[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tymczasem Zjazd w toku i nominuj¹ tego przebrzyd³ego Gama, marionetkê Louisa.Potem dowiemy siê, ¿e zosta³ prezydentem.— Popatrzy³ na St.Cyra z niechêci¹.— Jak do tej pory nie mam z ciebie wiele po¿ytku, Claude.— Przeszukamy szpitale.Ale s¹ ich dziesi¹tki tysiêcy.A jeœli nie znajdziemy jej tu, to szukaj wiatru w polu.— Poczu³ siê bezradny.Krêcimy siê w kó³ko, pomyœla³.Zmierzamy donik¹d.Có¿, pozostaje nam dalej œledziæ informacje telewizyjne, uzna³.Przynajmniej to jakaœ pomoc.— Idê na obrady Zjazdu — oznajmi³ Harvey.— Do zobaczenia.Jeœli natrafisz na coœ ciekawego — w co w¹tpiê — wiesz, gdzie mnie szukaæ.Podszed³ do drzwi, chwilê potem St.Cyr pozosta³ sam.Diabli, pomyœla³.I co ma teraz robiæ? Mo¿e te¿ powinienem udaæ siê na obrady? Chcia³ jednak sprawdziæ jeszcze jedno moratorium; jego ludzie wprawdzie ju¿ tam byli, ale mia³ zamiar odwiedziæ je osobiœcie.Le¿a³o dok³adnie w guœcie Louisa, jego w³aœciciel nosi³ dŸwiêczne nazwisko Herbert Schönheit von Vogelsang, co znaczy³o po niemiecku Herbert Piêkno Ptasiego Trelu — nazwisko w sam raz dla cz³owieka, który prowadzi³ Moratorium Ukochanych Wspó³braci w centrum Los Angeles, z filiami w Chicago, Nowym Jorku i Cleveland.Kiedy dotar³ do moratorium, za¿¹da³ osobistego widzenia z Schönheitem von Vogelsangiem.Praca w moratorium wrza³a; Dzieñ Zmartwychwstania by³ za pasem i drobnomieszczanie, którzy t³umnie uczestniczyli w podobnych uroczystoœciach, ustawiali siê w kolejki po odbiór swoich pó³¿ywych krewnych.— S³ucham pana — powiedzia³ Schönheit von Vogelsang, kiedy wreszcie pojawi³ siê w recepcji.— Chcia³ pan ze mn¹ rozmawiaæ.St.Cyr po³o¿y³ na biurku swoj¹ wizytówkê; wed³ug zawartej na niej informacji wci¹¿ pe³ni³ funkcjê radcy prawnego Przedsiêbiorstwa Archimedejskiego.— Nazywam siê Claude St.Cyr — oznajmi³.— Przypuszczam, ¿e pan o mnie s³ysza³.Schönheit von Vogelsang rzuci³ okiem na wizytówkê i zdêbia³.— Dajê s³owo, panie St.Cyr, staramy siê, naprawdê siê staramy.Próbuj¹c uzyskaæ z nim kontakt, wydaliœmy z w³asnej kieszeni ponad tysi¹c dolarów, sprowadziliœmy z Japonii fachow¹ aparaturê.I nic.— Lêkliwie odsun¹³ siê od biurka.— Niech pan sam zobaczy.Naprawdê, uwa¿am, ¿e ktoœ robi to celowo, podobne usterki nie s¹ przypadkowe, jeœli pan rozumie, co mam na myœli.— Chcê go zobaczyæ — za¿¹da³ St.Cyr.— Naturalnie.— Poblad³y w³aœciciel moratorium ochoczo poprowadzi³ go do ch³odni, gdzie spoczywa³a trumna ze zw³okami Louisa Sarapisa.— Planuje pan wszczêcie postêpowania? — zapyta³ ze strachem w³aœciciel.— Zapewniam pana, ¿e.— Przyjecha³em tu — przerwa³ mu St.Cyr — tylko po to, aby zabraæ cia³o.Niech pañscy ludzie za³aduj¹ je na ciê¿arówkê.— Tak jest, panie St.Cyr — przytakn¹³ potulnie Herb Schönheit von Vogelsang.Gestem przywo³a³ dwóch pracowników i wyda³ im polecenia.— Czy ma pan swoj¹ ciê¿arówkê, panie St.Cyr? — zapyta³.— Mo¿e pan udostêpniæ w³asn¹ — rzuci³ oziêble St.Cyr.Niebawem trumna zosta³a umieszczona w samochodzie i kierowca zwróci³ siê do St.Cyra z pytaniem o dalsze instrukcje.St.Cyr poda³ mu adres Phila Harveya.— Co siê tyczy postêpowania œledczego — zagai³ ponownie Herb Schönheit von Vogelsang, kiedy St.Cyr siada³ na fotelu obok kierowcy chyba nie podejrzewa nas pan o zaniedbanie, prawda, panie St.Cyr? Jeœli tak.