[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drugie starcie przebiegało całkowiciezgodnie z planem.Kiedy naprzeciw naszych realnych wojsk, wypuszczonych "nawabia", jak to określił Romero, wyskoczyły zgraje nieprzyjacielskich fantomów,poczułem ogromną ulgę.W powstałym ścisku pojawiały się coraz to nowe postacie.Chociaż wiedziałem, że owi "żołnierze" są jedynie złudzeniem optycznym, niemogłem ich odróżnić od prawdziwych. Zgodnie z założeniem nasze wojsko cofnęło się, jak tylkozjawiły się wśród niego fantomy Andre.Dla nie wtajemniczonego obserwatorawyglądało to zapewne inaczej: część naszych żołnierzy nie wytrzymując naporuwroga ucieka w popłochu z pola walki.Stwory przeciwnika uznały widać, że niewarto zajmować się uciekinierami, i ze zdwojoną zaciekłością natarły napozostałych, to znaczy na zjawy optyczne.Pochłonięty obserwacją tej niby-bitwynie zauważyłem, kiedy Andre uruchomił generatory, i w pewnej chwili spostrzegłemze zdumieniem, że fantomy przeciwnika zaczęły puchnąć, tracić wyraźnie zarysy iprzekształcać się w sylwetki. To Andre wzmocnił maksymalnie wszystkie pola o prawejorientacji.Zaskoczony wróg pospiesznie wzmógł poła lewoskrętne, aby utrzymaćzachwianą symetrię.Nasz operator jednak precyzyjnie uchwycił ten moment igwałtownie przerzucił potencjał swych generatorów w tym samym kierunku.Zjawy,które nie zaprzestały walki z naszymi iluzorycznymi tworami, zaczęły terazopadać, kurczyć się, zmieniać w abstrakcyjne figurki.Tak rozpoczął się wśródnich proces niszczącej autowibracji. Najpierw wystąpiły drgania w zgodnej fazie: fantomyjednocześnie puchły, rozpływały się i bladły, a potem gwałtownie kurczyły się,koncentrowały i rozżarzały do białości.Później zaczęły się nie skoordynowane,różnokierunkowe wibracje.Przeciwnik próbował zgasić drgania ostrymi przerzutamipotencjałów, ale Andre miał się na baczności i spokojnie parował jegopoczynania. Wkrótce jedne z fantomów zaczęły niepomiernie rosnąć, innezaś gwałtownie malały.Częstotliwość drgań spadała, a ich amplituda osiągnęłaniewiarygodną wprost wielkość.Nieuniknionym skutkiem tych żywiołowychautowibracji musiał być wybuch w centrali energetycznej wroga. Ale zanim jeszcze spodziewana eksplozja rozproszyłanieprzyjacielskie wojsko, staliśmy się nieoczekiwanie świadkami swego rodzaju"wojny domowej" między fantomami.Karlejące zjawy rzuciły się na olbrzymów,olbrzymy z kolei rozprawiały się z karłami.Przez kilka długich minut nad polembratobójczej walki rozlegały się wrzaski, ryki i piski, które wreszcie utonęły wodgłosie gigantycznego wybuchu. Nad główną kopułą Stacji pojawił się ogromny słup dymuprzesyconego płomieniem spopielającym resztki walczących ze sobą fantomów.Obrona przeciwnika została złamana. Na niedawne pole boju wysypali się nasi prawdziwiżołnierze.Z dzikim łopotem skrzydeł przemknął oddział Truba wyprzedzający rżącątriumfalnie pegazią kawalerię Kamagina.Nad nimi zaś wesoło grzechotały żyweszkielety Giga, które wyzbyły się już pancerza niewidzialności.Ogniste smokiLusina też starały się nie pozostawać w tyle. W ariergardzie atakujących oddziałów toczyła się niczym najakiejś dziwnej defiladzie żelazna kolumna głowooków Orlan, a po jej bokachbiegły dwie grupy ludzi z Osuną i Petrim na czele. Wskoczyłem na pegaza niecierpliwie przestępującego z nogina nogę, to samo zrobili Andre i Romero.Skrzydlate konie wzleciały ipomknęliśmy ku rozłupanej, dymiącej kopule, do wnętrza której wtargnęły jużnasze lekkie oddziały Aniołów i niewidzialnych. .17. Patrzyłem z odrazą na ujętego Nadzorcę Stacji.Przypominałczłowieka, ale straszliwie zeszpeconego.To nie był wynik choroby lubnieszczęśliwego wypadku.Nadzorca został przekonstruowany. Ten ponad trzymetrowy gigant miał niemal piękną twarz ozimnych oczach patrzących bacznie i ponuro.Ciemne włosy zakrywały mu uszy iszyję.Zamiast nóg miał dwa elastyczne wsporniki zginające się z łatwością wdowolnym punkcie, zamiast rąk takie same, cieńsze nieco i krótsze cylindrycznerury z dziesięcioma przyssawkami na końcu.Miał naturalnie tułów, takiego torsumógłby mu pozazdrościć Herkules, ale na brzuchu - w szamotaninie zdarto z niegoodzież - widniały wmontowane w ciało drzwiczki, za którymi znajdowały się jakieśaparaty, akumulatory i silniki. Ten człekopodobny stwór był na póły maszyną! Za plecami Nadzorcy stała z opuszczonymi głowami grupkainżynierów Stacji wziętych do niewoli przy pulpitach sterowniczych i aparatach.Kiedy odciągano ich od maszyn, krzyczeli podobno głosami do złudzeniaprzypominającymi ludzkie. Nadzorca, kołysząc się na swych wspornikach, patrzył na nasoczami pełnymi nienawiści.Prześliznął się wzrokiem po mnie, Andre i Romerze.Później spojrzał na Orlana i gwałtownie się przeobraził.Wsporniki wyprostowałysię mu tak nagle, że wydało się nam, iż jego ciało wystrzeliło do góry. - Orlan? Razem z wrogami? - wychrypiał.Naręcznydeszyfrator przekładał z łatwością jego słowa na ziemszczyznę. Orlan postąpił dwa kroki do przodu i bez pośpiechu uniósłgłowę. - Razem tak.Ale nie z wrogami, lecz z przyjaciółmi -powiedział ironicznie. - Jesteś zdrajcą - rzucił groźnie Nadzorca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]