[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan pracuje wInstytucie Międzynarodowym, prawda? - Tak - mówię - A pan? Typek zręcznie wyciąga z kieszeni wizytówkę i kładzie przedemną.Czytam: "Alois Machno, agent Biura Emigracyjnego".Oczywiście, że goznam.Czepia się ludzi, żeby wyjeżdżali z miasta.Widzicie ich, nas i tak ledwiepołowa została w Harmont, a oni chcą, żebyśmy wszyscy się wynieśli.Odsunąłemwizytówkę paznokciem. - Nie - mówię - serdeczne dzięki.To nie dla mnie.Marzę, wiepan, żeby moje kości spoczęły w ojczystej ziemi. - A dlaczego? - pyta z ożywieniem.- Proszę mi wybaczyćniedyskrecję, ale co pana tu trzyma? Już się rozpędziłem, żeby mu powiedzieć, co mnie tu trzyma. - Głupie pytanie! - odpowiadam.Słodkie wspomnieniadzieciństwa.Pierwszy pocałunek w miejskim parku.Tatuś, mamusia.Jak pierwszy razurżnąłem się w trupa w tym oto barze.Drogi sercu komisariat policji.- Tuwyjmuję z kieszeni zasmarkaną chusteczkę i ocieram oczy - nie - mówię.- Za nic! Alois pośmiał się, wypił łyczek whisky i z zadumą powiada: - Nie mogę zrozumieć was, mieszkańców Harmont.Życie w mieściejest bardzo ciężkie.Władza należy do armii.Zaopatrzenie paskudne.Pod bokiemStrefa, żyjecie jak na wulkanie.W każdej chwili może wybuchnąć epidemia albo cośjeszcze gorszego.Jeszcze rozumiem starszych ludzi.Na stare lata trudno sięruszyć z miejsca.Ale pan.Ile pan ma lat?Dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, nie więcej.niechże panzrozumie, że nasze biuro jest organizacją filantropijną, nasza działalność nieprzynosi nam żadnego zysku.Po prostu chcemy, żeby ludzie opuścili to przeklętemiasto i zaczęli żyć normalnie.Przecież dajemy pewną sumę na początek,zapewniamy pracę na nowym miejscu.młodym, takim jak pan, umożliwiamy naukę.Nie, nie rozumiem! - A co? - pytam - nikt nie chce wyjeżdżać? - Nie tak znowu, żeby nikt.niektórzy dają się namówić,zwłaszcza jeżeli moją rodziny.Ale młodzież i starcy.No co was trzyma wHarmont? To przecież dziura, prowincja. Teraz pokazalem mu na co mnie stać. - Panie Machnol - mówię.- Ma pan świętą rację.Nasze miasteczko to dziura.Zawsze dziurą było i dziurą pozostało.Tylko żeobecnie - mówię - to dziura w przyszłość.Przez tę dziurę my napompujemy waszparszywy świat takimi rzeczami, że wszystko się zmieni.Życie stanie się inne,lepsze, i każdy będzie miał wszystko, czego mu trzeba.Podoba się panu takadziura? Przez tę dziurę płynie wiedza.A kiedy już będziemy wiedzieli, co należyi wszyscy będą bogaci, polecimy do gwiazd i gdzie tylko zechcemy.Teraz już panwie, co to za dziura. W tym momencie przerwałem, ponieważ zauważyłem, że Ernestpatrzy na mnie z ogromnym zdumieniem, i zrobiło mi się głupio.W ogóle nie lubiępowtarzać cudzych słów, nawet jeżeli dajmy na to podobają mi się.Tym bardziej,że wychodzi mi to jakoś koślawo.Kiedy opowiada Kirył, człowiek słucha z otwartągębą.A ja niby mówię to samo, a efekt jest zupełnie inny.Może dlatego, że Kiryłnigdy Ernestowi na ladę towaru nie wykładał.No i dobrze. Tu mój Ernest połapał się i szybko nalał mi tak na sześć palcówod razu - opamiętaj się chłopcze, co się z tobą dzisiaj dzieje? A ostronosy panMachno znowu delikatnie pociągnął swoją whisky i mówi: - Tak, oczywiście.Wieczne akumulatory,"błękitne panaceum".Ale czy pan naprawdę wierzy, że stanie się tak, jakpan powiedział? - To nie pański interes, w co ja wierzę naprawdę a w co na niby- mówię.- Mówiłem panu o mieszkańcach miasta.A o sobie powiem tak: czego ja mamszukać w tej waszej Europie? Waszej śmiertelnej nudy? Cały dzień mam orać jakgłupi, a wieczorem patrzeć w telewizor? - No, niekoniecznie trzeba zaraz do Europy. - A tam - mówię - wszędzie to samo, a na Antarktydzie jeszczew dodatku zimno. I co najdziwniejsze: mówiłem do niego i ze wszystkich siłwierzyłem w to, co mówię.I nasza Strefa, wiedźma przeklęta, zaraza morowa, w tymmomencie była mi sto razy milsza niż ich wszystkie Europy i Afryki.A przecieżnawet jeszcze nie byłem pijany, po prostu wyobraziłem sobie przez sekundę, jakwracam z pracy doszczętnie wypompowany, w tłumie podobnych mi kretynów, jak w tymich metro gniotą mnie, depczą mi po nogach, jak mi wszystko obrzydło i jak już nicmi się nie chce. - A co pan na to? - zwraca się ostronosy do Ernesta. - Ja mam swój byznes - wyniośle odpowiada Brnie.- nie jestembyle kim! Ja wszystkie swoje pieniądze włożyłem w ten bar.Do mnie czasami nawetsam komendant zagląda, generał, jasne? Z jakiej racji mam stąd wyjeżdżać? Pan Alois Machno zaczął mu coś wyjaśniać przy pomocy liczb, aleja już nie słuchałem.Golnąłem sobie zdrowo, wygrzebałem z kieszeni garść bilonu,zlazłem ze stołka i na początek uruchomiłem na cały regulator grającą szafę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]