[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałem wydostać się z pawilonu. Kula poruszała się torem, który biegł w prześwicie międzyciałami posągów.Dalej linia strzału zbiegała się z krawężnikiem jezdni.Płynącszybko wzdłuż szyby, zbliżałem się do wyjścia i ani na chwilę nie traciłem jej zoczu. Przewidywałem, że nie zrani nikogo po drodze, jeśli tylko zdążędogonić ją w locie, zanim osiągnie drugą stronę ulicy.Ominąłem wreszciewszystkie przeszkody i wypadłem przed budynek.Odnalazłem ją zwężonymstrumieniem światła na białym tle poderwanego podmuchem szala. Przeczesała włosy pochylonej nad chodnikiem kobiety, przeszyłaodwiniętą połę czyjejś marynarki i wyleciała nad jezdnię.Gdyby nie olbrzymiopór powietrza, dopadłbym ją tam jednym skokiem.Ale i tak poruszałem sięznacznie szybciej od niej.Znikła mi z oczu w momencie, gdy zabiegając jejdrogę, przewijałem się nad dachem samochodu.Rozejrzałem się szybko dookołasiebie.Całą przestrzeń w polu mojego widzenia zajmowały wyłącznie doskonalenieruchome przedmioty.Dostrzegłem jednak małą dziurkę na ramie między szybamifiata.Zajrzałem natychmiast do środka, samochodu. - Pocisk trwał w jednostajnym ruchu, mierząc prosto w głowęczłowieka.Nie zastanawiałem się już ani chwili dłużej. Wyrwanym zza pasa nożem wykroiłem otwór w dachu.Następnie,wsunąwszy doń rękę, schwyciłem kulę i zatrzymałem ją na drodze, kilkucentymetrów, tuż przed samą głową.Stamtąd pchnąłem ją silnie w kierunku nieba. Fiat toczył się po jezdni z prędkością ledwie piętnastukilometrów na godzinę.Zapewne hamował przed szybem.Wyobraziłem sobie, jakąminę miałby jego kierowca, gdyby się kiedyś dowiedział, że od śmierci dzieliłago akurat jedna dziesięciotysięczna część sekundy. Czułem ból w mięśniach wywołany nieustannym zmaganiem się zmasami powietrza.Korciło mnie jednak przy tym, aby wtrącić się jeszcze do walkiposągów.Najpierw ściąłem nożem wzniesioną do ciosu pałkę policjanta.Łatwiej mibyło zmiażdżyć komuś rękę niż ostrożnie wyjąć z niej gotowy do strzału rewolwer.Unikałem przezornie bezpośredniego kontaktu z posągami.Ciała ich przejawiałyplastyczność ogrzanego wosku, który tylko dlatego nie ulegał natychmiast podnaciskiem palców, że wykazywał równocześnie olbrzymią bezwładność.Zastanawiałemsię właśnie, jak rozbroić walczących bez narażania ich na ciężkie rany, kiedywzrok mój spoczął na ciemnej plamie u szczytu kolumny.Siłą rzeczy jakikolwiekruch na tle skamieniałych kształtów wydawał mi się tutaj czymś niezwykłym. Skoczyłem pod strop o kilka sekund za późno.Wielkaołowiano-żelazna masa ścięła kolumnę na moich oczach.Rozpoznałem w niej ten sammetalowy walec, który pół godziny temu wypchnąłem ze ściany komory szkieletów.Pocisk trafił na wolną przestrzeń pod poziomem wiaduktu.Przeleciał przez oknosąsiedniego pokoju i po przebyciu odległości około sześćdziesięciu metrów dostałsię aż tutaj.Przejściowy brak tlenu i ucieczka z ponurego gmachu przeszkodziłymi w jasnym uświadomieniu sobie faktu, że zostawiam za sobą potężny pociskarmatni, rozpędzony do prędkości prawie czterystu metrów na sekundę. W innym świetle przedstawił mi się teraz mój pościg zarewolwerową kulą, figiel z pałką policjanta, a następnie kłopoty moralne,zgromadzone wokoło pytania, komu tu właściwie należało pomóc i co z tego mogłowyniknąć za kilkanaście godzin.Bawiłem się dotąd w uczynnego anioła stróża, wnaprawiacza przeszłości, nieświadom swej przerażającej mocy, która siała w krągprzede wszystkim postrach i nieprzewidziane zniszczenia.Rozwalona u szczytukolumna odchylała się już lekko od pionu.Wykazywała tendencję do obalania sięna trawnik.Ten szczęśliwy zbieg okoliczności, że na trawniku nikt akurat niestał, nie zamknął mi oczu na zasadniczy problem. W świecie zatrzymanego czasu nie było bowiem mowy o delikatnymdziałaniu.Już sam huraganowy świst, a może ryk czy grzmot powietrza, którewzburzałem pływając ponad głowami posągów, musiał w końcu wywołać jakieśnieobliczalne konsekwencje. Skierowałem się niezwłocznie w stronę wylotu kanału,zostawiając w tyle kamienny krąg, pełną napięcia sytuację i siebie za kierownicąmknącego aga.Urwana w kolejnej odsłonie przemijania czasu chwila powszechnegotrwania obejmowała ten świat stalowym uściskiem, który lepiej było pozostawićwłasnemu losowi.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]