[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak cz³owiekœwiatowy, i porozmawiaæ o jej cyckach czy te¿ wewnêtrznych fa³dkach jej p³ci?— Wynoœ siê st¹d! Nie chcê tego s³uchaæ!— Ale¿ oczywiœcie, ¿e chcesz.Jesteœ zafascynowany.Masz stracha, ale fascynuje ciê to.Moglibyœmy porozmawiaæ na temat ró¿nych sposobów wspó³¿ycia dziewcz¹t ze zwierzêtamii p³azami.Jaki to ból — i jaka rozkosz! Przecie¿ musimy j¹ mieæ na wielkie zgromadzenie,prawda? Bez niej siê nie obejdzie.Wycofa³em siê dr¿¹c w kierunku ³Ã³¿ka.To coœ, co sta³o za drzwiami, spowodowa³o, ¿eczu³em, jak te lubie¿ne s³owa pe³za³y po mnie niby wszy.Palcami szuka³em ksiêgi o anio³ach,która le¿a³a na stoliku przy ³Ã³¿ku.Wreszcie j¹ namaca³em.Odnalaz³em te¿, powodowanyzwyk³ym przes¹dnym strachem, w³aœciwym ludziom zacofanym, obr¹czkê z w³osów, któr¹da³a mi Eloise, aby ta strzeg³a mnie przed diab³ami i demonami.Unios³em ksiêgê i powiedzia³em przez œciœniête gard³o:— Rozkazujê ci odejœæ.Je¿eli nie odejdziesz, wezwê anio³a, aby ciê wypêdzi³.Nie bêdêzwa¿a³ na niebezpieczeñstwo, po prostu go wezwê.G³os zachichota³.— Nie wiesz, o czym mówisz! Wezwaæ anio³a! Jak w ogóle mo¿esz wierzyæ w anio³y?— Mogê, poniewa¿ w³aœnie zaczynam wierzyæ w diab³y.— Uwa¿asz, ¿e jestem diab³em? Zaraz udowodniê ci, ¿e to nieprawda! Otwórz tylko drzwi,a zobaczysz!Wci¹¿ trzyma³em uniesion¹ ksiêgê.— Ani mi siê œni.Je¿eli masz ochotê porozmawiaæ,porozmawiamy rano.Teraz chcê, abyœ sobie poszed³.Wszystko mi jedno, czy jesteœ ojcemAntonem, czy nie.Zabieraj siê!Przez d³u¿szy czas trwa³a têpa cisza.Wreszcie dobieg³ mnie cichy stukot.Z pocz¹tku niewiedzia³em, co to mo¿e byæ, ale kiedy spojrza³em znowu na drzwi, z przera¿eniemstwierdzi³em, ¿e klucz powoli obraca siê w zamku.Jedna po drugiej otwiera³y siê zapadniezamka, wreszcie mosiê¿na zasuwa u szczytu drzwi odsunê³a siê, jakby poci¹gniêtamagnesem.Gard³o mi siê œcisnê³o.Unios³em œwiecznik nad g³owê, zamierzaj¹c zdzieliæ najsilniej, jakumia³em to, co kry³o siê po drugiej stronie drzwi.Klamka opad³a.Najpierw drzwi uchyli³y siê z lekka, by w koñcu otworzyæ siê na oœcie¿.Przez pokój przeszed³ dobrze mi znany lekki, gorzkawy powiew.W korytarzu panowa³a absolutna ciemnoœæ.Budynek drga³ niespokojnie.Czeka³em iczeka³em ze œwiecznikiem uniesionym nad g³ow¹, ale nic siê nie sta³o.Nikt siê nie pojawi³.Nikt siê nie odezwa³.