[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiada³, co i rusz zmieniaj¹cwersje, dok³adaj¹c, konfabuluj¹c, ³¿¹c wreszcie w ¿ywe oczy - co wcale nie przeszkadza³o s³uchaczom.Bywalcy zajazdu, ci lokalni i ci przyjezdni, s³uchali chêtnie.A Nycklar opowiada³, udaj¹c dobrzepoinformowanego.I coraz czêœciej stawiaj¹c sw¹ w³asn¹ osobê w centrum skonfabulowanych wydarzeñ.Ju¿ trzeciego wieczora jego w³asny jêzor œci¹gn¹³ mu na kark k³opoty.Na widok ludzi, którzy weszli do karczmy, zapad³a grobowa cisza, w ciszy tej brzêk ostróg, szczêkmetalowych sprz¹czek i zgrzyt okuæ broni zabrzmia³y jak z³owró¿bny dzwon wieszcz¹cy nieszczêœcie zeszczytu dzwonnicy.Nycklarowi nie dano nawet szansy próbowaæ odgrywaæ bohatera.Zosta³ chwycony i wyprowadzony zkarczmy tak szybko, ¿e chyba tylko ze trzy razy zdo³a³ dotkn¹æ obcasami pod³ogi.Znajomkowie, którzyjeszcze wczoraj, pij¹c za jego pieni¹dze, deklarowali dozgonn¹ przyjaŸñ, teraz w milczeniu g³owy niemal¿epod blaty sto³Ã³w powtykali, jakby tam, pod sto³ami, nie wiadomo jakie cuda siê wyprawia³y albo go³e babytañcowa³y.Nawet obecny w zajeŸdzie zastêpca szeryfa odwróci³ siê ku œcianie i nie pisn¹³ s³Ã³wka.Nycklar te¿ nie pisn¹³ s³Ã³wka, nie zapyta³, kto, co, za co i dlaczego.Przera¿enie zmieni³o mu jêzyk wsztywny i suchy ko³ek.Wsadzili go na konia, kazali jechaæ.Kilka godzin.Potem by³ fort z palisad¹ i wie¿¹.Podwórzec pe³enbutnego, ha³aœliwego, obwieszonego broni¹ ¿o³dactwa.I izba.W izbie trzech ludzi.Dowódca i dwóchpodw³adnych, zrazu by³o widaæ.Dowódca, niedu¿y, czarniawy, bogato odziany, by³ stateczny w mowie inad podziw grzeczny.Nycklar a¿ gêbê rozdziawi³, gdy us³ysza³, ¿e przeprasza siê go za k³opot i niewygodytudzie¿ upewnia, ¿e nie bêdzie mu krzywdy.Ale nie da³ siê nabraæ.Ci ludzie za bardzo przypominali muBonharta.Skojarzenie okaza³o siê zadziwiaj¹co trafne.Waœnie Bonhart ich interesowa³.Nycklar móg³ siê tegospodziewaæ.Bo przecie¿ to jego w³asny jêzor wpêdzi³ go w tê kaba³ê.Wezwany, zacz¹³ opowiadaæ.Upomniano go, by mówi³ prawdê, by nie ubarwia³.Upomniano grzecznie, alesurowo i dobitnie, a ten, który upomina³, ten bogato odziany, ca³y czas bawi³ siê okut¹ pletni¹, a oczy mia³paskudne i z³e.Nycklar, syn trumniarza z osady Zazdroœæ, opowiedzia³ prawdê.Ca³¹ prawdê i tylko prawdê.O tym, jak to wdniu dziewi¹tego wrzeœnia rankiem w osadzie Zazdroœæ Bonhart, ³owca nagród, wyr¿n¹³ w pieñ bandêSzczurów, darowuj¹c ¿ycie tylko jednej rozbójniczce, najm³odszej, tej, któr¹ nazywano Falk¹.Opowiedzia³,jak ca³a Zazdroœæ siê zbieg³a, by patrzeæ, jak Bonhart bêdzie pojman¹ sprawia³ i kaŸni³, ale zawiedli