[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas rozmowy ogranicza³ siê do ¿yczliwych uœmiechów, oznaczaj¹cych zbie¿noœæ pogl¹dów, z rzadka tylko z jego ust wydobywa³ siê pomruk dezaprobaty.Tuppence widzia³a, ¿e mê¿czyzna z zadowoleniem patrzy na tokuj¹c¹ ¿onê, ale s³ucha jej niezbyt uwa¿nie, gdy¿ bardziej zajmuj¹ go przygotowania do jutrzejszego targu.Dla Tuppence nie mog³o u³o¿yæ siê lepiej.Zupe³nie jak w znanym sloganie: "Chcesz informacji? My j¹ mamy".Pani Copleigh nie by³a gorsza od radia czy telewizji: wystarczy³o przycisn¹æ guzik i ju¿ p³ynê³y s³owa, podkreœlane odpowiednimi gestami i mimik¹.Nie tylko z figury przypomina³a pi³kê - jej twarz tak¿e robi³a wra¿enie kuli odlanej z kauczuku.Ludzie, o których opowiada³a, stawali siê w oczach Tuppence niemal ¿ywymi karykaturami.Pani Beresford jad³a bekon z jajkami, zagryzaj¹c to grubymi kromkami chleba z mas³em.Wychwala³a domow¹ galaretkê z jagód - jej ulubion¹, jak obwieœci³a z triumfem - i robi³a, co w jej mocy, by wch³on¹æ zalewaj¹cy j¹ potok informacji.Wieczorem zamierza³a porobiæ odpowiednie notatki, gdy¿ przed³o¿ono jej ca³¹ panoramê przesz³oœci tych okolic.Pani Copleigh nie trzyma³a siê kolejnoœci chronologicznej, co trochê utrudnia³o zrozumienie.Skaka³a od wydarzeñ sprzed piêtnastu lat do dnia dzisiejszego, a potem znów cofa³a siê w lata dwudzieste.Wszystko to wymaga³o uporz¹dkowania.Tuppence zastanawia³a siê, czy w ogóle do czegoœ w koñcu dojdzie.Pierwszy wciœniêty guzik nie przyniós³ ¿adnego rezultatu.Chodzi³o o pani¹ Lancaster.- Myœlê, ¿e pochodzi³a gdzieœ z tych stron - mówi³a Tuppence, umyœlnie niczego nie precyzuj¹c.- Mia³a obraz, przyjemne malowid³o pêdzla artysty, który podobno by³ tu znany.- Jakie nazwisko pani wymieni³a?- Lancaster.- Nie, nie pamiêtam w okolicy ¿adnych Lancasterów.Lancaster, Lancaster.Jakiœ pan mia³ wypadek samochodowy.Ale nie, to samochód podobnie siê nazywa³.Pani Lancaster? Nie.A mo¿e pani Bolton, co? Ma teraz chyba oko³o siedemdziesi¹tki i mog³a wyjœæ za Lancastera.Wyjecha³a st¹d, ponoæ podró¿owa³a za granicê i rzeczywiœcie s³ysza³am, ¿e siê tam wyda³a.- Obraz, który da³a mojej ciotce, namalowa³ niejaki pan Boscobel.Jaka pyszna galaretka!- Nie wk³adam do niej jab³ek, jak wiêkszoœæ gospodyñ.Jab³ka daj¹ lepszy smak, ale zabieraj¹ ca³y aromat.- Owszem - przytaknê³a Tuppence.- Ca³kowicie siê z pani¹ zgadzam.- Co za nazwisko wymieni³a pani tym razem? Na B, ale nie dos³ysza³am.- Boscobel.- Ach, œwietnie pamiêtam pana Boscowana.Zaraz, niech pomyœlê.To musia³o byæ.tak, przyjecha³ tu co najmniej piêtnaœcie lat temu.Potem bywa³ przez kilka kolejnych lat.Lubi³ tê okolicê, nawet wynaj¹³ domek.Jeden z tych, które farmer Hart trzyma³ dla robotników.Potem zbudowano nowe, znaczy siê, Rada zbudowa³a.Cztery nowe domki specjalnie dla robotników.Zawodowy artysta, ten ca³y pan B.Nosi³ taki œmieszny surdut, z aksamitu czy sztruksu.Zawsze mia³ dziury na ³okciach, a do tego zielone i ¿Ã³³te koszule.O, to by³ bardzo kolorowy cz³owiek.£adnie malowa³, nie powiem.Raz urz¹dzi³ wystawê, gdzieœ ko³o Bo¿ego Narodzenia.Nie, to musia³o byæ w lecie, on tu zim¹ nie bywa³.Bardzo, bardzo przyjemne obrazki.Nic specjalnie ekscytuj¹cego, jeœli wie pani, co mam na myœli.Ot, dom, ze dwa drzewa albo krowy wygl¹daj¹ce zza p³otu.Wszystko takie spokojne, w ³adnych kolorach, nie tak jak dziœ ci m³odzi.- Przyje¿d¿a tu du¿o artystów?- Niespecjalnie.Nie ma o czym mówiæ.Przyje¿d¿aj¹ latem takie dwie i coœ tam szkicuj¹, ale nie mam o nich najlepszego zdania.Rok temu by³ m³ody goœæ, mówi³, ¿e jest artyst¹.Nie goli³ siê nale¿ycie.Nie mogê powiedzieæ, ¿eby podoba³y mi siê jego prace, zwyk³e bohomazy w zwariowanych kolorach, niczego nie mo¿na rozpoznaæ.Ale sporo sprzedawa³, i to wcale nie tanio.- Powinny iœæ za piêæ funtów - wtr¹ci³ siê po raz pierwszy pan Copleigh i to tak raptownie, ¿e Tuppence a¿ podskoczy³a.- Mój m¹¿ uwa¿a - pani Copleigh postanowi³a podj¹æ siê roli t³umaczki - ¿e ¿aden obraz nie powinien kosztowaæ wiêcej ni¿ piêæ funtów.Farby nie kosztuj¹ a¿ tyle.Tak w³aœnie mówisz, prawda, George?- Uhm.- Pan Boscowan namalowa³ dom przy mostku nad kana³em.Nad Wod¹ czy Nad £¹k¹, tak siê podobno nazywa.Jecha³am dziœ tamt¹ drog¹.- Ach, przyjecha³a pani tamtêdy? Marna droga, co? Bardzo w¹ska.Samotny taki ten dom, zawsze tak sobie myœla³am.Nie chcia³abym tam mieszkaæ, to zbyt wielkie odludzie.Nieprawda¿, George?George wyda³ odg³os wyra¿aj¹cy s³aby protest i mo¿e tak¿e pogardê dla babskiego tchórzostwa.- Tam mieszka Alice Perry - doda³a jego ¿ona.Tuppence zrezygnowa³a z tematu pana Boscowana na rzecz opinii o Perrych.Zawsze lepiej dostosowaæ siê do gospodyni.- Dziwna z nich para - oznajmi³a tamta.George wyda³ pomruk aprobaty.- Trzymaj¹ siê tylko ze sob¹.Nigdzie nie bywaj¹.A ona wygl¹da jak nieboskie stworzenie, ta ca³a Alice Perry.- Wariatka?- No.nie wiem, czy tak bym powiedzia³a.Owszem, wygl¹da na szalon¹, te rozwiane w³osy i w ogóle.Nosi przewa¿nie mêskie p³aszcze i du¿e kalosze, mówi te¿ jakoœ dziwnie i czasem nie odpowiada na pytania.Ale nie nazwa³abym jej wariatk¹.Dziwad³o, ot co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]