[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sama my o tañcu wtakim lokalu jak ten wydawa³aby mu s groteskowa jeszcze kilkamiesiêcy temu.Teraz zaskocz;³o go, jak dobrze jego przemodelowane cia³o przy stos' wa³o siê dorytmu muzyki.Uczy³ siê wdziêku korzyst j¹æ z tychskomplikowanych, nowych koœci.Wko³ wko³o, wko³o.Oczy Lony wpatrzy³y siê w jego oczy.Nie uœmiecha siê.Wydawa³o siê, ¿e czegoœ siê boi.Nad ich g³owami pojawi³a siê kolejna przejrzy s kopu³a.Szko³aarchitektury Duncana Chalka — póki im gwiazdy, ale zapewnijciep³o! Podmuchy wiat] napêdza³y œnieg na wierzcho³ek kopu³y irównie szybi zdmuchiwa³y.D³oñ Lony w jego rêce wydawa³a szimna.Tempo tañca uleg³o przyœpieszeniu.Regulato termiczne,które zast¹pi³y w jego ciele gruczo³y potów188pracowa³y pe³n¹ par¹.Czy bêdzie w stanie utrzymaæ to tempo? Czynie potknie siê?Muzyka zamilk³a.Podesz³a do nich para, z któr¹ siedzieli przykolacji.Kobieta uœmiechnê³a siê.£ona patrzy³a na ni¹ groŸnie.Kobieta powiedzia³a z pewnoœci¹ siebie, jak¹ mog¹ mieæ tylkobogaci:— Czy mo¿emy zatañczyæ?Stara³ siê tego unikn¹æ, ale obecnie nie by³o sposobu, ¿eby siêtaktownie wycofaæ.Zazdroœæ Lony znajdzie teraz now¹ po¿ywkê.Cienki, wysoki dŸwiêk oboju wezwa³ tancerzy na parkiet.Burrispozostawi³ Lonê z kamienn¹ twarz¹ w towarzystwie magnataprzemys³owego.Kobieta tañczy³a œwietnie.Zdawa³a siê fruwaæ nad parkietem.Zmusza³a Burrisa do tytanicznych wysi³ków.P³ynêli wokó³ sali.Przytej szybkoœci tañca nawet oczy Burrisa przystosowane dowycinkowych obserwacji nie mog³y wyœledziæ Lony.Muzykaog³usza³a go.Uœmiech kobiety by³ zbyt szeroki.— Jesteœ wspania³ym partnerem — powiedzia³a — jesteœ silny,masz wyczucie rytmu.— Nigdy nie by³em dobrym tancerzem przed powrotem zManipool.— Manipool?— To planeta, gdzie ja.gdzie oni.Nie wiedzia³a.Zak³ada³, ¿eka¿dy zna³ jego dzieje.l Mo¿e bogacze nie zwracali uwagi na bie¿¹cesensacyjne programy telewizyjne.Nie œledzili jego losów.Bardzomo¿liwe, ¿e przyjê³a do wiadomoœci jego wygl¹d, nie | zastanawiaj¹csiê nad jego przyczyn¹.Mo¿na byæ nadmiernie taktownym.Okazujesiê, ¿e mniej siê nim l interesowa³a, ni¿ przypuszcza³.— Niewa¿ne.f Gdy dokonywali drugiego okr¹¿enia sali, zauwa¿y³, |¿e £ona ju¿wychodzi.Przemys³owiec sta³ samotnie,189wyraŸnie zak³opotany.Burris natychmiast siê zatrzyma³.Partnerkaspojrza³a na niego pytaj¹co.— Przepraszam, mo¿e siê Ÿle poczu³a.Nie czu³a siê Ÿle.By³a w z³ym humorze.Znalaz³ j¹ w pokoju ztwarz¹ w poduszce.Kiedy dotkn¹³ rêk¹ jej nagich pleców, zadr¿a³a iodsunê³a siê.Nie móg³ jej nic powiedzieæ.Spali daleko od siebie, akiedy znowu pojawi³ siê jego sen o Manipool, uda³o mu siê zd³awiækrzyk, zanim jeszcze wyrwa³ mu siê z piersi.Zerwa³ siê i siedzia³sztywno, dopóki strach nie min¹³.