[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uciekaj, Ciri!Kosooki, dobywaj¹c miecza, skoczy³, ale nie zd¹¿y³.WiedŸmin ci¹³ go przez pierœ, skoœnie, z góry w dó³, i natychmiast, wykorzystuj¹c energiê ciosu, z do³u w górê, przyklêkaj¹c, rozchlastuj¹c ¿o³daka w krwawy X.- Ch³opy! - wrzasn¹³ Junghans do reszty, skamienia³ej w zaskoczeniu.- Do mnie!Ciri dopad³a krzywego buka i jak wiewiórka smyknê³a w górê po konarach, znikaj¹c w listowiu.Leœnik pos³a³ za ni¹ strza³ê, ale chybi³.Pozostali biegli, rozsypuj¹c siê w pó³kole, wyci¹gaj¹c ³uki i strza³y z ko³czanów.Geralt, wci¹¿ klêcz¹c, z³o¿y³ palce i uderzy³ Znakiem Aard, nie w ³uczników, bo byli za daleko, ale w piaszczyst¹ drogê przed nimi, zasypuj¹c ich kurzaw¹.Junghans, odskakuj¹c, zwinnie wyci¹gn¹³ z ko³czana drug¹ strza³ê.- Nie! - wrzasn¹³ Levecque, zrywaj¹c siê z ziemi z mieczem w prawej, ze sztyletem w lewej rêce.- Zostaw go, Junghans!WiedŸmin zawirowa³ p³ynnie, odwracaj¹c siê ku niemu.- Jest mój - powiedzia³ Levecque, potrz¹saj¹c g³ow¹, ocieraj¹c przedramieniem policzek i usta.- Tylko mój!Geralt, pochylony, ruszy³ pó³kolem, ale Levecque nie kr¹¿y³, zaatakowa³ od razu, dopadaj¹c w dwóch skokach.Dobry jest, pomyœla³ wiedŸmin, z trudem wi¹¿¹c klingê zabójcy krótkim m³yñcem, unikaj¹c pó³obrotem pchniêcia sztyletu.Celowo nie zripostowa³, odskoczy³, licz¹c na to, ¿e Levecque spróbuje dosiêgn¹æ go d³ugim, wyci¹gniêtym uderzeniem, ¿e straci równowagê.Ale zabójca nie by³ nowicjuszem.Zgarbi³ siê i te¿ poszed³ pó³kolem, miêkkim, kocim krokiem.Niespodzianie skoczy³, zam³ynkowa³ mieczem, zawirowa³, skracaj¹c dystans.WiedŸmin nie wyszed³ na spotkanie, ograniczy³ siê do szybkiej, górnej finty, która zmusi³a zabójcê do odskoku.Levecque zgarbi³ siê, sk³adaj¹c kwartê, kryj¹c rêkê ze sztyletem za plecami.WiedŸmin i tym razem nie zaatakowa³, nie skróci³ dystansu, poszed³ znowu w pó³kole, okr¹¿aj¹c go.- Aha - wycedzi³ Levecque, prostuj¹c siê.- Przed³u¿amy zabawê? Czemu nie.Nigdy doœæ dobrej zabawy!Skoczy³, zawirowa³, uderzy³, raz, drugi, trzeci, w szybkim rytmie - górne ciêcie mieczem i natychmiast, od lewej, p³aski, kosz¹cy cios sztyletu.WiedŸmin nie zak³Ã³ca³ rytmu - parowa³, odskakiwa³ i znowu szed³ pó³kolem, zmuszaj¹c zabójcê do obracania siê.Levecque cofn¹³ siê nagle, ruszy³ pó³kolem w przeciwnym kierunku.- Ka¿da zabawa - sykn¹³ przez zaciœniête zêby - musi mieæ swój koniec.Co powiesz na jedno uderzenie, spryciarzu? Jedno uderzenie, a potem zestrzelimy z drzewa twojego bêkarta.Co ty na to?Geralt widzia³, ¿e Levecque obserwuje swój cieñ, ¿e czeka, a¿ cieñ dosiêgnie przeciwnika, daj¹c znaæ, ¿e ten ma s³oñce w oczy.Zaprzesta³ kr¹¿enia, by u³atwiæ zabójcy zadanie.I zwêzi³ Ÿrenice w pionowe szpareczki, dwie w¹ziutkie kreski.Aby zachowaæ pozory, zmarszczy³ lekko twarz, udaj¹c oœlepionego.Levecque skoczy³, zawirowa³, utrzymuj¹c równowagê rêk¹ ze sztyletem wyci¹gniêt¹ w bok, uderzy³ z niemo¿liwego wrêcz wygiêcia przegubu, z do³u, mierz¹c w krocze.Geralt wyprysn¹³ do przodu, obróci³ siê, odbi³ cios, wyginaj¹c ramiê i przegub równie niemo¿liwie, odrzuci³ zabójcê impetem parady i chlasn¹³ go, koñcem klingi, przez lewy policzek.Levecque zatoczy³ siê, chwytaj¹c za twarz.WiedŸmin wykrêci³ siê w pó³obrót, przerzuci³ ciê¿ar cia³a na lew¹ nogê i krótkim ciosem rozr¹ba³ mu têtnicê szyjn¹.Levecque skuli³ siê, brocz¹c krwi¹, upad³ na kolana, zgi¹³ siê i zary³ twarz¹ w piach.Geralt powoli obróci³ siê w stronê Junghansa.Ten, wykrzywiaj¹c pomarszczon¹ twarz we wœciek³y grymas, wymierzy³ z ³uku.WiedŸmin pochyli³ siê, ujmuj¹c miecz obur¹cz.Pozostali ¿o³dacy równie¿ unieœli ³uki, w g³uchej ciszy.