, kompletny niewdziêcznik - z³oœci³ siêSETNA ZABAWA 37Roosevelt.- Jakiœ czas temu da³em mu prezydenturê, wrêczy³em mu ja j¹³ podarunek.Teraz chcê mu daæ solidny punkt zaczepienia w Afryce, a on m czelnoœæ pisaæ, ¿e nie staæ go na to, ¿eby przys³aæ mi ludzi i pieni¹dze, o któr proszê.- A czy przyœle choæby ich czêœæ? - spyta³ Boyes.- Prosi³em o dziesiêæ tysiêcy ludzi, a on przysy³a mi szeœciuset! - pierii siê eksprezydent.- Napisa³em, ¿e potrzebujê co najmniej dwudziestu milic nów dolarów na budowê dróg i rozbudowê kolei, a on mi chce daæ tylko trz miliony.Trzy miliony dolarów na potrzeby kraju wielkoœci jednej trzeciej Su nów Zjednoczonych! Niech go szlag! J.P.Morgan5 mo¿e sobie byæ ³otrem bandyt¹, ale on.na pewno doceni³by tê okazjê i b³yskawicznie by j wykorzysta³, tego jestem pewien! - Przerwa³ na chwilê, potrz¹saj¹c energ cznie g³ow¹.- Wiem, co zrobiê! Zatelegrafujê zaraz do Morgana!- Myœla³em, ¿e to pana œmiertelny wróg - wtr¹ci³ Boyes.- Tak prz;najmiej mog³em wywnioskowaæ z tego, co pan o nim mówi³.- Bzdura - odpar³ Roosevelt.- Stoimy po przeciwnych stronach poi tycznego p³otu, ale to jest cz³owiek kompententy, nie taki jak ten idiota, c siedzi teraz w Bia³ym Domu.- Tu uœmiechn¹³ siê szeroko.- I jest enti zjast¹ kolei.Tak, dziœ po po³udniu wyœlê do niego telegram.- Czy w takim razie nie przyjmiemy tego, co daje prezydent Taft?- Oczywiœcie, ¿e przyjmiemy.Potrzeba nam jak najwiêcej i ludzi pieniêdzy, wiêc weŸmiemy wszystko, co daj¹.Wyœlemy telegram z informacji ¿e bierzemy tych ludzi i te pieni¹dze, a równoczeœnie zawiadomimy parê prz;chylnych nam gazet o tym, jak sk¹py okaza³ siê dla nas Waszyngton.Ja, bêdi tutaj, w buszu, nie mogê wywrzeæ na Tafta ¿adnego nacisku, ale dziennikarz' byæ mo¿e, bêd¹ mogli to zrobiæ.Roosevelt pokrêci³ smutno g³ow¹.- Dobrze mi tak.Trzeba by³o nie pakowaæ tego g³upka do Bia³ego D( mu.Mówiê panu, John, gdyby nie to, ¿e mam do wykonania zadanie tu, Afryce, pojecha³bym do Stanów i nie dopuœci³ do tego, ¿eby zosta³ kandydi tem na prezydenta z ramienia partii Rebublikanów w wyborach w 1912 roki On nie zas³uguje na to, ¿eby drugi raz kandydowaæ.Przez nastêpny kwadrans Roosevelt perorowa³ na temat "tego opas³e^ g³upca z Bia³ego Domu", po czym wycofa³ siê do swojego pokoju, Ÿet przygotowaæ telegramy.Kiedy w»godzinê póŸniej przyszed³ na lunch, by³ zn( wu sob¹; mi³ym, energicznym optymist¹.Boyes, Bili Buckley, Mickey No ton, Yank Rogers i G³uchy Banks siedzieli w³aœnie przy stole pod staryi drzewem.Wszyscy z wyj¹tkiem Banksa, który nie s³ysza³, ¿e eksprezydent s zbli¿a, wstali, ¿eby okazaæ mu szacunek.- Siadajcie, panowie - powiedzia³ Roosevelt, przysuwaj¹c sob krzes³o.- Co dziœ mamy na lunch?- Sa³atkê i perliczkê na zimno w jakimœ sosie - odrzek³ Norton.- Ta w ka¿dym razie powiedzia³a mi pani Yincennes.38 Mikê Resnh- To œwietnie, bo bardzo lubiê perliczkê - powiedzia³ Roosevelt zado-3ny.