[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa dni drogi przed Gartokiem z bij¹cym sercem mijaliœmy miejscowoœæ Gargunsa.Jest to zimowa siedziba gubernatora zachodniego Tybetu, i chocia¿ wiedzieliœmy od przechodz¹cych karawan, ¿e go tam jeszcze nie ma, niepokoiliœmy siê, ¿e tu, na samym koñcu, zostaniemy zatrzymani.Szczêœliwie nasze obawy by³y bezzasadne.Ma³y, ale bardzo czysty, budynek urzêdu sta³ jeszcze pusty.Niekiedy przy³¹czaliœmy siê do karawan jaków, dŸwigaj¹cych do Lhasy suszone morele z indyjskiej prowincji Ladakh.Karawany trwaj¹ d³ugie miesi¹ce i docieraj¹ do Lhasy tu¿ przed tybetañskim Nowym Rokiem, wielkim œwiêtem obchodzonym oko³o osiem tygodni po rozpoczêciu naszego Nowego Roku.Karawanom towarzysz¹ uzbrojeni w dobre miecze i karabiny m³odzi mê¿czyŸni z Lhasy, którzy maj¹ je ochraniaæ przed rabusiami.W drodze znajduj¹ siê najczêœciej transporty pañstwowe i przewodnicy karawan posiadaj¹ paszporty upowa¿niaj¹ce do bezp³atnego zajmowania jaków i koni.Jeszcze przed Gartokiem zaprzyjaŸniliœmy siê z takim Tybetañczykiem i z zazdroœci¹ ogl¹daliœmy jego cenny dokument z wielk¹ czworok¹tn¹ pieczêci¹ z Lhasy.Dopiero teraz, widz¹c te okaza³e karawany, uprzytomniliœmy sobie w³asne ubóstwo.Nasz ma³y osio³ czêsto k³ad³ siê razem z ³adunkiem na ziemi i wtedy nie pomaga³y nawet razy.Wstawa³, kiedy jemu siê podoba³o.Zdarza³o siê te¿, ¿e po prostu zrzuca³ ca³y ³adunek i rozzuchwalony ucieka³.Niedaleko Gartoku spêdziliœmy w ciep³ym namiocie wieczór ob¿arstwa.Karciane sztuczki Koppa tak zachwyci³y pewne towarzystwo podró¿uj¹ce do Lhasy, ¿e zaproszono nas do namiotu z proœb¹ o ponowne zademonstrowanie ca³ego repertuaru.Podczas tych spotkañ z karawanami, ci¹gle mia³em przed oczyma postaæ ojca Desideriego*, któremu przed ponad dwustu laty uda³o siê dotrzeæ z podobn¹ karawan¹ bez przeszkód a¿ do Lhasy.Nam nie mia³o to przyjœæ tak ³atwo.Gartok - siedziba wicekrólaGartok znaliœmy z literatury jako „stolicê Zachodniego Tybetu, siedzibê wicekróla”, a z ksi¹¿ek geograficznych wiedzieliœmy, ¿e uznaje siê go za najwy¿ej po³o¿one miasto na œwiecie; ale gdy stanêliœmy wreszcie przed tym s³ynnym miejscem, wybuchnêliœmy œmiechem.Najpierw ujrzeliœmy parê namiotów rozbitych przez koczowników na olbrzymiej przestrzeni, potem wy³oni³o siê kilka cha³up ulepionych z gliny i murawy.To by³ Gartok.Poza kilkoma w³Ã³cz¹cymi siê psami, nie by³o widaæ ¿ywej duszy.Rozbiliœmy nasze ma³e namioty na brzegu Gartangczu, dop³ywu Indusu.Niebawem zjawi³o siê kilku ciekawskich, którzy powiedzieli nam, ¿e obaj wysocy urzêdnicy s¹ nieobecni i przyj¹æ nas mo¿e tylko rz¹dca drugiego „wicekróla”.Tego samego dnia wybraliœmy siê do niego z nasz¹ proœb¹.Ju¿ wchodz¹c do urzêdowego budynku musieliœmy siê nisko pochyliæ, bo zamiast drzwi by³ tylko otwór, zas³oniêty przet³uszczon¹ zas³on¹.Weszliœmy do mrocznego pomieszczenia, w którym okna zaklejono papierem, i gdy oczy przywyk³y do ciemnoœci, ujrzeliœmy przed nami inteligentnie i dystyngowanie wygl¹daj¹cego mê¿czyznê, siedz¹cego w pozycji Buddy.W jego lewym uchu wisia³ oko³o piêtnastocentymetrowej d³ugoœci kolczyk - atrybut rangi.W pomieszczeniu znajdowa³a siê jeszcze kobieta, jak siê póŸniej okaza³o, ma³¿onka przebywaj¹cego w podró¿y urzêdnika.Za nami wcisnê³y siê dzieci i s³u¿ba, chc¹c zobaczyæ z bliska dziwnych przybyszów.Bardzo grzecznie poproszono, abyœmy usiedli, i podano suszone miêso oraz ser, mas³o i herbatê.Serdeczna atmosfera przynios³a nam ulgê, a rozmowa przy pomocy s³ownika angielsko-tybetañskiego i gestykulacji toczy³a siê tak¿e doœæ g³adko.Nabieraliœmy otuchy, ale na tym pierwszym spotkaniu przezornie nie wspomnieliœmy o naszych k³opotach.Opowiadaliœmy, ¿e jesteœmy niemieckimi uchodŸcami, daj¹c do zrozumienia, ¿e chcielibyœmy prosiæ neutralny Tybet o udzielenie przyjacielskiej goœciny.Nastêpnego dnia zrewan¿owa³em siê urzêdnikowi lekarstwami.Bardzo siê