— Jesteœ tam? — zapyta³em.Nikt nie odpowiedzia³.Prze³kn¹³em i wydawa³o mi siê, ¿e odg³os ten odbi³ siê g³oœnymechem w œwiecie.Post¹pi³em krok w kierunku drzwi.Mo¿e to coœ czeka³o, ¿ebym za nim ruszy³.Mo¿e niepowinienem tego czegoœ zawieœæ.Przecie¿ demon to tylko demon.Chrapliwy g³os poœródnocy.Szept we wraku czo³gu.Nic wiêcej ponad kupkê rozsypanych koœci, które ojciec Antonzamkn¹³ we w³asnej piwnicy.Dotar³em do drzwi.Najlepiej by³oby skoczyæ na drug¹ stronê korytarza, wówczaszdo³a³bym siê obróciæ i pierwszy uderzyæ, je¿eli to coœ czai³o siê przy drzwiach z pazurami.Odezwa³em siê g³oœno, lecz niepewnie: — Jesteœ tam? Odpowiadaj! Je¿eli jesteœ takpiekielnie sprytny, to odpowiedz!Nic tam nie by³o.W owej chwili panowa³a taka cisza, ¿e s³ysza³em, jak cyka zegarekle¿¹cy na stoliku przy ³Ã³¿ku.Chrz¹kn¹³em.Œcisn¹³em œwiecznik w d³oni, przysiad³em nieco, wreszcie rzuciwszy siê w drzwiprzeskoczy³em po malowanych deskach na drug¹ stronê korytarza.Obróci³em siê podnosz¹cramiê i napinaj¹c miêœnie.Nie dojrza³em niczego.Korytarz by³ pusty.Poczu³em dr¿enie zarówno ze strachu, jak i zulgi.Prawdopodobnie najm¹drzej by³oby zejœæ i sprawdziæ, czy nic siê nie sta³o ojcu Antonowi.Przecie¿ ten szepcz¹cy g³os twierdzi³, ¿e jest starym kap³anem, i je¿eli demon w ca³ym domupootwiera³ drzwi, to zapewne otworzy³ te¿ drzwi do pokoju duchownego.Podci¹gn¹³emskarpetki, które opad³y mi wokó³ kostek, i ruszy³em ciemnym korytarzem a¿ do schodów.Piêtro ni¿ej zmêczony, stary zegar francuski odlicza³ zimne godziny wczesnego ranka, a zestarego olejnego portretu patrzy³ smêtnie jakiœ kardyna³ o fizjonomii tak szczêœliwej jak ³ebstuletniego konia.Zacz¹³em schodziæ po schodach, szeleszcz¹c cicho nocn¹ koszul¹.W pewnym momencieprzystan¹³em i nas³uchiwa³em, czy nie doleci do mnie nic dziwnego.Raptem zawarcza³ zegarœcienny i wybi³ pó³ godziny.Zamar³em.Ale gdy g³os kurantów ucich³, znowu zapanowa³acisza.Zszed³em na drugie piêtro i skierowa³em siê korytarzem do sypialni ojca Antona.W korytarzu by³o bardzo ciemno.W jakiœ nieuchwytny sposób panuj¹ca w nim aurawydawa³a siê inna, jakby dopiero co ktoœ przeszed³ têdy i zm¹ci³ ch³odne, nocne powietrze.Porusza³em siê tak cicho, jak tylko potrafi³em, ale mój oddech zdawa³ siê og³uszaj¹co g³oœny.Ka¿da deska w pod³odze inaczej skrzypia³a.Gdy dotar³em do po³owy korytarza, dostrzeg³em jakiœ cieñ na koñcu, wiec przystan¹³em iwytê¿y³em wzrok.Trudno by³o zorientowaæ siê w ciemnoœciach, co to takiego, ale to coœprzypomina³o dziecko.Sta³o ono odwrócone do mnie plecami, najwyraŸniej wygl¹daj¹c przezniewielkie o³owiane okienko na oœnie¿one podwórko.Nie poruszy³em siê.Mo¿e to dzieckostanowi³o z³udzenie — tylko nietypow¹ kompozycje œwiat³a i cienia.Z odleg³oœci dziewiêciumetrów wydawa³o siê jednak bardzo rzeczywiste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]