[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie, Anioły i częściowo Weganie korzystali zjęzyka dźwięków, pozostali nawiązywali kontakty przy pomocy różnorodnychrodzajów promieniowania. Przy oświetlonym stoliku wcentrum sali zasiedli Wiera ze Spychalskim - przewodniczącym dzisiejszej naradymieszkańców naszej Galaktyki. Trąciłem łokciemzachmurzonego Andre. - Warto było wybrać prezydium,jakie lubili przodkowie, po jednym przedstawicielu z każdego gwiazdozbioru, niesądzisz? Andre w ciągu ostatnich dni nie dojadał i niedosypiał, krzątał się wśród Aniołów, ale niczego nowego nie zdołał siędowiedzieć.Nie udało mu się też nic wyciągnąć z lękliwych Altairczyków, którzyniewątpliwie zataili ważne informacje o kosmicznych podróżnikach. - Zwróć się do Romera - burknął.- Nie jestemspecjalistą od prezydiów. Do Romera się nie zwróciłem.Paweł ustawił laskę pomiędzy nogami, położył ręce na rękojeści i z obojętnąpogardą oglądał salę.Nadal więc wypytywałem Andre: -Po odwiedzinach u Aniołów chodziłeś do mieszkańców Aldebarana i Capelli.Coopowiadają? - To samo.To znaczy nic.- Ani słowa? - Przecież ci mówię! A może przynieść deszyfrator,żebyś mógł sam porozumieć się z przyjaciółmi? -Żadnego snu, żadnej myśli? - Po raz setny mówię ci, żenic! Aldebarańczycy starają się myśleć jak najmniej, a ich sny są pozbawioneobrazów i przedstawiają jakieś barwne pasma.Może im się śni, że ciążeniewzrosło do tego stopnia, iż nie mogą oddychać. - Mająciężki sen w dosłownym znaczeniu tego słowa.Bez zwiększenia grawitacji niezasypiają w ogóle.- Dziękuję za informację.Zapomniałeś, że ja równieżsłuchałem wykładu Spychalskiego o życiu na Aldebaranie i Capelli! Póki rozmawiałem z Andre, Spychalski zaproponowałWierze, aby powiedziała kilka słów na temat zadań pierwszej naradymiędzygwiezdnej.Wiera w swojej mowie proklamowała początek nowej erykosmicznej, początek okresu współpracy wewnątrzgalaktycznej. Andre był zdania, że Wiera stara się przedstawićwspółpracę międzygwiezdną w zbyt różowych kolorach.- Wszechświatowe towarzystwocharytatywne powiedział ziewając.- Bractwo spadających z nieba syntetycznychgołąbków.Wielka Loża Niebian-Spryciarzy.Ironia Andre bardzo mnie dotknęła.Zapytałem go z wyrzutem, czy to nie on przypadkiem napisał niedawno symfonię oharmonii gwiezdnych światów. - Ja - odparł Andreobojętnie.- I nadal jestem zwolennikiem współpracy kosmicznej.Ale niechaj igwiezdni braciszkowie zakaszą rękawy. Romero zdawałsię słuchać tylko Wiery.W ciągu godziny nie odwrócił głowy, nie chrząknął itrwał w niezmiennej pozie z rękami skrzyżowanymi na lasce i z arogancką nudą natwarzy.Pochwycił jednak sedno naszej cichej rozmowy.Obrócił się ku nam. - To pierwsza pańska idea, drogi Andre, która wydajemi się zdrowa.Po wczorajszej teorii sądziłem, że pan już skończył się jakomyśliciel. Zaciekawiłem się, o którą teorię Andre muchodzi.Czy o tę zabawną hipotezę na temat niewidzialności nieznanych wrogówGalaktów? - Nie, następną.Nasz przyjaciel Andre jestgeneratorem nowych pomysłów działającym w sposób ciągły.Nie dalej jak wczorajprzekonywał mnie, że człowiek jest czymś w rodzaju sztucznego tworuzaprojektowanego w niepamiętnych czasach przez Galaktów, którzy poskonstruowaniu porzucili nas na Ziemi ze względu na naszą całkowitąnieprzydatność. Niczego podobnego Andre mi nie mówił. - Drobiazg - rzucił lekko Andre.- Hipoteza równiedobra jak każda inna, wynik analizy jednego z teoretycznych możliwychprzypuszczeń.W instytucie Lusina wytwarza się pegazy i smoki, działając nagenetyczne kwasy nukleinowe koni i jaszczurek, czemu więc człowiek nie miałbybyć wynikiem eksperymentów genetycznych na małpach? Zadanie przy obecnym staniewiedzy zupełnie możliwe, po prostu nikt się nim nie zajmował.Założyłem więc, żeniegdyś na Ziemi wylądowali Galaktowie i trochę poeksperymentowawszy z kodemgenetycznym małp, stworzyli ludzi podobnych do siebie.Zgodzicie się, że toprzypuszczenie doskonale tłumaczy wiele zagadek. -Przypuszczenie czy fantazja? - zapytał Romero.- Ponieważ pan już zaczął, więcproszę dokończyć.Mam na myśli ocenę, jaką MUK dał pańskiej interesującejteorii. - MUK odrzucił moją hipotezę - powiedziałniechętnie Andre.- Uznał ją za nienaukową. - Nazwałją bredniami, miły Andre.Wybrał właśnie to słowo do precyzyjnej kwalifikacjipańskiego kolejnego dzieła naukowego.Co zaś do mnie, to uważam, że słówko"brednie" zawiera więcej treści niż wszystkie inne wasze uczone rozważania oGalaktach i ludziach, kwasach nukleinowych i kodach genetycznych. Powiedział to z taką złością w głosie, że zrobiło misię nieprzyjemnie.Andre milczał ponuro, a ja wiedziałem, skąd się wziął jegozły nastrój. Po wystąpieniu Wiery zrobiono przerwę,aby goście mogli przemyśleć jej słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]