[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-I gadaj.Co tam przed nami? - Sadyba - wydyszał gnom, wycierając palce w połyswego opatrzonego licznymi kieszeniami kabata.- Na polanie.Chałup trzy, stodoła, parę kleci.Po podwórzu latapies, a z komina dymi.Strawa się tamój gotuje.Owsianka, i to na mleku. - Ty co, w kuchni byłeś? - zaśmiał się Jaskier.- Dogarnków zaglądałeś? Skąd wiesz, że to owsianka? Gnom spojrzał na niego z wyższością, a Zoltanprychnął gniewnie. - Nie obrażaj go, poeto.On wywęszy żarcie na milę.Jeśli mówi, że to owsianka, znaczy owsianka.Cholera,nie podoba mi się to. - A to czemu? Mnie owsianka się podoba.Zjadłbymz chęcią. - Zoltan ma rację - powiedziała Milva.- A ty milcz,Jaskier, bo to nie poezja.Jeśli owsianka jest na mleku, totam jest krowa.A kmieć, któren zoczy dymy, bierze krowęi zmyka w knieję.Czemu ten akurat nie zemknął? Skręcajmy wlas, obejdźmy łukiem.Źle mi to pachnie. - Z wolna, z wolna - mruknął krasnolud.- Uciec zawszezdążymy.A może już po wojnie? Może ruszyła sięwreszcie temerska armia? Co my tu wiemy, w tej kniei?Może już gdzie walna była bitwa, może odparty Nilfgaard,może front już za nami, chłopi i krowy do domówwracają? Trzeba sprawdzić, wywiedzieć się.Figgis, Munro,obaj tu zostańcie, a oczy miejcie otwarte.My zaś uczynimyrekonesans.Jeśli będzie bezpiecznie, zawołam głosem krogulca. - Głosem krogulca? - niespokojnie poruszył brodąMunro Bruys.- Przecie ty pojęcia nie masz o naśladowaniuptasich głosów, Zoltan. - I o to chodzi.Gdy usłyszysz dziwny, niepodobny doniczego głos, to będę ją.Percival, prowadź.Geralt, pójdziesz z nami? - Wszyscy pójdziemy - Jaskier zsiadł z konia.- Gdybyto była jakaś zasadzka, w dużej grupie będzie bezpieczniej. - Zostawiam wam Feldmarszałka - Zoltan zdjął papugęz ramienia i podał ją Figgisowi Merluzzo.- Ptaszyskogotowe z nagła zacząć kurwami sadzić wniebogłosy i diabliwezmą skryte podejście.Idziemy. Percival szybko wyprowadził ich na skraj lasu, w gęstekrzaki dzikiego bzu.Za krzakami teren lekko opadał, piętrzyłasię tam kupa wykarczowanych pniaków.Dalej rozciągałasię wielka polana.Wyjrzeli ostrożnie. Relacja gnoma była precyzyjna.Na środku polany faktyczniestały trzy chałupy, stodoła i kilka krytych darniąkleri.Podwórze lśniło ogromną kałużą gnojówki.Zabudowania inieduży prostokąt zaniedbanego pola otaczał niski,częściowo rozwalony płot, za płotem uwijał się burypies.Z dachu jednej z chałup unosił się dym, leniwie pełzającpo zapadniętej strzesze. - W samej rzeczy - szepnął Zoltan, węsząc - smakowicieten dym pachnie.Zwłaszcza, że do smrodu pogorzelisknozdrza przywykły.Koni ni straży nie widać, to dobrze,bo nie wykluczałem, że to jakieś hultajstwo tu popasa ipitrasi sobie.Hmm, widzi mi się, rzecz jest bezpieczna. - Pójdę tam - zadeklarowała Milva. - Nie - zaprotestował krasnolud.- Ty za bardzo naWiewiórkę patrzysz.Jeśli ciebie zoczą, mogą się zlęknąć,a w strachu nieobliczalni bywają ludzie.Pójdą Yazoni Caleb.A ty łuk miej narychtowany, osłonisz ich w razieczego.Percival, kopnij się do reszty.Bądźcie w pogotowiu,gdyby przyszło do odwrotu zatrąbić. Yazon Varda i Caleb Stratton ostrożnie wyszli z gęstwinyi ruszyli ku zabudowaniom.Maszerowali wolno, bacznie rozglądając się na boki. Pies zwęszył ich od razu, zahaukał wściekle, obiegającpodwórko, nie zareagował na przymilne cmokania i pogwizdywaniakrasnoludów.Drzwi chaty otworzyły się. Milva natychmiast uniosła łuk i płynnie napięła cięciwę.I natychmiast ją zwolniła. Na próg wypadła niska, tęgawa dziewczyna z długimiwarkoczami.Krzyknęła coś, wymachując rękoma.YazonYarda rozłożył ręce, coś odkrzyknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]