srodzesiê ludziska, bo Bonhart, o dziwo, Falki nie utrupi³, nie torturowa³ nawet! Nie uczyni³ jej nic nadto, cozwyk³y ch³op czyni ¿onie w sobotê wieczorem, wracaj¹c z ober¿y - ot, zwyczajnie skopa³, w papê strzeli³kilka razy - i wiêcej nic.Bogato odziany panek z pletni¹ milcza³, a Nycklar opowiedzia³, jak póŸniej Bonhart na oczach Falki urzyna³pozabijanym Szczurom g³owy i jak z tych g³Ã³w, niczym rodzynki z ciasta, wyskubywa³ z³ote kolczyki zkamykami.Jak Falka, patrz¹c na to, dar³a siê i rzyga³a przywi¹zana do koniowi¹zu.Opowiedzia³, jak potem Bonhart zapi¹³ Falce na szyi obro¿ê, jak suce, jak zawlók³ za tê obro¿ê do zajazdu"Pod G³ow¹ Chimery".A potem.- A potem - gada³ ch³opak, co i rusz oblizuj¹c wargi - jegomoœæ pan Bonhart piwa zaordynowa³, bo spoci³ siêokrutnie i w gardle mu zasch³o.Potem zasiê zakrzykn¹³, ¿e chêtka go bierze, by kogoœ obdarowaæ dobrymkoniem i ca³ymi piêcioma florenami gotowizny.Tak w³aœnie rzek³, tymi w³aœnie s³owy.To jam siê zg³osi³ odrazu, nie czekaj¹c, a¿ kto inny miê ubiegnie, bom okrutnie chcia³ konia mieæ i trochê grosza w³asnego.Ojciec nie daj¹ nic, ciêgiem przepijaj¹, co na trumnach zarobi¹.Zg³osi³em siê tedy i pytam, który ten koñ,pewnikiem jeden z tych Szczurowych, mogê¿ wzi¹æ? A jegomoœæ pañ Bonhart popatrzy³, a¿ ciarki miêprzesz³y i rzecze, pry, ¿e wzi¹æ to ino mogê kopa w rzyæ, na insze rzeczy trza zapracowaæ.Co by³o czyniæ?Koby³ka u p³ota, jako w przys³owiu, tak i naprawdê, bo Szczurze konie u koniowi¹zu sta³y, osobliwie ta karaFalki klacz, piêknoœci rzadkiej koñ.Tom siê sk³oni³ i pytam, co czyniæ przyjdzie, by zapracowaæ.A panBonhart, ¿e do Claremont trza jechaæ, po drodze do Fano wstêpuj¹c.Na koniu, co go sobie wybiorê.Musia³widzieæ, ¿e mi siê oko do onej karej koby³ki œwieci, ale mi tej rychtyk zakaza³ braæ.Tom sobie wybra³kasztankê z bia³¹ ³ysink¹.- Mniej o koñskich maœciach - upomnia³ sucho Stefan Skellen.- Wiêcej o konkretach.Gadaj, co ci Bonhartzleci³?- Jegomoœæ pañ Bonhart pisania napisa³, schowaæ kaza³ dobrze.Do Fano i Ciaremont zleci³ jechaæ, tamój52wskazanym osobom pisania do r¹k w³asnych oddaæ.- Listy? Co w nich by³o?- A mnie sk¹d to znaæ, panie z³oty? Z czytaniem u mnie nie szybko, a to i zapieczêtowane by³y listy panaBonhartowym sygnetem.- Ale do kogo listy by³y, pamiêtasz?- A jak¿eby, pamiêtam.Pañ Bonhart z dziesiêæ razy powtarzaæ kaza³, bym nie przepomnia³.Dotar³em bezb³¹dzenia, dok¹d trzeba, komu trzeba pisania odda³em do w³asnych ich r¹k.Owi chwalili mnie, ¿em ³ebskiparob, a ów wielmo¿ny pan kupiec nawet denara da³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]