[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oboje znaliœmy ryzyko, na które siê nara¿amy, blefuj¹c w ten sposób w domu Jessopa.Nikt, kto by³ w stanie spokojnie zaaran¿owaæ „przypadkow¹” œmieræ setki czy wiêcej ludzi jedynie po to, by sam móg³ siê uratowaæ, nie mia³ ochoty myœleæ o swoim czynie.Wiedzia³em dok³adnie jak to jest, poniewa¿ sam do takich osób nale¿a³em.Jeœli coœ Ÿle pójdzie w moim planie tego ranka, bêdê tak samo odpowiedzialny za tê tragediê jak Martin Jessop i David Sears.— Jesteœmy przed odpaleniem minus piêædziesi¹t piêæ i odliczamy — powiedzia³ Martin Jessop.W dole, gdzie zaparkowana by³a wyrzutnia rakiety, odesz³o szybkim krokiem trzech mechaników i ukry³o siê za prowizoryczn¹ barykad¹ z worków z piaskiem.— Jest pan pewny, ¿e bêdziemy bezpieczni tu na patio? — spyta³em naiwnym tonem.Martin Jessop spojrza³ na mnie z rozdra¿nieniem.— Bêdziecie bezpieczni, niech siê pan nie martwi, panie De³atolla.Te rakiety nie wylatuj¹ z du¿ym odrzutem.Ha³as bêdzie, ale bez podmuchu.David sta³ blisko krzes³a i krêci³ siê niecierpliwie.S³ysza³ z³owrog¹ si³ê tak samo jak ja, ale dla niego oznacza³o to, ¿e jego Jennifer wkrótce zostanie przywrócona ¿yciu w postaci sprzed wypadku.Jego od dawna zmar³a ¿ona bêdzie znowu dzieli³a z nim ¿ycie.Sama myœl o tym sprawia³a, ¿e w³osy na g³owie stawa³y mi dêba.— Piêædziesi¹t i odliczam — rzek³ Martin Jessop.Za jego plecami s³oñce zaczê³o przebijaæ siê przez chmury i pierwsze z³otawe œwiat³o dotknê³o smoczo³uskowatych dachówek na dachu domu Jessopa i b³ysnê³o w oknach.— Czterdzieœci piêæ i odliczam dalej.Odezwa³a siê Sara:— Ricky, co zrobimy?— Patrz — szepn¹³em.— Patrz!G³êboki warkot diabelskiego krzes³a nasila³ siê, a na siedzeniu z czarnej skóry pojawi³a siê widzialna, choæ przezroczysta, fala kot³uj¹cego siê powietrza.Najpierw niemo¿liwe by³o stwierdzenie co to jest, ale potem tu¿ pod wykrzywion¹ w grymasie twarz¹ cz³owieka–wê¿a zacz¹³ kszta³towaæ siê jakiœ kontur.By³ to kszta³t Minotaura — bykopodobnej postaci.Samego diab³a! Po prawie dwu tysi¹cach lat wygnania tak bardzo niecierpliwi³ siê, by wróciæ, ¿e zaczyna³ siê ju¿ formowaæ w groteskow¹ postaæ, w której przera¿a³ Ziemiê przez wieki przed narodzeniem siê niewinnego Dzieci¹tka Jezus.David, zahipnotyzowany powoli krzepn¹cymi strumieniami powietrza, które teraz wype³nia³o siedzenie krzes³a, stopniowo osun¹³ siê na kolana.— Panie — szepn¹³.— Panie Wszechrzeczy.Sara przycisnê³a rêkê do ust.— Mój Bo¿e — rzek³a.— Mój Bo¿e, to diabe³.Naprawdê diabe³.Martin Jessop równie¿ patrzy³, ale w swój rutynowy, mechaniczny sposób zdo³a³ jeszcze powiedzieæ:— Czterdzieœci i odliczam.— To musi staæ siê teraz — zwróci³em siê do Sary.— Zosta³o tylko czterdzieœci sekund.— Ricky, nie masz chyba zamiaru…— Saro, muszê! Popatrz na to.W chwili, w której tamci ludzie wylec¹ w powietrze w Centrum Zgromadzeñ, to coœ zdobêdzie prawdziwe cia³o i prawdziwe ¿ycie, a wtedy œwiat zostanie przeklêty, zapewniam ciê.Sara nic nie odpowiedzia³a.Wzi¹³em wiêc za rêkê Jonathana i pomog³em mu zeskoczyæ z marmurowej ³awki, a potem poprowadzi³em go przez bruk ku diabelskiemu krzes³u.Bli¿ej krzes³a by³o zimno.Czu³o siê, jak gdyby ktoœ zostawi³ otwarte drzwi od ch³odni.Unosi³ siê tam równie¿ przejmuj¹cy zapach podobny do smrodu rozk³adaj¹cych siê zw³ok, ostrych kwasów i pleœni.Jonathan podniós³ na mnie oczy i prze³kn¹³ z trudem œlinê, aby pokazaæ mi, ¿e jest mu niedobrze, ale tylko uœmiechn¹³em siê do niego i prowadzi³em go dalej.W ka¿dym razie, próbowa³em