[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeb¹kiwa³ o powrocie do Warszawy i na medycynê, ale to tylko dla pozoru i jak gdyby dla sprowokowania wyraŸniejszych zaprosin na pobyt d³u¿szy.Trudno by mu by³o w tym czasie odjechaæ.Wrós³ tu nagle po pas, a nawet po ramiona.Mia³ tysi¹c spraw do za³atwienia, a wszystkie zmierza³y do wyszukania pretekstów.Wierci³ siê i z¿yma³ na miejscu, nie mog¹c wyskoczyæ do Leñca.Czeka³, chodzi³ z miejsca na miejsce, wygl¹da³ w pola, zawsze w tê stronê, gdzie na dalekim, zamglonym wzgórku widaæ by³o kêpy brunatnych drzew.Pod pozorem ogl¹dania orki, polowania, a najczêœciej samotnych spacerów, wyrywa³ siê w tamt¹ stronê.Lecz mija³y dnie puste, zabójczo monotonne, nieznoœnie bezp³odne.Nic! Ani s³owa, ani znaku! Czasami wydawa³o mu siê, ¿e wszystko, co prze¿y³, to by³ sen zmys³owy i nic wiêcej.Ludzi, którzy go otaczali, prawie nie widzia³.A tak dalece by³ zajêty sw¹ skryt¹ namiêtnoœci¹, ¿e by³ przekonany o zachowaniu najdoskonalszej tajemnicy.Pewny by³, ¿e nikt absolutnie nic nie wie o jego uczuciach.Tymczasem ka¿dy jego krok, ka¿dy zamiar, ka¿de przybladniêcie, gdy w mawiano s³owo, "Leniec" albo wyraz "Laura", ka¿de sekretne westchnienie i ka¿dy moment zadumania - by³y widoczne jak na d³oni dla oczu czuwaj¹cych.Pewnego popo³udnia, ju¿ ciemnego i mrocznego, w starym naw³ockim salonie gra³ na cztery rêce z pann¹ Wand¹ Okszyñsk¹.Gra³ mechanicznie, myœl¹c o swych utrapieniach wewnêtrznych, r¹bi¹c martwymi rzutami r¹k, rozszarpuj¹c skomplikowan¹, nerwow¹ gr¹ palców jednostajne pasmo swej têsknoty.Mo¿na by powiedzieæ, i¿ nie s³ysza³ muzyki wydobytej przez w³asne rêce, ¿e czasami tylko z melodii zmiennej wznosi³y siê ku niemu œciskaj¹ce wewn¹trz si³y tajemne.Skoñczy³ siê utwór Liszta, który grali obydwoje.Rêce obojga usta³y na klawiszach.Cezary palcami lewej swej d³oni przebiera³ jeszcze ostatni¹ melodiê.Wtem poczu³ z najg³êbszym zdumieniem, ¿e panna Wanda praw¹ sw¹ rêkê, zamiast na czarnych czy bia³ych klawiszach, z³o¿y³a na jego rêce.Wyd³u¿ona d³oñ, zimna jak z lodu, dr¿¹ca spazmatycznie, przycisnê³a wierzch jego d³oni do klawiszów - chude palce ¿elaznym uœciskiem ogarnê³y jego palce.Cezary siedzia³ doœæ d³ugo bez ruchu, poddaj¹c siê temu uœciœnieniu, w zupe³nej niewiedzy, co ma zrobiæ z tym fantem, który go trzyma³ w rêce.Podniós³ oczy na twarz pannicy.G³owa jej by³a odwrócona i wciœniêta miêdzy barki, jakby dla powstrzymania szlochów czy przetrwania uderzeñ.Rêka obejmuj¹ca jego rêkê wci¹¿ febrycznie dr¿a³a i szponami palców wpija³a siê pod palce.Zrazu pomyœla³, ¿e jego partnerce zrobi³o siê niedobrze, ¿e to jakiœ panieñski atak - istierika, na któr¹ panny w Rosji bardzo cierpi¹.Lecz przyjrzawszy siê uœmiechowi warg, zrozumia³.Wysun¹³ sw¹ rêkê ostro¿nie i stanowczo spod tamtej d³oni.Nie wiedzia³, co robiæ dalej.Przesunê³a mu siê w pamiêci melodia znanej piosenki operetkowej:W lasku Idy trzy boginieSpór zaciêty wiod¹ wraz,Ka¿da z nich piêknoœci¹ s³ynieKtóra najpiêkniejsza z nas?.Myœl jego pogna³a ku ubóstwianej, ku bogini.Marzenie jego wionê³o ku tamtej.Rzek³ z bezlitosnym, z okrutnym uœmiechem:- Widzia³em tutaj ktoregoœ dnia, jak pani ucieka³a przed perliczk¹.- Ja? Pan to widzia³? - jêknê³a zrywaj¹c siê z miejsca.- Widzia³em, jak dooko³a pani fruwa³y wst¹¿ki, paski, falbanki, a pani z g³oœnym krzykiem wywija³a nogami.Panna Wanda zakrêci³a siê na miejscu.G³êboki jêk, potem ostry pisk zabrzmia³ w jej ustach.Wsta³a.Usiad³a.Znowu wsta³a.Dygnê³a.Bokiem wysz³a z pokoju i uciek³a z ganku przez ogród, jakby j¹ œciga³ tysi¹c rozjuszonych perliczek, pawi, kogutów i indorów.Nieustanne przemyœliwanie nad sposobami widywania siê z ubóstwian¹ mia³o swój skutek: Cezary osi¹ga³ widzenie Laury.Opacznie mo¿e wygl¹daæ to twierdzenie, a jednak wszystko zdaje siê je uzasadniaæ, i¿ utêsknienie, nerwowe wyczekiwanie, niemieszczenie siê w skórze, pragnienie jej widoku, przyzywanie jej wszystkimi si³ami duszy i ka¿d¹ kropl¹ krwi, marzenie o niej tak natarczywe, i¿ objawia³o niemal w polu widzenia jej postaæ - realizowa³o wreszcie jej osobê fizyczn¹.Wychodzi³a nagle z marzeñ prawdziwa, jakby siê stawia³a na rozkaz wewnêtrznego szaleñstwa.Cezary niejednokrotnie czu³, ¿e siê oto za chwilê powinna, musi ukazaæ i - kiedy odwraca³ g³owê - ukazywa³a siê nios¹c mu w ofierze uœmiech mi³osny, odpowiedŸ jej duszy na sny jego duszy.Tak by³o pewnego razu w naw³ockim koœciele, podczas patetycznego kazania ksiêdza Anastazego.Tak by³o kiedy indziej w naw³ockim salonie, gdy wesz³a niespodzianie w czasie najgorêtszej chwili utêsknienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]