[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To dobrze; nie miałem powodu skreślać ich z listy pasażerów mojej szalupy.Sammy był na rynku; w ręku miał pistolet.Może on też był wśród tych trzech zamaskowanych? Nie: tamci to głupcy, a Sam głupi nie był.Poza tym, był razem z Pat.A właściwie, gdzie była teraz Pat? Musiałem chyba to ostatnie zdanie powiedzieć na głos, bo odezwała się zza moich pleców.- Odejdź od okna, Bili - powiedziała.- To jak narkotyk; wciągnie cię w końcu.Nie jesteś dość odporny. Przeciągnąłem dłonią przed oczami.Miała słuszność; właściwie nie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje.Przynajmniej starałem się wszystko wiernie zapamiętać, ale wywierało to na mnie wrażenie zupełnie nie takie, jak powinno. Lista była ukończona.Mortenson skreślony, Powellowie skreśleni, Leslie skreślona.Leslie zrobiła coś, już nie pamiętałem co, za co spadła z listy.Panna Wallace, Harry Phillips, Bessie Phillips, małżeństwo Stowe, ich syn Jimmy, Betty Glessor, Morgan Smith.Ale to tylko osiem nazwisk.Aha, jeszcze Sammy i Pat. - Mówiłem ci już, Pat? - spytałem.- Lecisz na Marsa.Nie była zaskoczona, jak się na wpół spodziewałem, a już na pewno nie była zachwycona.Tylko spokojna i poważna. - Mówisz serio? - zapytała. - Oczywiście.Nie żartowałbym w ten sposób. - Nie.Ale pomyślałam sobie: czy to nie dlatego, że. Nie o to mi chodziło, o czym myślała; jej zresztą chyba też nie. - Żadne "dlatego" - powiedziałem.- Ze wszystkich mieszkańców Simsville nie znam nikogo, kto bardziej od ciebie zasługiwałby na życie.
Ufałem, że pozostali przyjmą to równie spokojnie.Nie miałem pewności.Żadnemu nie zamierzałem powiedzieć tego osobiście, poza Sammym i Pat. Wyglądało na to, że bijatyka się skończyła albo przynajmniej przeniosła gdzieś indziej.Nie słyszałem żadnych krzyków ani jęków, gdy tak stałem zastanawiając się, jak przyjmie to pozostała ósemka. Do Stowe'ów poszedł pastor Munch.Był to, oczywiście, jedyny sposób.W żadnym wypadku nie mogłem pójść sam do tych, których wybrałem; nie mogłem do nich napisać, zadzwonić ani zatelegrafować, ani też wysłać nikogo, kto był ze mną blisko związany.Trzej duchowni zaproponowali swą pomoc - i właśnie tak mogli mi pomóc.Nikt nie mógłby przeszkodzić im w odwiedzaniu ludzi, a nie przebywałem w ich towarzystwie na tyle często ani na tyle otwarcie, by ktoś mógł odgadnąć, że to moi posłańcy.
Munch wiedział tylko o Stowe'ach.Nie życzył sobie wiedzieć więcej. Ksiądz Clark miał zająć się Harrym Phillipsem.Harry nie będzie
mógł uwierzyć - tak mi się zdawało.Cały czas myślałem o tym, że gdyby
to tylko o niego chodziło, odmówiłby.Ale skoro miała lecieć również
Bessie, nie będzie się upierał.Przestraszy się, że jeśli coś chlapnie o sobie,
Bessie też straci swą szansę. Także panna Wallace będzie zapewne zaskoczona.Ją też miał zawiadomić ksiądz Clark.
Nie miałem pojęcia, jak zareaguje Betty Glesor i Morgan Smith na wieść o tym, że lecą, którą przekaże im MacLean.Oboje stanowili element ryzykowny w grupie.Ale trzeba było ryzykować, gdy chodziło o pary.Może i niektórym wydawało się niesłuszne, że liczniejsza rodzina może zająć połowę miejsc w szalupie, ale przyjęliśmy, że rodzin nie będzie się rozdzielać.Z tego powodu brane były pod uwagę tylko rodziny jeszcze bezdzietne, jak Betty i Morgan, albo z jednym dzieckiem, jak Stowe'owie. Na Marsie będzie mnóstwo dzieci.Zawsze tak bywało, gdy gdzieś życie rozpoczynało się od nowa.I ja się ożenię, oczywiście.Spojrzałem na Pat. - Możesz mi zdradzić, kto jeszcze leci? - spytała.Powiedziałem
jej. - Dobrze wypełniłeś swoje zadanie - odrzekła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]