[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nabrałem w płuca powietrza, żeby spytać, co się stałoi coś zsunęło się z mojej piersi na kolana; był to liść o zakrwawionym końcu. Dostrzegłszy moje poruszenie Septentrion uniósł w górę kwiat,ale w tej samej chwili między nas wkroczył efor z rozłożonymi szeroko ramionami. - Spokojnie, żołnierzu! - krzyknął ktoś z widzów.- Pozwól muwstać i wziąć broń do ręki. Nogi uginały się pode mną.Oszołomiony, rozejrzałem się wposzukiwaniu mego kwiatu i znalazłem go wreszcie tylko dlatego, że leżałniedaleko stóp szamoczącej się z Agią Dorcas. - On powinien już nie żyć! - zawołał hipparcha. - Ale żyje - odparł efor.- Możesz wznowić walkę, kiedy weźmiebroń do ręki. Chwyciłem łodygę mego kwiatu i przez moment wydawało mi się, żedotykam ogona jakiegoś zimnokrwistego, ale żywego zwierzęcia.Zadrżał w mojejdłoni, liście zaszeleściły głośno. - Świętokradztwo! - krzyknęła Agia.Spojrzałem na nią, a potempodniosłem kwiat i odwróciłem się do Septentriona. Jego oczy były skryte w cieniu hełmu, ale potworne przerażeniemożna było poznać po każdym ruchu ciała.Przez chwilę spoglądał to na mnie, tona Agię, a potem odwrócił się i rzucił w kierunku wyjścia z areny.Widzowiezastąpili mu drogę, więc zaczął uderzać na oślep kwiatem.Rozległ sięprzeraźliwy wrzask; potem następne.Mój kwiat zaczął ciągnąć mnie do tyłu, awłaściwie nie kwiat, bo ten zniknął, tylko ktoś, kto chwycił mnie za rękę.Dorcas. - Agilus! - usłyszałem gdzieś z daleka krzyk Agii. - Laurentia z Domu Harfy! - zawtórował jej głos innej kobiety.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]