[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mark obraca³ w palcach s³odzik.— Wie pan co, panie Rook? Zanim pana pozna³em, nie zdawa³em sobie sprawy z po³owyuczuæ, jakie we mnie tkwi³y.Rozumie pan, o co mi chodzi? Zawsze myœla³em, ¿e poezja jestdo bani.Ale pan mówi o niej tak, ¿e cz³owiek ³apie, co jest grane.To jakby moje w³asneuczucia, tyle ze spisane na papierze.Pokaza³ mi pan tak¿e, ¿e poza Santa Monica istniejejeszcze ca³y œwiat.Nie tylko Arizona, ale wszystkie inne miejsca, o których ludzie pisz¹.Francja, Rosja i ca³a reszta.Skoro cz³owiek mieszka na tej planecie, musi wiedzieæ, gdzie tojest, bo wtedy wie, kim sam jest.— Przerwa³ na moment, a potem doda³: — Pani Randall jestpana przyjació³k¹.Jak pan myœli, czy znalaz³aby trochê czasu, ¿eby pouczyæ mnie geografii?No wie pan, ¿ebym siê choæ trochê zorientowa³.Ponura Indianka przynios³a im kawê, jajka na bekonie i sok.Gdy odesz³a, Jim spojrza³ naMarka i powiedzia³: — Porozmawiam o tym z pani¹ Randall, kiedy wrócimy do Los Angeles,dobrze? Jestem pewien, ¿e siê zgodzi.— W ustach poczu³ smak popio³u.Popio³u Susan.Powoli wys¹czy³ do dna fili¿ankê czarnej kawy, podczas gdy Mark z entuzjazmem po¿era³jajka na bekonie.Unika³ spogl¹dania przez okno.Nie chcia³ znowu ujrzeæ tej wstêgi dymu.Nie chcia³ myœleæ o tym, ¿e nigdy nie zobaczy ju¿ Susan.Gdy wyruszyli przez p³askowy¿ w stronê Fort Defiance, by³ upalny, zakurzony poranek.John Trzy Imiona opowiada³ im o historii i kulturze ludu Navajo.— Navajo nie stanowili plemienia, przynajmniej za dawnych czasów.Podstawow¹jednostk¹ by³a rodzina: mê¿czyzna, jego ¿ona i ich dzieci.Ka¿da rodzina mieszka³a wosobnej ziemiance, czyli hoganie.Czasem parê hoganów by³o ustawionych blisko siebie, boniektóre codzienne czynnoœci przerasta³y mo¿liwoœci pojedynczej rodziny.Wielu mê¿czyznbra³o sobie wiêcej ni¿ jedn¹ ¿onê, czêsto by³y to siostry.— Nie wyobra¿am sobie, by jakiœ Navajo chcia³ o¿eniæ siê z moimi siostrami — wtr¹ci³Mark.— Wci¹¿ gadaj¹ tylko o szminkach, ciuchach i ch³opakach, i kto jest fajny, a kto dokitu.— Mê¿czyzna Navajo mia³ wielk¹ w³adzê nad swymi ¿onami — powiedzia³ John TrzyImiona.— Je¿eli nie by³ z nich zadowolony, bi³ je.— To pogwa³cenie praw kobiety — stwierdzi³a Sharon.— Gdyby mój ch³opak spróbowa³czegoœ takiego, po³ama³abym mu rêce.— Nie jesteœ w Los Angeles — przypomnia³ jej John Trzy Imiona.— Historia Navajoliczy sobie tysi¹ce lat, jest starsza ni¿ bia³a czy czarna rasa.Ten kraj by³ niegdyœ przesyconypotê¿n¹ magi¹.Teraz ta magia odesz³a, ale nie do koñca — oœwiadczy³ i zerkn¹³ znacz¹co naJima.Sharon dopytywa³a siê o wszystko, a Mark b³ysn¹³ paroma abstrakcyjnymi dowcipami.Jedynie Catherine milcza³a uparcie, ¿e wzrokiem utkwionym w czerwonawe góry nahoryzoncie.