[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej skóra zrobiła się szorstka,popękała i zaczęła się łuszczyć.Wargi spierzchły, oczy bolały, a gardło zawszebyło pełne piasku.Przecinała doliny okresowych rzek, bardziej zielone izalesione niż stepy, ale żadna z nich nie skusiła jej do pozostania i w żadnej znich nie mieszkali ludzie. Choć niebo było zwykle bezchmurne, to jej bezowocneposzukiwania napawały ją obawą i strachem.Zima zawsze rządziła tą krainą.Wnajcieplejszy letni dzień trudno się było pozbyć wspomnień surowego zimnalodowca.Aby przetrwać długą - przenikliwie zimną - porę roku, należałozgromadzić pożywienie i znaleźć schronienie.A ona wędrowała od wczesnej wiosnyi zaczynała się zastanawiać, czy jest skazana na wieczną włóczęgę po stepach,czy też umrze. U schyłku kolejnego, podobnego do poprzednich, dnia rozbiłaobóz.Ubiła zwierzynę, ale żar wygasł, a drzewa spotykało się coraz rzadziej.Zjadła więc kilka kęsów surowego mięsa, nie kłopocząc się rozniecaniem ognia,lecz nie miała apetytu.Odrzuciła świstaka na bok, zwierzyna również pojawiałasię coraz rzadziej - lub też ona nie rozglądała się już za nią tak uważnie.Zbieranie także nastręczało coraz więcej kłopotów.Grunt był zbity i pokrytygrubą warstwą starej roślinności.I zawsze wiał wiatr. Źle spała, dręczyły ją senne koszmary i obudziła się niewypoczęta.Nie miała nic do jedzenia; zniknął nawet odrzucony świstak.Pociągnęła łyk zatęchłego picia, spakowała nosidła i ruszyła na północ. Około południa znalazła łożysko potoku z kilkoma wysychającymibajorkami, w których woda miała co prawda nieco gorzki smak, ale napełniła niąswój bukłak.Wykopała kilka korzonków kocimiętki; były cienkie jak sznurek iłagodne w smaku.Żuła je, wlokąc się przed siebie.Nie chciała iść dalej, alenie wiedziała, co innego może robić.Przygnębiona i apatyczna nie zwracaławiększej uwagi na to, dokąd szła.Nie zauważyła dumnego lwa jaskiniowegowygrzewającego się w popołudniowym słońcu, dopóki nie warknął na niąostrzegawczo. Wzdrygnęła się przestraszona, a lęk przywrócił jej świadomość.Cofnęła się i skręciła na zachód, aby obejść terytorium lwa.Wystarczającodaleko wędrowała już na północ.To duch Lwa Jaskiniowego ją ochraniał, niewielkie bestie w swej fizycznej postaci.To, że był jej totemem, nie oznaczało,iż była bezpieczna przed jego atakami. Prawdę powiedziawszy, to w ten sposób Creb dowiedział się, żejej totemem jest Lew Jaskiniowy.Nadal miała cztery długie równoległe blizny naswym lewym udzie i powtarzające się senne koszmary, w których olbrzymi pazursięgał w głąb płytkiej jaskini, do której wbiegła, aby się ukryć, gdy miała pięćlat.Przypomniała sobie, że poprzedniej nocy śniła o tych pazurach.Crebpowiedział jej, że sprawdzono, czy była godna, i naznaczono ją, by pokazać, żezostała wybrana.Bezwiednie opuściła rękę i poczuła pod palcami blizny na nodze.Ciekawa jestem, dlaczego Lew Jaskiniowy zechciał mnie wybrać, pomyślała. Oślepiające słońce opadło nisko nad zachodni horyzont.Aylawspinała się na długie wzniesienie, rozglądając się za miejscem na obóz.Ponownie obóz bez wody, pomyślała, i ucieszyła się, że napełniła swój bukłak.Była zmęczona, głodna i zła na siebie za to, że dopuściła, by znaleźć się takblisko lwów jaskiniowych. Czy to był znak? Czy było to jedynie kwestią czasu? Co skłoniłoją do myślenia, iż uda jej się uciec przed klątwą śmierci? Blask bijący od horyzontu był tak jasny, że niemal przegapiłaurwisty skraj równiny.Stojąc na brzegu, przesłoniła dłonią oczy i spojrzała wdół parowu.Poniżej płynęła mała rzeczka, oba jej brzegi porastały drzewa ikrzaki.Skalisty wąwóz otwierał się na chłodną, zieloną, ocienioną dolinę.Wpołowie drogi na dół, pośrodku łąki, ostatnie promienie zachodzącego słońcapadły na małe stadko spokojnie pasących się koni.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]