[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Proszê pana? Jaki jest pañski numer? — pyta³ mnie dyspozytor.— Jaki jestpañski numer?ROZDZIA£ VIIS³odka EmmelineDetektyw sier¿ant Miller wyszed³ do ogrodu i strzepn¹³ kurz z pogniecionegoszarego garnituru.Z ró¿ow¹ cer¹, wyblak³ymi b³êkitnymi oczyma, okr¹g³ymiszk³ami okularów i przerzedzaj¹cymi siê w³osami koloru s³omy przypomina³bardziej m³odego wikarego ni¿ oficera policji.Pod szyj¹ mia³ zawi¹zany krawatjachtklubu Isle of Wight, a do butonierki przypiêty agrafk¹ p¹czek ró¿y.Nigdynie ¿ywi³em zaufania do ludzi, którzy nosz¹ kwiaty w butonierce — nie dlatego,abym podejrzewa³, ¿e s¹ peda³ami, ale poniewa¿ wydaje mi siê, ¿e wzoruj¹ siê naelegantach z lat piêædziesi¹tych, którzy paradowali w blezerach i jedwabnychkrawatach w podkówki.Eleganci z lat piêædziesi¹tych (tacy choæby jak mój ojciec i mój wuj Derek)wychowywali siê na ogó³ w ubogich, niezbyt szczêœliwych rodzinach i wierzyli, ¿eblezery i jedwabne krawaty (a tak¿e p¹czki ró¿y w butonierce) uczyni¹ z nichnatychmiast ludzi z klas¹.— Nie powinien pan siê winiæ, panie.jak brzmi pañskie nazwisko? — oznajmi³,omiataj¹c spojrzeniem ogród.— To by³ po prostu nieszczêœliwy wypadek, nicwiêcej.— Powiedzia³em panu, co widzia³em.Widzia³em pazury.Przycisn¹³ palcem czubeknosa, ¿eby powstrzymaæ kichniêcie.Ale po chwili i tak kichn¹³, po czymwyci¹gn¹³ z kieszeni chusteczkê.— Przepraszam.Mam katar sienny.— Nie rozumiem, jak to wszystko mog³o siê zdarzyæ — stwierdzi³em.Wytar³ nos i rzuci³ szybkie spojrzenie, tak jakby nie chcia³ popatrzyæ mi woczy.— W futrynê œwietlika wbito parê paskudnych gwoŸdzi i pan85Martin zaczepi³ siê o jeden z nich.Mia³ po prostu cholernego pecha, towszystko.Straci³ oparcie pod nogami, zakrêci³ siê wokó³ w³asnej osi i krêc¹csiê dooko³a, zdar³ skórê z twarzy.To wszystko.Widzia³em takie rzeczy ju¿wczeœniej.W zesz³ym roku facet wsadzi³ rêkê do tokarni w tartaku w Blackgang.Œci¹gnê³o mu skórê, trrrach, a¿ do ³okcia.Zas³oni³em rêk¹ usta.Nie wiedzia³em, co powiedzieæ.By³em pewien, ¿e widzia³emwbijaj¹ce siê w g³owê Harry'ego zakrzywione czarne pazury; by³em pewien, ¿e coœna tym strychu z³apa³o go i z olbrzymia si³¹ zdar³o skórê z g³owy.W jaki sposóbHarry móg³ przypadkowo zahaczyæ g³ow¹ o gwóŸdŸ? Jak móg³ krêciæ siê takgwa³townie, ¿eby œci¹gn¹æ sobie ca³¹ skórê z twarzy?Nie mia³em ¿adnych w¹tpliwoœci, ¿e zrobi³ to Br¹zowy Jenkin; nie wiedzia³emtylko jak.Wyjaœni³em ju¿ detektywowi sier¿antowi Millerowi, ¿e na strychugnieŸdzi siê jakiœ „superszczur".Ale podczas gdy rudow³osy detektyw konstablcierpliwie robi³ notatki, detektyw sier¿ant Miller spogl¹da³ na mnie swymiwyblak³ymi b³êkitnymi oczyma zza okr¹g³ych wypolerowanych szkie³ i wydawa³ siêtak sceptycznie nastawiony do opowieœci o Br¹zowym Jenkinie i w ogóle do faktu,¿e Harry Martin móg³ staæ siê obiektem jakiegokolwiek ataku — ludzkiego b¹dŸszczurzego: „to by³ nieszczêœliwy wypadek, proszê pana, nie ma co do tego¿adnych w¹tpliwoœci" — ¿e uzna³em w koñcu za najm¹drzejsze przymkn¹æ siê ichroniæ po prostu Danny'ego i Liz przed przera¿aj¹cymi rzeczami, które gnie¿d¿¹siê na strychu Fortyfoot House; a tak¿e dziêkowaæ Bogu, ¿e policja niearesztowa³a mnie za napaœæ na Harry'ego Martina.Funkcjonariusze prawa i porz¹dku robi¹ takie rzeczy w najmniej oczekiwanychmomentach.Czasami ludzie zastanawiaj¹ siê, czy w ogóle powinni ich wzywaæ.— Nie bêdzie pan w najbli¿szym czasie st¹d wyje¿d¿a³? — zapyta³ detektywsier¿ant Miller.— Nie, nie.Nie przez najbli¿sze dwa, trzy miesi¹ce.Przyjecha³em, ¿ebywyremontowaæ ca³y dom.Otynkowaæ, okablowaæ, po³o¿yæ kafle, wytapetowaæ.Wszystko, co pan chce.— To znaczy, ¿e Tarrantowie zamierzaj¹ tu wróciæ? Potrz¹sn¹³em g³ow¹.— Nie, chc¹ go sprzedaæ.Wyjechali na sta³e na Majorkê.— Niektórzy to maj¹ szczêœcie — zauwa¿y³ detektyw sier¿ant Miller.— Z ca³¹ pewnoœci¹ nie by³ pan na Majorce.Przez d³u¿sz¹ chwilê wpatrywa³ siê we mnie, nie mrugn¹wszy nawet86okiem.Nie wiedzia³em, czy próbuje mnie speszyæ, czy w telepatyczny sposóbzakomunikowaæ, ¿e owszem, by³ na Majorce.W koñcu facet, który nosi w butoniercep¹czek ró¿y, na pewno musia³ odwiedziæ w ¿yciu wszelkie mo¿liwe miejsca.Wka¿dym razie powinien to zrobiæ.— Na razie to wszystko — powiedzia³.— Prawdopodobnie jeszcze siê z panemskontaktujemy.Ale rozumie pan, sprawa wygl¹da na rutynow¹.— Przeszukaliœcie zamurowane poddasze? — zapyta³em.Nie spuszczaj¹c ze mniewzroku pokiwa³ g³ow¹.— Tak, przeszukaliœmy poddasze.— ¯adnych szczurów? ¯adnych œladów szczurów?— Nie, panie.jak brzmi pañskie nazwisko? ¯adnych.Tylko* haki.Trzy cholerniewielkie ¿elazne haki.U¿ywali ich prawdopodobnie do wci¹gania na dach materia³Ã³wbudowlanych.Wie pan, zanim zamurowali ten kawa³ek.— Wyrwê je — obieca³em.— To trochê jak zamykanie drzwi stajni po ucieczce koni,ale wie pan.— Ju¿ je wyjêliœmy — zapewni³ mnie.— Jones — zwróci³ siê do swego podw³adnego —czy móg³byœ przynieœæ je ze strychu?— Tak jest — odpar³ rudy konstabl i poœpieszy³ przez trawnik do domu, wymachuj¹czamaszyœcie rêkoma i nogami w workowatych spodniach.Detektyw sier¿ant Miller milcza³, czekaj¹c, a¿ jego kolega zniknie nam z oczu.Spogl¹da³ na ruiny kaplicy, na groby, na morze i na stêkaj¹cy ze staroœci cedr.