[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między Europą a Indiami unosiły sięjakieś strzępy - to dryfowały trupy żołnierzy, którzy znajdowali się w doku;wysysało ich na zewnątrz przez dziurę dwa metry na dwa, wyrwaną bez ostrzeżeniaze stanowiska cumowniczego.W doku panowała próżnia.Wymiotło wszystko.Śluzystatków zatrzasnęły się automatycznie w momencie wystąpienia dekompresji,odcinając nawet tę najbliższą deskę ratunku. - Keu - rzucił Mazian - melduj. - Wydałem niezbędne rozkazy - odpowiedział mu spokojny głos.-Wszyscy żołnierze przebywający na Pell są przemieszczani do zielonego. - Ale biegiem.Porey, Porey, jesteś tam jeszcze? - Tu Porey.Over. - Wykonać następujące rozkazy: zniszczyć bazę na Podspodziu iprzeprowadzić egzekucję wszystkich pracowników. - Tak jest, sir - powiedział Porey.W jego głosie wibrowaławściekłość.- Już się robi. Mallory, pomyślał Mazian; to nazwisko stało się przekleństwem,czymś nieprzyzwoitym. Rozkazy nie były jeszcze wydane, plany nie dopracowane.Terazmusieli liczyć się z najgorszym i pod tym kątem działać.Zniszczyć systemysterowania stacji.Zebrać ze stacji żołnierzy i ścigać ich.muszę ich dostać.Zrujnować wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Słońce.Ziemia.To musi być teraz. A Mallory.jeśli tylko dostanę ją kiedyś w swoje ręce. CENTRALA PELL; GODZ.2400 DG.; 1200 DP. Jon Lukas odwrócił się od dewastacji przedstawionej przezekrany, żeby stanąć oko w oko z chaosem panującym na pulpitach, z technikamiuwijającymi się jak w ukropie i nie mogącymi nadążyć z przekazywaniem wezwań dosłużb remontowych i bezpieczeństwa. - Sir - zwrócił się do niego jeden z techników - sir, wniebieskim, w zamkniętej sekcji, zostali żołnierze.Pytają, czy możemy się donich dostać.Chcą wiedzieć, ile nam to zajmie. Zamarł.Przestał otrzymywać odpowiedzi.Instrukcje nienadchodziły.Byli tylko strażnicy, którzy towarzyszyli mu zawsze i wszędzie.Hale i jego kamraci, którzy byli przy nim zawsze, we dnie i w nocy, którzytworzyli jego osobisty, namacalny koszmar. Mierzyli teraz ze swych karabinów do techników.Odwrócili się,spojrzał na Hale'a, żeby go poprosić, aby skontaktował się z Flotą poprzezkomunikator, jaki miał w hełmie, i poprosił o informacje, czy to jakiś atak, czyawaria i dlaczego nosiciel Floty przemknął im nad głowami, a tuż za nim trzydalsze. Hale i jego ludzie znieruchomieli nagle, wszyscy jednocześnie,i słuchali czegoś, co tylko oni słyszeli.Odwrócili się raptem jak jeden mąż iopuścili karabiny. - Nie! - wrzasnął Jon. Padły strzały. BAZA GŁÓWNA NA PODSPODZIU; GODZ.2400 DG.;1200 DP.; LOKALNA NOC Niewiele było okazji na sen.Człowiek i hisa skwapliwie jewykorzystywali kuląc się - ten pierwszy w kopule Q, ten drugi w błocie nazewnątrz.Spali, jak kto mógł, na zmiany, w ubraniach, owijając się tymi samymi,upapranymi w błocku śmierdzącymi kocami, byle tylko choć na chwilę zmrużyćpowieki.Młyny nie ustawały ani na chwilę; praca trwała dzień i noc, na okrągło. Trzasnęły ledwie żywe drzwi śluzy, najpierw jedne, potemdrugie; Emilio leżał sztywno, bez ruchu - obudził go ten dźwięk, potwierdzenieobaw.To nie była pora pobudki, stanowczo nie.Wydawało mu się, że położył sięzaledwie kilka minut temu.Słyszał nad sobą bębnienie deszczu o dach kopuły; zzewnątrz dochodził chrzęst żwiru miażdżonego licznymi butami.To nie promwylądował; do ładowania zapędzili tylko dwie zmiany. - Wstawać i wychodzić! - krzyknął żołnierz. Poruszył się.Wokół siebie słyszał pojękiwania, budzili sięinni ludzie.Zmrużył oczy oślepiony wiązką silnego światła, która przejechała ponich.Zwlókł się z pryczy, skrzywił z bólu, jaki przeszył nadwerężone mięśnie ipokryte bąblami stopy, na które naciągał sztywne od wilgoci buty.Ogarniał gocoraz większy strach, coś mu się tu nie zgadzało, odbiegało od rutynyzwyczajnych nocnych pobudek.Pozapinał się, naciągnął kurtkę, pomacał przy szyiza maską od oddychania, która zawsze tam wisiała.Znowu oślepiło go światło,wywołując u wszystkich jęki cierpienia.Poszedł razem z innymi wychodzącymi dodrzwi; drugimi drzwiami wydostali się na zewnątrz i po drewnianych stopniachwstąpili na ścieżkę.Znowu światło prosto w twarz.Podniósł rękę, żebyprzedramieniem osłonić oczy. - Konstantin.Spędzić tu Dołowców. Próbował dojrzeć coś przez jaskrawe światło i oczy zaszły mułzami.przy drugiej próbie rozróżnił jakieś cienie - to pędzili z młynówpozostałych ludzi z ich grupy.Musiał lądować prom.To na pewno prom.Nie ma copanikować. - Dawać tu Dołowców. - Wszyscy wychodzić - wrzasnął ktoś w środku; zaraz potem drzwiotworzyły się na przestrzał i pod lufami karabinów wypędzono z flaczejącejkopuły resztę jej mieszkańców. Czyjaś dziecięca ręka wsunęła się w jego dłoń.Spojrzał w dół.To był Skoczek.Dołowcy byli już na nogach.Zbierała się cała reszta hisa,oszołomiona światłem i opryskliwymi głosami wykrzykującymi ich imię. - Wszyscy już wyszli? - spytał jeden żołnierz drugiego.- Mamywszystkich - odpowiedział tamten. Mówili to jakimś podejrzanym tonem.Złowieszczym.Szczegółystały się dziwnie wyraźne, jak chwilą długiego spadania, wypadek, rozciągnięty wczasie moment.Deszcz i światła, woda połyskująca na pancerzach.zauważył,że ruszają.karabiny na pasach. - Na nich! - zawył Emilio i rzucił się pierwszy na szeregżołnierzy.Padł strzał; oberwał w nogę, chwycił za lufę, odepchnął ją w bok,sięgnął po opancerzone ramiona, po opancerzone ciało.Powalił tego człowieka naziemię i nie zważając na opancerzone pięści młócące go po głowie jak cepy,zerwał mu z twarzy maskę.Huknęła salwa; wokół niego padały ciała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]