— Sprawê uznajemy za zamkniêt¹ — uci¹³ sucho St.Cyr i kaza³ kierowcy jechaæ.Z chwil¹ gdy opuœcili moratorium, St.Cyr wybuchn¹³ niepowstrzymanym œmiechem.— Co pana tak œmieszy? — zapyta³ kierowca.— Nic — odpar³ rozbawiony St.Cyr.Kiedy ustawiono trumnê w domu Harveya i kierowca moratorium odjecha³, St.Cyr podniós³ s³uchawkê i wybra³ numer.Jednak po³¹czenie z sal¹ obrad okaza³o siê niemo¿liwe.W s³uchawce rozbrzmiewa³a jedynie dudni¹ca litania Louisa Sarapisa.Niechêtnie od³o¿y³ s³uchawkê, czuj¹c przyp³yw gwa³townej determinacji.Dosyæ tego, postanowi³ St.Cyr.Nie bêdê czeka³ na pozwolenie Harveya, nic mi po nim.Przeszuka³ salon i znalaz³ w szufladzie biurka pistolet.Celuj¹c w trumnê z cia³em Sarapisa nacisn¹³ spust.Obudowa trumny posz³a z dymem, natomiast sama trumna stopi³a siê jak rozgrzany plastik.Cia³o skurczy³o siê i zmieni³o siê w zwêglone szcz¹tki.St.Cyr z zadowoleniem od³o¿y³ broñ z powrotem do szuflady.Ponownie siêgn¹³ po s³uchawkê.I ponownie us³ysza³ w niej monotonny g³os:—.nie zrobi tego nikt oprócz Gama; Gam asa w rêkawie mam œwietny slogan, Johnny.Gam asa w rêkawie mam; zapamiêtaj.Ja bêdê mówi³.Daj mi mikrofon, to im powiem; Gam asa w rêkawie mam.Gam.Claude St.Cyr rzuci³ s³uchawkê na wide³ki i obróci³ siê w kierunku szcz¹tków Louisa Sarapisa; spogl¹da³ na nie z niedowierzaniem.Po w³¹czeniu telewizora przekona³ siê, ¿e g³os p³yn¹³ równie¿ i z niego; nic nie uleg³o zmianie.G³os Louisa Sarapisa nie pochodzi³ z cia³a.Cia³o przesta³o istnieæ.Pomiêdzy nimi nie by³o ¿adnego zwi¹zku.Claude St.Cyr usiad³ na krzeœle i zapali³ papierosa, próbuj¹c dociec sedna sprawy.Rozwi¹zanie musia³o znajdowaæ siê w zasiêgu rêki.Lecz nie do koñca.VKolejk¹ jednotorow¹ — swój helikopter zostawi³ w Moratorium Ukochanych Wspó³braci — Claude St.Cyr pojecha³ do sali obrad.Zgodnie z jego przewidywaniami budynek by³ zat³oczony, panowa³ nieznoœny ha³as.Za poœrednictwem mechanicznego porz¹dkowego uzyska³ dostêp do megafonu i wezwa³ Phila Harveya do jednej z sal bocznych s³u¿¹cych jako miejsce poufnych spotkañ delegatów.Niebawem nadszed³ Harvey, w³osy stercza³y mu na wszystkie strony, co by³o skutkiem przepychania siê przez gêsty t³um zgromadzonych.— O co chodzi, Claude? — zapyta³, po czym uwa¿nie przyjrza³ siê twarzy swego doradcy.— Lepiej od razu powiedz — poradzi³ mu œciszonym g³osem.— Ten g³os, który s³yszymy, to wcale nie Louis! — wyrzuci³ z siebie St.Cyr.— Ktoœ siê pod niego podszywa!— Sk¹d wiesz?Powiedzia³ mu.— Nie ma w¹tpliwoœci co do cia³a, które zniszczy³eœ, na sto procent zabra³eœ z moratorium zw³oki Louisa? — spyta³ Hervey kiwaj¹c g³ow¹.— Nie wiem, czy na sto procent — odrzek³ St.Cyr.— Ale chyba tak, ufam, ¿e tak siê sta³o.— Na szczegó³ow¹ analizê by³o ju¿ za póŸno.— Ale wobec tego kto to mo¿e byæ? — zastanawia³ siê Harvey.— Bo¿e, przecie¿ to dociera do nas spoza Uk³adu S³onecznego.mo¿e to kosmici? Szydercze echo, nieznana nam reakcja nieorganiczna? Pozbawiony celowoœci proces?St.Cyr rozeœmia³ siê.— Co ty opowiadasz, Phil.Przestañ.— Jak chcesz, Claude.— Harvey skin¹³ g³ow¹.— Skoro uwa¿asz, ¿e to ktoœ st¹d.— Nie mam pojêcia — odpar³ szczerze St.Cyr
[ Pobierz całość w formacie PDF ]