[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mecheita Cenediego, Tali, wysunęłasię do przodu, zmuszając Nokhadę do cofnięcia się.Nokhada rzuciła głową ichciała ugryźć oddalającą się Tali w zad, w ale w tym wąskim przesmyku międzydwoma głazami wielkości pokoju nie mogła jej wyprzedzić. Zabierzemy twój personel, powiedział Cenedi.Zdecydowaniepodniosło to Brena na duchu.Reszta, czyli ominięcie lotniska i dotarcie dokogoś, kto być może ma transport, brzmiało dla niego o wiele rozsądniej, niżdotychczasowe poczynania.Zamiast krążyć w nie opisanej na mapie próżni, ichtrasa zaczęła prowadzić w określonym kierunku, do prowincji leżących po drugiejstronie gór, w sumie na zachód - Bren orientował się w geografii.To byłoznacznie pewniejsze niż jakiekolwiek granice między atevimi, gdzie man'chiposzczególnych miast i rodów były dość płynne, nawet na jednej ulicy.Cenediznał jedno nazwisko, jedno man'chi, które uważał za bezpieczne. Zawodowiec Cenedi na pewno nie opierał swych sądów nadomysłach.Ilisidi być może zwodzi swoich sprzymierzeńców ale aijiin po prostunie byli winni man'chi nikomu stojącemu wyżej od nich: taka była natura ichpozycji i sprzymierzeńcy o tym wiedzieli, podobnie jak o tym, że nie powinni jejdrażnić. Najwyraźniej jednak to uczynili.Tabini wykonał swój ruch, coprawda dość rozpaczliwy, wysyłając paidhiego do Malguri i pozwalając Ilisidizaspokoić ciekawość, ryzykując przy tym, że Ilisidi może wydać Brena opozycji.Tabini najwyraźniej był czegoś pewien - może (myśląc jak ateva, a nie człowiek)wiedział, że buntownicy niewątpliwie rozdrażnią Ilisidi albo że zamierzają jąoszukać: wdowa na pewno zorientowałaby się, gdyby coś takiego wisiało wpowietrzu.Ilisidi była zbyt bystra, zbyt przebiegła, żeby dać się omamićwyznawcom liczb i handlarzom strachu - a jeśli przysłanie Brena było tympojednawczym gestem, który zrobił w jej kierunku Tabini, to Ilisidi mogła sięzaniepokoić delikatną aluzją wnuka, że przewidział jej zbliżenie z buntownikami,i będąc już wiekową damą, mogła uznać tę milczącą ofertę pokoju za bardziejatrakcyjną od niepewnego układu z jakąś ambitną kliką prowincjonalnychwielmożów, pragnących stawić czoło ludzkiej potędze, z którą Tabini mógłnawiązać współpracę. Układu z konspiratorami, którzy, zgodnie ze zwyczajamiatewskich wielmożów, równie dobrze mogli w końcu powstać przeciwko sobienawzajem. Bren nie znajdował się w takich stosunkach z Ilisidi czyCenedim, żeby zadać im te zasadnicze pytania.Sytuacja i tak była już drażliwa.Próbował zachowywać hierarchię ważności grupy: Babs zawsze był pierwszy,mecheita Cenediego, Tali, najczęściej druga, a Nokhada współzawodniczyła z niąza każdym razem, kiedy ruszali szybciej, która to polityka nie miała nicwspólnego z motywacją jeźdźców, lecz stawała się niebezpieczna, jeśli dochodziłydo niej ich ambicje osobiste.Bren poznał już tę zasadę machimi i wiedział, żenie powinien pozwolić Nokhadzie na wpychanie się w ten podwójny patronat zprzodu, a w każdym razie nie wtedy, kiedy miała na kłach nakładki bojowe.Cenedina pewno mu za to nie podziękuje, Tali tego nie zniesie, a on i tak miał dośćzajęcia, usiłując utrzymać się z jedną niesprawną ręką na grzbiecie Nokhady. Odzyskał już zdrowe zmysły, przynajmniej na tyle, żeby chociażz grubsza wiedzieć, dokąd zmierzają. Nie śmiał jednak naciskać.Zyskał pomoc Ilisidi, ale było toniepewne, warunkowe wsparcie dla niego i Tabiniego, na którym wciąż nie śmiał wpełni polegać.Nie można wierzyć, że kobieta, którą Tabini nazywał `Sidi-ji, niezmierza do własnych korzyści i zdobycia władzy w Patronacie Zachodnim albo wjakimś innym. W żadnej przyprawiającej o zawrót głowy chwili nie wierzyłżadnemu z nich. Ich język miał czternaście słów na oznaczenie zdrady, a jedno znich znaczyło jednocześnie "postępować w sposób oczywisty".następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]