- Na co czekacie! - rykn¹³ leœnik.- Szyæ! Szyæ w nie.Potkn¹³ siê, zachwia³, podrepta³ do przodu i upad³ na twarz, z karku stercza³a mu strza³a.Strza³a mia³a na brzechwie prêgowane pióra z lotek kury ba¿anta barwione na ¿Ã³³to w wywarze z kory.Strza³y lecia³y ze œwistem i sykiem po d³ugich, p³askich parabolach od strony czarnej œciany lasu.Lecia³y pozornie wolno i spokojnie, szumi¹c piórami, i wydawa³o siê, ¿e nabieraj¹ pêdu i si³y dopiero uderzaj¹c w cele.A uderza³y bezb³êdnie, kosz¹c nastrogskich najemników, zwalaj¹c ich w piasek drogi, bezw³adnych i œciêtych, niby s³Ã³neczniki uderzone kijem.Ci, którzy prze¿yli, runêli ku koniom, potr¹caj¹c siê nawzajem.Strza³y nie przestawa³y œwiszczeæ, dosiêga³y ich w biegu, dopada³y na kulbakach.Tylko trzech zdo³a³o poderwaæ konie do galopu i ruszyæ, wrzeszcz¹c, krwawi¹c ostrogami boki wierzchowców.Ale i ci nie ujechali daleko.Las zamkn¹³, zablokowa³ drogê.Nagle nie by³o ju¿ sk¹panego w s³oñcu, piaszczystego goœciñca.By³a zwarta, nieprzebita œciana czarnych pni.Najemnicy spiêli konie, przera¿eni i os³upiali, usi³owali zawróciæ, ale strza³y lecia³y bezustannie.I dosiêga³y ich, zwala³y z siode³ wœród tupu i r¿enia koni, wœród wrzasku.A potem zrobi³o siê cicho.Zamykaj¹ca goœciniec œciana lasu zamruga³a, zamaza³a siê, zaœwieci³a têczowo i znik³a.Znowu widaæ by³o drogê, a na drodze sta³ siwy koñ, a na siwym koniu siedzia³ jeŸdziec - potê¿ny, z p³ow¹, miot³owat¹ brod¹, w kubraku z foczej skóry przepasanym na skos szarf¹ z kraciastej we³ny.Siwy koñ, odwracaj¹c ³eb i gryz¹c wêdzid³o, post¹pi³ do przodu, wysoko podnosz¹c przednie kopyta, chrapi¹c i bocz¹c siê na trupy, na zapach krwi.JeŸdziec, wyprostowany w siodle, uniós³ rêkê i nag³y poryw wiatru uderzy³ po ga³êziach drzew.Z zaroœli na oddalonych skraju lasu wy³oni³y siê ma³e sylwetki w obcis³ych strojach kombinowanych z zieleni i br¹zu, o twarzach pasiastych od smug wymalowanych ³upin¹ orzecha.- Ceádmil, Wedd Brokilo?ne! - zawo³a³ jeŸdziec.- Fáill, Aná Woedwedd!- Fáill! - g³os od lasu niby powiew wiatru.Zielonobrunatne sylwetki zaczê³y znikaæ, jedna po drugiej, roztapiaæ siê wœród gêstwiny boru.Zosta³a tylko jedna o rozwianych w³osach w kolorze miodu.Ta post¹pi³a kilka kroków, zbli¿y³a siê.- Va fáill, Gwynbleidd! - zawo³a³a, podchodz¹c jeszcze bli¿ej.- ¯egnaj, Mona - powiedzia³ wiedŸmin.- Nie zapomnê ciê.- Zapomnij - odrzek³a twardo, poprawiaj¹c ko³czan na plecach.- Nie ma Mony.Mona to by³ sen.Jestem Braenn.Braenn z Brokilonu.Jeszcze raz pomacha³a mu rêk¹.I znik³a.WiedŸmin odwróci³ siê.- Myszowór - powiedzia³, patrz¹c na jeŸdŸca na siwym koniu.- Geralt - kiwn¹³ g³ow¹ jeŸdziec, mierz¹c go zimnym wzrokiem.- Interesuj¹ce spotkanie.Ale zacznijmy od rzeczy najwa¿niejszych.Gdzie jest Ciri?- Tu! - wrzasnê³a dziewczynka, ca³kowicie skryta w listowiu.- Czy mogê ju¿ zejœæ?- Mo¿esz - powiedzia³ wiedŸmin.- Ale nie wiem jak!- Tak samo jak wlaz³aœ, tylko odwrotnie.- Bojê siê! Jestem na samym czubku!- Z³aŸ, mówiê! Mamy ze sob¹ do porozmawiania, moja panno!- Niby o czym?- Dlaczego, do cholery, wlaz³aœ tam, zamiast uciekaæ w las? Uciek³bym za tob¹, nie musia³bym.Ach, zaraza.Z³aŸ!- Zrobi³am jak kot w bajce! Cokolwiek zrobiê, to zaraz Ÿle! Dlaczego, chcia³abym wiedzieæ?- Ja te¿ - powiedzia³ druid, zsiadaj¹c z konia - chcia³bym to wiedzieæ.I twoja babka, królowa Calanthe, te¿ chcia³aby to wiedzieæ.Dalej, z³aŸ, ksiê¿niczko.Z drzewa posypa³y siê liœcie i suche ga³¹zki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]