[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A potem zwin¹æ manatki i znikn¹æ w cieniu nocy.Fachowa robota, czysta, szybka i cicha.Oto, co lubiê.Bruno przyj¹³ têdeklaracjê z pow¹tpiewaniem.- Najchêtniej roztrzaska³byœ tu w £ubianie czaszkêka¿demu, kogo spotkasz.Dam ci cztery powody, dla których nie mo¿emy zrobiæ tegona twój sposób, a potem ju¿ bez dyskusji, w ka¿dej chwili mo¿e nast¹piæ zmianawarty.Czas dzia³a na nasz¹ niekorzyœæ.- ZMiana warty s³odko œpi w swoimpokoju.- To niekoniecznie musi byæ nowa warta.Stra¿nicy mog¹ meldowaæ siê pozejœciu z posterunku gdzieœ w dowództwie.Mo¿e zjawiæ siê ktoœ z rutynow¹inspekcj¹.Nie wiem.A teraz, powód pierwszy: te papiery mog¹ byæ w prywatnymmieszkaniu Van Diemena.Powód drugi: nale¿y go wtedy przekonaæ, ¿eby powiedzia³,gdzie s¹.Powód trzeci: jeœli jego segregatory z dokumentacj¹ s¹ zamkniête, aby³oby dziwne, gdyby by³o inaczej, to w³amuj¹c siê do nich narobimy sporo ha³asuw pomieszczeniach, które s¹ tu¿ obok.Ale czwarty powód jest najwa¿niejszy.Powinniœcie siê domyœliæ.- Po ich minach widaæ by³o, ¿e siê nie domyœlaj¹.-Zabieram go ze sob¹ do Stanów.- Zabierasz go.- Roebuck spojrza³ na niego zniedowierzaniem.- M¹ci ci siê w g³owie.Zbyt wiele przeszed³eœ.- Czy¿by? Pojakie licho mamy zabieraæ dokumentacjê, zostawiaj¹c go tutaj? To jedynycz³owiek, który zna te przeklête wzory, czy cokolwiek to jest i wystarczy, ¿eusi¹dzie i napisze je z powrotem.- Wiesz, to mi nie przysz³o do g³owy -powiedzia³ Roebuck, zaczynaj¹c z wolna rozumieæ.- Zdaje siê, ¿e nie tylkotobie.Dziwne, prawda? W ka¿dym razie jestem pewien, ¿e Wuj Sam znajdzie dlaniego jakieœ niezgorsze, stosowne zajêcie.- Takie jak dalsze prace nad t¹cholern¹ antymateri¹? - Z tego co o nim wiem, Van Diemen wybra³by raczej œmieræ.Jest renegatem, jak wiadomo.Musia³y zaistnieæ jakieœ bardzo ¿ywotne politycznei ideologiczne powody, dla których nawia³ tu z Niemiec.Nigdy nie bêdzie z namiwspó³pracowa³.- Ale to jest karalne - powiedzia³ Kan Dahn.- Porwanie jestprzestêpstwem w ka¿dym kraju na œwiecie.- To prawda.Jednak to lepsze ni¿œmieræ.Co mam zrobiæ? Kazaæ mu przysiêgaæ na Bibliê, czy jakieœ stosowne dzie³omarksistowskie, które wpadnie nam w rêce, ¿e nigdy nie odtworzy ¿adnego z tychwzorów? Przecie¿ wiecie, ¿e siê nie zgodzi.A mo¿e zostawiæ go w spokoju, ¿ebymóg³ bez przeszkód pisaæ pamiêtniki.o tym jak wyprodukowaæ tê straszliw¹broñ? Zapad³a wymowna cisza.- Sami widzicie, ¿e nie mam du¿ego wyboru.Wiêc copowinienem zrobiæ? Zastrzeliæ go w imiê prawdziwego patriotyzmu? Przez chwilênie pad³a ¿adna odpowiedŸ, bo te¿ nie by³o na to odpowiedzi.W koñcu Kan Dahnrzek³: - MUsisz wzi¹æ go do Stanów.Rozdzia³ dziesi¹ty Drzwi Van Diemena by³yzamkniête.Kan Dahn napar³ na nie i stanê³y otworem.Zosta³y wy³amane przyzawiasach i Bruno pierwszy wskoczy³ do œRoedka ze schmeisserem w rêkach;uprzytomni³ sobie, na szczêœcie w sam¹ porê, ¿e bez broni palnej na widoku