¯adne z nich nie wspomnia³o rano o tym epizodzie.Pojechalisaniami ogl¹daæ widoki.Hotel i l¹dowisko po³o¿one by³y w centrumniewielkiego p³askowy¿u, otoczonego ogromnymi górami.I tutaj,podobnie jak na Ksiê¿ycu, widzieli wiele szczytów, przy którychEverest wydawa³ siê karze³kiem.Wydawa³o siê dziwne, ¿e na takniewielkich cia³ach niebieskich piêtrzy³y siê tak ogromne pasmagórskie, ale tak w³aœnie by³o.Oko³o stu mil na zachód od hoteluznajdowa³ siê Lodowiec Martinellego, rozleg³a, sun¹ca powoli rzekalodu wij¹ca siê setkami mil w dó³, wyp³ywaj¹ca z serca tutejszychHimalajów.Lodowiec koñczy³ siê s³awnym na ca³¹ galaktykê, Za-marzniêtym Wodospadem.Ka¿dy goœæ na Tytanie musia³ gozobaczyæ.Burris i £ona tak¿e tam pojechali.Po drodze napotkali mniej s³awne widoki, które Burris uzna³ zarównie wzruszaj¹ce.Wij¹ce siê metanowe chmury i k³aczkizamarzniêtego amoniaku zdobi¹ce nagie szczyty i nadaj¹ce imwygl¹d jakby wyjêtych ze starych chiñskich grafik.Ciemne jeziorometanu po³o¿one o pó³ godziny drogi od hotelu.W jego gêstejg³êbinie ¿y³y ma³e, odporne ¿ywe istoty Tytana, które by³y mniejwiêcej, a raczej mniej ni¿ wiêcej, podobne do miêczaków czystawonogów.Oddycha³y i ¿ywi³y siê metanem.Poniewa¿ ¿ycie wsystemie s³onecznym wystêpowa³o tak rzadko, Burrisa fascynowa³widok tych niezwyk³oœci w ich naturalnym œrodowisku.U skrajujeziora do-190strzeg³ ich pokarm, ziele tytanowe.D³ugie jak sznury roœliny, jakbyumazane t³uszczem, o martwym bia³ym kolorze, które swobodnieznosi³y ten piekielny klimat.Sanie sunê³y w kierunku Zamarzniêtego Wodospadu.I wreszcie dotarli.B³êkitno-bia³y wodospad lœni³ w odbitymœwietle Saturna, zawieszony nad niezg³êbion¹ pustk¹.Patrz¹cywydali obowi¹zkowe westchnienia zachwytu.Nikt nie wysiad³ z sañ,poniewa¿ wia³ zbyt silny wiatr, a nie mo¿na by³o w pe³ni ufaæochronnym kombinezonom.Okr¹¿yli wodospad, ogl¹daj¹c ten iskrz¹cy siê ³uk lodowy ztrzech stron.PóŸniej przewodnik przekaza³ im z³¹ wiadomoœæ, ¿emusz¹ wracaæ, bo szykuje siê burza.Burza nadesz³a wczeœniej, zanim uda³o im siê znaleŸæ schronieniepod kopu³¹.Zacz¹³ padaæ deszcz, a raczej ulewa wytr¹conegoamoniaku przemieszanego z gradem, bêbni¹cym po dachu sañ.PóŸniej sypa³ œnieg, a raczej tumany kryszta³Ã³w amoniaku pêdzonewiatrem.Sanie posuwa³y siê do przodu z ogromnym trudem.Burrisnigdy nie widzia³ tak gwa³townej œnie¿ycy.Z wyciem silnika sanieomija³y nowo powsta³e wydmy i okr¹¿a³y wyrastaj¹ce nagle przednim zaspy.Pasa¿erowie komentowali piêkno burzy.Burris, któryzdawa³ sobie sprawê, jak ³atwo mog¹ zostaæ zasypani, zamyœli³ siê.Œmieræ mog³a przynieœæ wreszcie uspokojenie, ale jeœli mia³bywybieraæ, to wola³by nie zostaæ zasypany ¿ywcem.Czu³ ju¿ w ustachkwaœny zaduch spowodowany wyczerpywaniem siê powietrza izdawa³o mu siê, ¿e wyj¹ce silniki nape³niaj¹ kabinê pasa¿ersk¹spalinami.WyobraŸnia, nic wiêcej! Spróbowaæ cieszyæ siê piêknemburzy.Poczu³ mimo wszystko ulgê, gdy dotarli bezpiecznie do celu iowionê³o ich ciep³o kopu³y.Pok³Ã³cili siê wkrótce po powrocie.Ta k³Ã³tnia mia³a jeszcze mniejpowodów ni¿ wszystkie poprzednie.Bardzo szybko jednak osi¹gnê³apoziom prawdziwego gniewu.191— W czasie ca³ej wyprawy nie spojrza³eœ na mnie ani razu,Minner.— Patrzy³em na widoki.Po to tu przyjechaliœmy.— Mog³eœ mnie wzi¹æ za rêkê.Mog³eœ siê uœmiechn¹æ.— Ja.— Czy jestem a¿ tak nudna? Czu³ siê znu¿ony i zrezygnowany.— W rzeczywistoœci jesteœ! Jesteœ têp¹, nieciekaw¹, nic nieumiej¹c¹ ma³¹ dziewczynk¹! Wszystko to zosta³o zmarnowane! Niepotrafisz doceniæ jedzenia, ubrania, seksu, podró¿y.— A ty czym jesteœ? Po prostu okropny wybryk natury!— To ju¿ mamy dwa.— Ja te¿ jestem wybrykiem natury? — wrzasnê³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]