ucieszy³.Wypytywa³ o ich stosowanie i wszystko sobie dok³adnie notowa³.Odwa¿yliœmy siê zapytaæ, czy nie zechcia³by wydaæ nam paszportów.Nie odmówi³ wprost, lecz pokrzepiaj¹c nas na duchu powiedzia³, ¿e za kilka dni powinien wróciæ jego prze³o¿ony, który odbywa pielgrzymkê pod górê Kajlas.Tymczasem coraz bardziej zaprzyjaŸnialiœmy siê z jego zastêpc¹; podarowa³em mu soczewkê, przedmiot bardzo tutaj u¿yteczny.Niebawem nast¹pi³ rewan¿.Pewnego popo³udnia do naszego namiotu tragarze przynieœli w prezencie mas³o, miêso i m¹kê.Za nimi, pieszo, przyby³ z rewizyt¹ administrator wraz z orszakiem s³u¿¹cych.Gdy zobaczy³ nasz namiot, nie posiada³ siê ze zdumienia, ¿e Europejczycy mog¹ ¿yæ tak prymitywnie.Im bli¿szy by³ dzieñ powrotu zwierzchnika, tym wyraŸniej s³ab³a jego przychylnoœæ, a¿ niemal zupe³nie przesta³ siê z nami zadawaæ.Odpowiedzialnoœæ zaczê³a mu ci¹¿yæ do tego stopnia, ¿e odmawia³ nam nawet sprzeda¿y ¿ywnoœci.Ale i tu by³o doœæ indyjskich kupców, którzy za dobr¹ zap³at¹ nie odmówili nam pomocy.Wreszcie sta³o siê.Pewnego przedpo³udnia da³ siê s³yszeæ dŸwiêk dzwonków.Do wsi zbli¿a³a siê olbrzymia karawana mu³Ã³w.Przodem jechali konno ¿o³nierze, za nimi postêpowa³a gromada s³ug i s³u¿ek, póŸniej, dostojnie na koniach, cz³onkowie tybetañskiej arystokracji, z któr¹ zetknêliœmy siê tutaj po raz pierwszy.Do miasta wje¿d¿a³ wraz ze swym orszakiem wy¿szy z dwu wicekrólów, zwanych w Tybecie „garpönami”.Oboje z ¿on¹ odziani byli we wspania³e jedwabne szaty, za kosztownymi pasami zatknêli pistolety.Zbieg³a siê ca³a wieœ, aby nic nie straciæ z tego przedstawienia.Pobo¿ny garpön z odœwiêtnym orszakiem skierowa³ siê wprost do klasztoru, by podziêkowaæ bogom za szczêœliwy powrót z pielgrzymki.Ogólne podniecenie udzieli³o siê tak¿e nam.Aufschnaiter napisa³ krótki list z proœb¹ o audiencjê.Nie mog¹c doczekaæ siê odpowiedzi, póŸnym popo³udniem osobiœcie wybraliœmy siê do garpöna.Dom wicekróla nie ró¿ni³ siê specjalnie od domu jego zastêpcy, ale wewn¹trz by³ bardziej solidny i schludny.Garpön na okres sprawowania funkcji wysokiego urzêdnika otrzymuje szlachectwo czwartego stopnia.Podlega mu piêæ dystryktów, administrowanych przez arystokratów pi¹tej, szóstej i siódmej rangi.W okresie urzêdowania nosi w upiêtych w³osach z³oty amulet, który jednak¿e ozdabia jego g³owê wy³¹cznie na czas piastowania w³adzy.W Lhasie przys³uguje mu szlachectwo ju¿ tylko pi¹tej rangi.Arystokracjê Tybetu stanowi szlachta w siedmiu stopniach szlachectwa.Arystokrat¹ pierwszej rangi jest sam dalajlama.Wszyscy œwieccy dostojnicy nosz¹ wysoko upiête w³osy, mnisi gol¹ g³owy, a zwykli Tybetañczycy nosz¹ warkocze.I oto stanêliœmy przed tym wa¿nym panem.Gdy zaczêliœmy szczegó³owo przedstawiaæ nasz¹ sytuacjê, garpön s³ucha³ nas z najwiêksz¹ uprzejmoœci¹, z trudem powstrzymuj¹c dyskretny uœmiech z powodu naszych b³êdów jêzykowych; natomiast ludzie z jego orszaku wybuchali g³oœnym œmiechem, ale to dodawa³o tylko uroku naszej rozmowie i stwarza³o przyjacielsk¹ atmosferê.Garpön obieca³ rozwa¿yæ dok³adnie nasz przypadek i omówiæ go z zastêpc¹ swego kolegi - drugiego garpöna.Pod koniec rozmowy obficie nas ugoszczono i poczêstowano herbat¹ zaparzon¹ na sposób europejski.PóŸniej garpön przys³a³ nam do namiotu prezenty.Znowu odzyskaliœmy nadziejê na pomyœlne dla nas decyzje.Nastêpna audiencja mia³a bardziej formalny przebieg, ale mimo to by³a serdeczna.Przyjêto nas w godzinach w³aœciwego urzêdowania; garpön siedzia³ na podwy¿szeniu, a obok, nieco ni¿ej, zastêpca drugiego garpöna.Na niskim stoliku le¿a³ stos listów, napisanych na tybetañskim papierze.Garpön poinformowa³, ¿e mo¿e nas zaopatrzyæ w œrodki transportu i prowiant oraz paszporty do prowincji Ngari.W ¿adnym wypadku nie wolno nam iœæ dalej, w g³¹b kraju.Szybko naradziliœmy siê i poprosiliœmy o wydanie paszportu do granicy Nepalu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]