siê uœmiechaæ.Nie by³o w¹tpliwoœci, ¿e stwór przybiera teraz coraz bardziej widzialny kszta³t.Mog³em ju¿ dojrzeæ chwiejn¹, przezroczyst¹ krzywiznê jego rogów i dwie, ciemne plamy oczu unosz¹ce siê w powietrzu jak nie do koñca uformowane œlepia kurzego embriona p³ywaj¹ce w p³ynnym bia³ku.I rozlega³ siê tam dŸwiêk odbijaj¹cy siê echem, jak gdyby ktoœ d¹³ w d³ug¹, rezonuj¹c¹, metalow¹ piszcza³kê.Ponad oparciem krzes³a zaczê³y unosiæ siê w powietrzu kolibry o purpurowych gard³ach — tylko dwa, trzy na pocz¹tkuje pêtem dwadzieœcia czy trzydzieœci i coraz wiêcej.Robi³y ha³as jak k³êbi¹ce siê koñskie muchy.— Dwadzieœcia piêæ i odliczam — mówi³ monotonnie Martin Jessop.David klêcz¹cy na kolanach przed krzes³em obróci³ siê, aby popatrzeæ, jak podchodzimy z Jonathanem.Jego twarz by³a ju¿ szara od ch³odu, a szeroko otwarte oczy przypomina³y oczy szaleñca.— OdejdŸcie — powiedzia³, a potem krzykn¹³ g³oœno: — OdejdŸcie! — poniewa¿ prawdopodobnie domyœla³ siê, co chcemy zrobiæ.Mój szeœcioletni syn i ja nadal podchodziliœmy coraz bli¿ej do diabelskiego krzes³a.Diabe³, ju¿ na wpó³ ukszta³towany z obietnicy, ¿e David Sears i Martin Jessop przywróc¹ mu ¿ycie, wpatrywa³ siê w nas ciemnoœci¹ nie istniej¹cych oczu.— Dlaczego przychodzisz? — szepnê³o coœ w mojej g³owie.— Wiesz dlaczego — odpar³em.— Twoje wysi³ki s¹ daremne — oznajmi³.— Jest za póŸno.Moje królestwo ju¿ nadchodzi.— Twoje królestwo nigdy nie nadejdzie, póki istniej¹ niewinni.I nigdy nie nadejdzie, póki s¹ ludzie, którzy wierz¹ w Boga i robi¹ co mog¹, aby Go naœladowaæ.Zimne, zamarzaj¹ce powietrze wokó³ diabelskiego krzes³a zaczê³o falowaæ i zmieniaæ siê, i pomyœla³em, ¿e dostrzegam zarys jego postaci.— Nigdy mnie nie pokonasz — szepn¹³ g³os.— Nie masz takiej mocy ani takiej determinacji, no i ju¿ podpisa³eœ ze mn¹ kontrakt, ¿e sprzedasz swoj¹ tak zwan¹ chrzeœcijañsk¹ moralnoœæ.Dla ka¿dego z tych pielgrzymów bêdziesz, mój przyjacielu, judaszem.— Nie tak szybko — stwierdzi³em.— Jonathanie, chcê, ¿ebyœ usiad³ na krzeœle.Martin Jessop powiedzia³:— Piêtnaœcie i odliczam.Co siê tam dzieje, Davidzie? Zabierz stamt¹d pana Delatollê.Chwyci³em Jonathana za rêkê i podprowadzi³em go do krzes³a.Zêby dziecka szczêka³y i patrzy³ na mnie z panicznym strachem.— Tatusiu, ja nie chcê.Tatusiu, tam coœ jest.Bojê siê.Przykucn¹³em.Zimno by³o tak silne, ¿e moje rêce zbiela³y.— Jonathanie — zacz¹³em — pamiêtasz swój sen? Jak tam by³o? Ludzie, którzy opiekowali siê tob¹, teraz te¿ bêd¹ ciê chroniæ.Przyrzekam ci to.To bardzo wa¿ne, ¿ebyœ usiad³ na tym krzeœle.To jest najwa¿niejsza rzecz na ca³ym œwiecie.I jeœli bêdziesz doœæ dzielny, aby to zrobiæ, zostaniesz wielkim bohaterem, wiêkszym ni¿ Superman, wiêkszym ni¿ wszyscy inni.Wiêc co, zrobisz to dla mnie?Jonathan, dr¿¹c, skin¹³ g³ow¹.A wtedy David chwyci³ mnie za marynarkê i poci¹gn¹³ w bok, tak ¿e straci³em równowagê.— Wynoœ siê! — wrzasn¹³.— Wszystko zepsujesz! Wynocha!Us³ysza³em jak Martin Jessop mówi:— Dziesiêæ sekund i odliczam.Przetoczy³em siê jak w zwolnionym tempie.Przez u³amek sekundy, kiedy upada³em, zobaczy³em dwóch mechaników w niebieskich kombinezonach biegn¹cych ku nam przez trawnik — przypuszczalnie po to, aby zabraæ nas st¹d.Potem zderzy³em siê z krzes³em i wyci¹gn¹³em rêkê, aby siê zatrzymaæ.Moje palce dotknê³y siedzenia z czarnej skóry.Poczu³em… doœwiadczy³em… piek³a!Pomimo ¿e wszystkie œredniowieczne obrazy i pisma mówi¹ o wiecznym ogniu i p³omieniach, piek³o jest zimne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]