s¹ odrazu na straconej pozycji - ka¿dy napotkany stra¿nik widz¹c ich nieuzbrojonychbêdzie mia³ nieodpart¹ chêæ u¿ycia w³asnego automatu.Przestraszony starzec,wsparty jednym ³okciem na ³Ã³¿ku, drug¹ rêk¹ przecieraj¹cy oczy ze snu, mia³szczup³¹, arystokratyczn¹ twarz, siwe w³osy, siwe w¹sy i brodê: wygl¹da³ nazupe³ne przeciwieñstwo popularnego wizerunku szalonego naukowca.Nie wierz¹cw³asnym oczom przenosi³ wzrok z intruzów na przycisk na stoliku nocnym.- Jeœligo pan dotknie, to koniec z panem.S³owa Bruna brzmia³y ca³kiem przekonuj¹co iVan Diemen zosta³ przekonany.Roebuck podszed³ do przycisku i przeci¹³ kabel.-Kim jesteœcie? Czego chcecie? - g³os Van Diemena by³ spokojny, bez nuty strachu.Starzec sprawia³ wra¿enie cz³owieka, który zbyt du¿o wycierpia³, ¿eby siêjeszcze czegokolwiek baæ.- Chcemy pana.Chcemy plany pañskiego wynalazku doprodukcji antymaterii.- Rozumiem.MNie mo¿ecie zabraæ w ka¿dej chwili.¯ywegolub martwego.¯eby dostaæ plany, musicie mnie najpierw zabiæ.I tak ich tu niema.- Nieprawda.Zakneblujcie go i zwi¹¿cie mu rêce na plecach.Potem siêrozejrzymy.Poszukamy kluczy i dokumentów, a mo¿e tylko jednego klucza?Przeszukanie, które trwa³o oko³o dziesiêciu minut i zostawi³o po sobienieopisany ba³agan, nie da³o rezultatów.Bruno sta³, nie wiedz¹c, co robiæ.Czascoraz szybciej im ucieka³.- Przetrz¹œnijcie jego ubranie.Przeszukali ubranie idalej nic nie znaleŸli.Bruno podszed³ do zwi¹zanego i zakneblowanego starca na³Ã³¿ku, przyjrza³ mu siê z namys³em, wyci¹gn¹³ rêkê i delikatnie uj¹³ z³oty³añcuszek, który profesor mia³ na szyi.Nie wisia³ na nim krzy¿yk ani GwiazdaDawida, ale coœ, co by³o dla Van Diemena jeszcze cenniejsze ni¿ te symbole dlakatolika czy ¯yda: b³yszcz¹cy, starannie wycyzelowany klucz z br¹zu.Ca³e dwieœciany gabinetu Van Diemena by³y obstawione metalowymi kartotekami.Razem by³oich czternaœcie, a ka¿da mia³a cztery wysuwane szuflady.Piêædziesi¹t szeœædziurek od klucza.Roebuck bez powodzenia próbowa³ trzydziest¹.Wszyscy w pokojupatrzyli na niego z napiêciem.Wszyscy, oprócz Bruna.Ten nie spuszcza³ oczu ztwarzy Van Diemena, która przez ca³y czas pozostawa³a bez wyrazu.Nagle drgn¹³mu k¹cik ust.- Ta szuflada - powiedzia³ Bruno.I tak by³o.KLucz przekrêci³ siêz ³atwoœci¹ i Roebuck wyci¹gn¹³ szufladê.Van Diemen chcia³ rzuciæ siê naprzód,co, aczkolwiek zrozumia³e, by³o zupe³nie niemo¿liwe, gdy¿ Kan Dahn obejmowa³ goswoim potê¿nym ramieniem.Bruno podszed³ do szuflady i zacz¹³ szybko przegl¹daædokumenty.Wyj¹³ plik papierów, sprawdzi³ pozosta³e, potem sprawdzi³ je ponowniei zamkn¹³ szufladê.- To te? - spyta³ Roebuck.- Tak.- Bruno w³o¿y³ papieryg³êboko do wewnêtrznej kieszeni swojego szykownego garnituru.- Có¿, to jakbyju¿ po wszyst- kim - powiedzia³ z pewnym ¿alem Roebuck.- Nie martwi³bym siê nazapas - pocieszy³ go Bruno.- Jeszcze wiele mo¿e siê zdarzyæ.Zeszli na siódmepiêtro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]