— S³ysza³em opowieœci o tym domu, wie pan — powiedzia³ w koñcu.— Ale nigdy nieby³em w œrodku.— Jakie historie? — zainteresowa³em siê.Wzruszy³ ramionami.Uœmiech, który pojawi³ siê na jego wargach, by³ prawieg³upkowaty.— Och, nic takiego.mój kuzyn powtarza³, ¿e ten dom jest nawiedzany przezduchy.— Ach tak.nawiedzany.Tak, ja te¿ coœ o tym s³ysza³em.Zdj¹³ okulary, z³o¿y³je i wsadzi³ do kieszeni marynarki.— Chcia³bym panu tylko powiedzieæ, ¿e nie jesteœmy tacy ograniczeni.— S³ucham?— Nie jesteœmy tacy ograniczeni — powtórzy³ z naciskiem.— Znamy wszystkiehistorie, które kr¹¿¹ o Fortyfoot House: o dziwnych ha³asach i œwiat³ach, i ozaginionych dzieciach.Ale nie zaaresztuje87pan œwiat³a ani ha³asu i co mo¿e pan zrobiæ, jeœli dziecko znika i nie zostawianawet odcisku stopy? Dostajemy tylko dwadzieœcia tysiêcy funtów na dochodzenie wsprawie morderstwa.Kiedy pieni¹dze siê skoñcz¹, przerywamy poszukiwania.Niedadz¹ nam nawet pensa na szukanie duchów.By³em zdumiony.Przed chwil¹ jeszcze siê upiera³, ¿e Harry'emu przydarzy³ siênieszczêœliwy wypadek; teraz zaœ spekulowa³, ¿e Harry móg³ paœæ ofiar¹ si³nadprzyrodzonych.Nigdy przedtem nie s³ysza³em, ¿eby policjant opowiada³ takierzeczy.— Uwa¿a pan, ¿e jest jakiœ zwi¹zek miêdzy Fortyfoot House a zaginionymi dzieæmi?—- zapyta³em.— To znaczy, naprawdê?— Naprawdê.Harry Martin z³o¿y³ na ten temat dosyæ doniesieñ.Dwóch naszychfunkcjonariuszy przez dwa wieczory obserwowa³o ten dom.— Ale?— Ale nic siê nie wydarzy³o.W ci¹gu ostatnich trzech lat policja dwukrotnieprzeszuka³a Fortyfoot House, od piwnic a¿ do strychu.A jeœli zajrzy pan doarchiwum, stwierdzi pan, ¿e od zakoñczenia wojny robiliœmy to szeœæ albo siedemrazy.Byliœmy ju¿ kiedyœ w zamurowanej czêœci poddasza.Nic tam nie ma.Mówi¹cto mam na myœli: nic materialnego.Nic, do czego moglibyœmy przyczepiæ tabliczkêz napisem „dowód numer l" i podsun¹æ pod nos sêdziemu.Ale to nie oznacza, ¿edaliœmy za wygran¹.Ani ¿e jesteœmy ograniczeni, panie.jak pan siê nazywa?Oznacza to wy³¹cznie, ¿e musimy mieæ jakiœ dowód, zanim zaczniemy dzia³aæ.Powoli potrz¹sn¹³em g³ow¹.— Wierzy pan w zjawiska nadprzyrodzone? Czy to w³aœnie chce mi pan daæ dozrozumienia? Zamruga] wyzywaj¹co oczyma.— Czemu nie?— Jest pan przecie¿ policjantem.— Wielu policjantów nale¿y do masonerii.Wierz¹ w Wielkiego Architekta.Wielupolicjantów uwa¿a siê za fundamentalistów.Wierz¹ w ogieñ i siarkê, i w PonownePrzyjœcie.Nie jestem masonem ani fundamentalist¹, ale na pewno wierzê w otwartyumys³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]