[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupiębabie kożuch, myślał gorączkowo.Dzieciom butki nareszcie izabawki jakieś.A sobie. Dziewczyny spacerowały wzdłuż straganów, oblizująci skubiąc z patyczków cukrową watę.Servadio naglezorientował się, że są obserwowane.I wskazywane palcami.Znał tych, którzy wskazywali, złodziei i koniokradówz szajki Knty, zwanego Wydrzychwostem. Złodzieje wymienili kilka wyzywająco głośnych uwag,rozrechotali się.Mistle zmrużyła oczy, położyła szarowłosejrękę na ramieniu. - Synogarliczki! - parsknął jeden ze złodzieiWydrzychawosta, dryblas z wąsami wyglądającymi jak wiechciepakuł.- Patrzajta, iście zaraz dzióbków sobie dadzą! Servadio widział, jak szarowłosa drgnęła, widział, jakMistle zaciska palce na jej barku.Złodzieje zarechotalichórem.Mistle odwróciła się wolno, kilku natychmiastprzestało się śmiać.Ale ten z pakułowymi wąsami był albozbyt pijany, albo zupełnie pozbawiony wyobraźni. - Może chłopa którejś z was trza? - podszedł bliżej,wykonując obrzydliwe i niedwuznaczne gesty, - Wierę, takiejak wy ino przechędożyć zdrowo, a w mig się z perwersyiuleczą! Hola! Do ciebie mówię, ty. Nie zdążył jej dotknąć.Szarowłosa zwinęła się jakatakująca żmija, miecz błysnął i uderzył, zanim jeszczeupuszczona cukrowa wata upadła na ziemię.Wąsacz zatoczyłsię, zagulgotał jak indor, krew z przeciętej szyi siknęładługim strumieniem.Dziewczyna zwinęła się ponowniedopadła w dwóch tanecznych krokach, cięła jeszcze raz,fala posoki bryzgnęła na stragany, trup runął, piasekwokół niego momentalnie zrudział.Ktoś wrzasnął.Drugizłodziej schylił się, wydobył nóż z cholewy, ale w tymsamym momencie padł zdzielony przez Giselhera okntyttttrzonkiem nahajki. - Dość będzie jednego trupa! - wrzasnął herszt Szczurów.- Ten tu sam sobia winien, nie wiedział, z kim zadziera! Cofnij się, Falka! Szarowłosa dopiero teraz opuściła miecz.Gigelher imiót!sakiewkę i potrząsnął nią. - Wedle praw naszego bractwa, płacę za tego ubitego.Uczciwie, wedle wagi, talar za każdy funt parszywego Uwłoka!I na tym koniec waśni! Dobrze mówię, kamraci?Hej, Pitito, co rzekniesz? Iskra, Kayleigh, Keef i Asse stanęli za hersztem.Twarzemieli jak z kamienia, dłonie na rękojeściach mieczy. - Uczciwie - odezwał się z grupy bandytów Wydrzychwost,niski, krzywonogi mężczyzna w skórzanym kabacie.- Prawyś, Giselher.Koniec waśni. Servadio przełknął ślinę, usiłując wtopić się w otaczającyjuż zajście tłum.Nagle poczuł, że nie ma za groszochoty kręcić się koło Szczurów i koło popielatowłosejdziewczyny, którą nazywano Falką.Nagle uznał, że obiecana przez prefektanagroda wcale nie jest tak wysokajak myślał. Falka spokojnie schowała miecz do pochwy, rozejrzałasię.Servadio osłupiał widząc, jak jej drobna twarzzmienia się nagle i kurczy. - Moja wata - jęknęła żałościwie dziewczyna, patrzącna walający się na brudnym piasku smakołyk.- Mojawata mi upadła. Mistle objęła ją. - Kupię ci drugą.