- Pañstwo Vincennes to poczciwe dusze.Cieszê siê, ¿e zgodzili idzieliæ nam goœciny.- Przerwa³, a po chwili doda³ - Jest tu o wiele gemniej ni¿ w tych dusznych i ciasnych budynkach rz¹dowych w Stan-ille.- Podobno przysz³y z³e wiadomoœci od Billa Tafta - odwa¿y³ siê wtr¹ciæ jers.- Ju¿ to za³atwi³em - odrzek³ na to Roosevelt, pewny siebie, poklepuj¹c » kieszeni, w której by³y telegramy.- Ludzie, któr) ch chce nam przys³aæ rjad¹ tu w czasie pory deszczowej, a do czasu, kiedy deszcze przestan¹ aæ, bêdziemy mieæ wiêcej r¹k do roboty, ni¿ nam potrzeba.- Popatrzy³ woich towarzyszy.- Czas, panowie, ¿ebyœmy siê zastanowili nad sprawa-tie cierpi¹cymi zw³oki.- Co pan ma na myœli, panie prezydencie? - spyta³ Buckey.V tym momencie szeœciu czarnych s³u¿¹cych podesz³o do sto³u, nios¹c ta-sa³atk¹ i napojami.- Od dwóch miesiêcy ten kraj jest w naszych rêkach - odrzek³ Roose-, - Czas, ¿ebyœmy zaczêli coœ tu robiæ.To znaczy coœ innego ni¿ dziesi¹-wanie populacji s³oni - doda³ cierpko.- Mo¿emy siê zaj¹æ dziesi¹tkowaniem tych Belgów, którzy jeszcze nie ;chali - powiedzia³ Buckley z uœmiechem.- To by odpowiada³o Bilty'ê-Pickeringowi.- Ja mówiê powa¿nie, panie Buckley - powiedzia³ Roosevelt, bior¹c z r¿¹ skórkê chleba i rzucaj¹c j¹ szpakowi znajduj¹cemu siê w pobli¿u.Ptak ^chmiast porwa³ przysmak i oddali³ siê pospiesznie.- Po co by³o êdzaæ Belgów, je¿eli nie robimy nic, ¿eby poprawiæ los mieszkañców tego u? Wszêdzie, gdzie siê znaleŸliœmy, obiecywaliœmy im dorodziejstwa de-yaji.Czas zacz¹æ spe³niaæ tê obietnicê.Ci ludzie zas³uguj¹ na to.- Boy! - zwróci³ siê Norton do jednego ze s³u¿¹cych.- Ta kawa jestoa.Pogrzej j¹.³u¿¹cy kiwn¹³ g³ow¹, uk³oni³ siê, postawi³ kawê na tacy i odszed³ w stronêtini.- Nie wiem, jak ma pan zamiar ucywilizowaæ tych ludzi, którzy nawet nie-afi¹ zapamiêtaæ, ¿e kawa ma byæ gor¹ca, a nie ciep³a - powiedzia³ Nor-- I niech pan zobaczy, jak on œlamazarnie siê rusza.Zanim j¹ tu donie-; kuchni, gdzie dosta³ j¹ gor¹c¹, kawa zupe³nie wystygnie.- Tubylcy nie pij¹ kawy, wiêc trudno wymagaæ, ¿eby przywi¹zywali wagê ego, czy jest gor¹ca czy zimna - odrzek³ na to Roosevelt.- To prawda, ale oni równie¿ nie g³osuj¹ ani nie znaj¹ instytucji ³awy "siêg³ych - zauwa¿y³ Buckey.- Je¿eli o to chodzi, s¹dzê, ¿e g³osowanie i dzia³anie s¹dów to s¹ rzeczy, ym powinniœmy daæ pierwszeñstwo, wprowadzaj¹c ich w arkana cywilizo-ego ¿ycia.IAZABAWA.• 39- Oni nie potrafi¹ nawet czytaæ - powiedzia³ Buckley.- Jak ma par zamiar nauczyæ ich, jak siê g³osuje?- Mam zamiar za³o¿yæ szko³y publiczne na terenie ca³ego kraju -odpar³ Roosevelt.- W tej dziedzinie pocz¹tek zrobili misjonarze belgijscy, ale im brakowa³o ludzi i pieniêdzy.W kieszeni mam telegram, który opublikuje ponad tysi¹c amerykañskich gazet.Jest to apel do nauczycieli i misjonarzy, ¿eby przyje¿d¿ali tu i pomogli kszta³ciæ ludnoœæ Konga.- Ale to potrwa ca³e lata, panie prezydencie - zauwa¿y³ Boyes
[ Pobierz całość w formacie PDF ]