[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Truba próbowano leczyćwszelkimi znanymi metodami - od natrysków promienistych do baniek - ale byłooczywiste, że jego dni są już policzone. Wiedział, że jest już jedną nogą na tamtym świecie, leczzachowywał pogodę ducha. - Eli, ta luka czasowa mnie wykończyła - wyszeptał.-Anioły nie mogą istnieć w paru czasach naraz.Wiesz przecież, admirale, że mamypiekielnie silny organizm, ale co za dużo to niezdrowo! Każdy z nas jestzdeklarowanym realistą i nie umie pogodzić się z żadnym zjawiskiemnadprzyrodzonym, a przecież poplątanie czasu zakrawa na cud.Lusin zresztą niezniósłby czegoś podobnego, jestem o tym święcie przekonany. Mary pocieszała Truba, a mnie nie było na to stać.Kobietypotrafią zbuntować się przeciwko najoczywistszym w świecie faktom, jeśli tylkoranią one ich uczucia.Mary pod tym względem była nieodrodną córą Ewy.Słuchałemw milczeniu, jak przekonywała Anioła, że nie jest z nim wcale tak źle, żejeszcze wstanie z posłania i będzie latał jak młodzieniaszek.Musi tylkocierpliwie poddać się leczeniu, a wszystko niebawem będzie w najlepszymporządku.Nie jest wykluczone, że sama wierzyła we własne słowa.Trub niewierzył, ale patrzył na nią z wdzięcznością.Wszedł Romero i zapytał mnieszeptem o czym myślę.Myślałem o tym, że luka czasowa niemal nie zaszkodziłaprzedmiotom, a na wszystkie istoty żywe poza Mizarem sprowadziła groźnedolegliwości. Paweł pogłaskał Mizara, który położył się przy jego nodze.Mądry pies nie spuszczał oczu z Truba.Słyszał, co o nim mówiłem, ale niezareagował.Wprawdzie dzięki staraniom Lusina doskonale rozumiał ludzką mowę,jeśli tylko nie zawierała ona pojęć zbyt dla niego abstrakcyjnych, ale jednaknigdy nie proszony nie wtrącał się do naszych rozmów. - Wskazał pan na fakt ogromnej doniosłości, admirale -powiedział Romero.- Prawdopodobnie fazowe przesunięcie czasu czy też jegoprzerwanie, jak uważa Głos, było w naszym pokładowym światku tak minimalne, żeprzedmioty martwe nie zdołały nań zareagować.Jednak dla żywej komórki,zwłaszcza komórki nerwowej nieistnienie w ciągu jednej lub dwóch sekund równasię mikrośmierci.Musimy w przyszłości o tym pamiętać. - Najbardziej dostało się Trubowi.- Podobnie jak Romeromówiłem niemal szeptem.- Wstrząs, jakiego doznały komórki nerwowe, doprowadziłdo ciężkiej choroby.On sam zresztą tak to sobie tłumaczy. - Anioł chyba poczuł się lepiej - powiedział uradowanymgłosem Paweł.- Poruszył się! Romero niestety się mylił.To nie było ożywienie, tylkoagonia.Ciało Truba wyprężyło się gwałtownie, zadygotało i opadło.Skrzydła znówbezsilnie rozpostarły się na podłodze.Trub odszedł. - To koniec, Mary! - wykrzyknąłem z rozpaczą.- Na kogoteraz przyjdzie kolej? Mary płakała.Romero w milczeniu stał przy posłaniu i nieocierał łez płynących mu po twarzy.Dopiero teraz spostrzegłem, że jegonieodłączna laseczka przestała mu już służyć wyłącznie jako starożytny atrybutstroju i stała się po prostu niezbędną podporą.Wyprężony opodal Gig żałobniepostukiwał kośćmi.Ten chrzęst szkieletu na zawsze pozostanie w mej pamięci. W konserwatorze stanął kolejny przezroczysty sarkofag. Przez kilka kolejnych nocy zupełnie nie mogłem spać.Wspominam o tym nie dlatego, żeby wzbudzić czyjeś współczucie czy też podziw dlamojej wrażliwości.Nic podobnego! Romero powiedział mi kiedyś, że wstarożytności bezsenność była niemal powszechną dolegliwością, chorobąwymagającą leczenia.Ale ja nie byłem chory ani nadmiernie wrażliwy.Przeżyłemśmierć Wiery i Astra, Allana, Leonida i Lusina, cierpiałem, ale snu mi to nieodebrało.Teraz jednak nie spałem, bo nie mogłem sobie poradzić z myślami.Podczas dyżurów i rozmów z przyjaciółmi nie potrafiłem się skupić.Nie umiem takjak Olga wyłączyć się w największym nawet tłumie i hałasie.Do rozmyślańpotrzebna mi jest bezwzględna samotność. Wstawałem więc, kiedy Mary zasypiała, szedłem do mojejkabiny i wpatrywałem się w malutki gwiezdny ekran, na którym wciąż szalałaniesłychana gwiezdna burza, panował niewyobrażalny gwiezdny chaos, zrodzonyprzez jakąś przedwieczną, wszechogarniającą i trwającą wciąż eksplozję.Patrzyłem na to i zastanawiałem się, co mógł oznaczać taki potworny wręcz brakelementarnego porządku, nie mówiąc już o majestatycznej harmonii gwiezdnychsfer? Jądro kipi, powiedziała kiedyś Olga mimochodem i to zdanie nie mogło miwyjść z głowy.Co zmusza jądro do kipienia, co rozpryskuje gwiazdy niczym kroplewrzącej wody? Jakaż straszliwa temperatura sprawia, że gigantyczne ciałaniebieskie miotają się zupełnie jak molekuły przegrzanego gazu, i czy taniesłychana temperatura nie powoduje zmian właściwości samej przestrzeni? Cóżzresztą wiemy o jej właściwościach! Że nie jest pustym nośnikiem ciałmaterialnych, gdyż może zamieniać się w materię i z materii powstawać? Ale cowiemy poza tym? Przestrzeń jest największą tajemnicą natury, najbardziejtajemniczą jej zagadką.A czas? Czy i on nie jest tu zanadto przegrzany?Przywykliśmy do spokojnego, równomiernego upływu czasu na naszej spokojnejgwiezdnej prowincji, więc nie mamy pojęcia jakie jeszcze postaci możeprzybierać.Bo czyż ten, który widzi ocean podczas flauty potrafi sobiewyobrazić go podczas szalejącego sztormu? Tutaj czas jest nieciągły,zrakowaciały mówił zdrajca Oan.Straszył czy ostrzegał? Biedny Trub padłofiarą luki czasowej.A gdyby tej luki nie było? Wówczas wszyscy padlibyśmyofiarą gigantycznej katastrofy.My, nasze statki i same gwiazdy.Cóż to byłabyza eksplozja! - Poczekaj! -wykrzyknąłem do siebie na głos.Przecież tooczywiste i udowodnione przez MUK, że luka czasowa zapobiegła zniszczeniu conajmniej setki gwiazd! Czy zatem rak czasu nie jest szczególną formą równowagijądra? Kiedy atom wpada na atom, cząsteczka na cząsteczkę, ich nieustannymzderzeniom zapobiegają oddziaływania elektryczne, odpychanie się różnoimiennychładunków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]