***** Wiedźmin siedział na piasku wśród wiklin, ponury, złyi zamyślony.Patrzył na kormorany siedzące na obsranymdrzewie. Cahir po rozmowie znikł w krzakach i nie pokazywałsię.Milva i Jaskier szukali czegoś do zjedzenia.W przygnanejprądem łodzi udało im się odkryć pod sieciamimiedziany kociołek i kobiałkę warzyw.Zastawili w przybrzeżnejrynnie znalezioną w czółnie wiklinową wierszę,sami brodzili przy brzegu i tłukli kijami w wodorosty, bynapędzić do pułapki ryb.Poeta czuł się już dobrze, chodziłz bohatersko zabandażowaną głową dumny jak paw. Geralt był zamyślony i zły. Milva z Jaskrem wyciągnęli wierszę i zaczęli kląć,albowiem zamiast spodziewanych sumów i karpi, wewnątrzsrebrzyła się i trzepotała drobnica. Wiedźmin wstał. - Chodźcie no tu, oboje! Zostawcie ten więcierz ichodźcie tu.Mam wam coś do powiedzenia. - Wracacie do domu - zaczął bez ogródek, gdypodeszli, mokrzy i śmierdzący rybą.- Na północ, w kierunkuMahakamu.Ja jadę dalej sam. - Co? - Rozchodzą się nasze drogi.Jaskier.Dość tej zabawy.Wracasz do domu pisać wiersze.Milva przeprowadzi cięprzez lasy.O co chodzi? - O nic - Milva gwałtownym ruchem odrzuciła włosyz ramienia.- O nic.Mów, wiedźminie.Ciekawam tego, copowiesz. - Nie mam nic więcej do powiedzenia.Jadę napołudnie, na tamten brzeg Jarugi.Przez terytoria nilfgaardzkie.To niebezpieczna i daleka droga.A ja nie mogęzwlekać.Dlatego jadę sam. - Pozbywszy się niewygodnego bagażu - pokiwałgłową Jaskier.- Kuli u nogi opóźniającej marsz i sprawiającejkłopoty.Innymi słowy, mnie. - I mnie - dodała Milva, patrząc w bok. - Posłuchajcie - rzekł Geralt, już znacznie spokojniej.- To jest moja własna, osobista sprawa.To wszystka wasnie dotyczy.Nie chcę, byście nadstawiali karku za coś, codotyczy wyłącznie mnie. - To dotyczy wyłącznie ciebie - powtórzył wolnoJaskier.- Nikt nie jest ci potrzebny.Towarzystwo ci przeszkadzai opóźnia marsz.Nie oczekujesz od nikogo pomocyi sam nie masz zamiaru na nikogo się oglądać.Ponadto,kochasz samotność.Czy czegoś zapomniałem wymienić? - Owszem - odrzekł gniewnie Geralt.- Zapomniałeśwymienić twój pusty łeb na taki, który zawiera mózg.Gdyby tamta strzała poszła cal w prawo, idioto, w tejchwili gawrony wydziobywałyby ci oczy.Jesteś poetąmasz wyobraźnię, spróbuj wyobrazić sobie taki obrazek.Powtarzam: wy wracacie na północ, ja zmierzam w kierunku przeciwnym.Sam. - A jedź - Milva wstała sprężyście.- Myślisz może, żebędę cię prosić? Do biesa z tobą, wiedźminie.Chodź, Jaskier,przyrządzimy jakiego jadła.Głód mnie morzy, a jakjego słucham, to mnie mdli. Geralt odwrócił głowę.Obserwował zielonookiekormorany suszące skrzydła na konarach obsranego drzewa.Nagle poczuł ostry zapach ziół i zaklął wściekle. - Nadużywasz mojej cierpliwości, Regis. Wampir, który zjawił się nie wiadomo skąd i kiedy, nieprzejął się, usiadł obok. - Muszę zmienić poecie opatrunek - powiedział spokojnie. - To idź do niego.Ode mnie trzymaj się zaś z daleka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]