— Nic ci nie jest? — zapyta³ Jim.— Chyba nie — odpar³a.— Ale chcia³abym, ¿eby ju¿ by³o jutro.Nie tak szybko, pomyœla³ Jim.To mo¿e byæ ostatni dzieñ mojego ¿ycia.Gdy dotarli do miasteczka przyczep kempingowych, zobaczyli nad wjazdem napis:Meadow Between Rocks Homes.John Trzy Imiona wjecha³ przez bramê i ruszy³ g³Ã³wn¹alejk¹ miêdzy dwoma rzêdami zaparkowanych przyczep.Przy wiêkszoœci z nich by³y ma³eogródki, w których hodowano zio³a, warzywa i kwiaty.Wszêdzie biega³y ma³e dzieci wtowarzystwie rozszczekanych psów.Jakaœ kobieta, rozwieszaj¹ca w³aœnie pranie na sznurkuprzyczepionym do burty jej przyczepy, spojrza³a Jimowi w oczy, zupe³nie jakby gooczekiwa³a.John Trzy Imiona zaparkowa³ swojego chryslera przed jedn¹ z wiêkszych przyczep.Sta³otam ju¿ siedem czy osiem samochodów i pó³ciê¿arówek, a dooko³a zgromadzi³ siê sporyt³umek: m³odzi ludzie w œwie¿o upranych d¿insach i kraciastych koszulach — i starsi, wtradycyjnych strojach.Za przyczep¹ p³onê³o ognisko, nieopodal rozstawione by³y drewnianesto³y na koz³ach.Kiedy wysiedli z samochodu, do Johna Trzy Imiona podszed³ wysoki uœmiechniêtymê¿czyzna z ma³ym dzieckiem na rêku.— Jim, przedstawiam ci mojego kuzyna Dana — powiedzia³ John Trzy Imiona.— A tenma³y obywatel jest g³Ã³wn¹ przyczyn¹ dzisiejszej uroczystoœci.— Cieszê siê, ¿e mogliœcie przyjechaæ — powita³ ich Dan, wprowadzaj¹c wszystkich downêtrza przyczepy.Normalnie by³o w niej sporo miejsca, ale teraz st³oczyli siê tam s¹siedzi,przyjaciele i krewni.¯ona Dana, Minnie, poda³a im puszki piwa.— Opowiedz mi o rytuale Pierwszego Uœmiechu — poprosi³ Jim, ³askocz¹c niemowlakapod brod¹.Dziecko zachichota³o, wierzgaj¹c rêkoma i nogami.— Po stworzeniu cz³owieka Wielki Duch wrêczy³ mu dwa prezenty… — zacz¹³ Dan.—¯ycie i œmiech.Zwierzêta równie¿ ¿yj¹, ale ¿adne z nich nie potrafi siê œmiaæ.Œmiech czyninas ludŸmi i zbli¿a nas do Wielkiego Ducha.Ka¿dy dzieñ bez œmiechu oddala nas od miejscaduchowych narodzin.Dzisiejsza uroczystoœæ ma upamiêtniæ fakt, ¿e mój syn sta³ siêcz³onkiem rasy ludzkiej i zjednoczy³ siê z duchami.— S³uchaj, Dan — przerwa³ mu John Trzy Imiona — d³ugo tu nie zabawimy.— Po takiej podró¿y? Chyba ¿artujesz?— Prawdê powiedziawszy, sprowadza nas tutaj coœ innego — oœwiadczy³ John TrzyImiona.— Chcemy odwiedziæ Psiego Brata.— Psiego Brata…? Czego od niego chcecie?— To sprawa rodzinna.— W zwi¹zku z… — Dan skin¹³ g³ow¹ w kierunku Catherine.— Tak — potwierdzi³ John Trzy Imiona.— Nie chce jej uwolniæ.Utrzymuje, ¿e umowanadal pozostaje w mocy.— Ostrzega³em Henry’ego — mrukn¹³ Dan.— Ostrzega³em go, ale mnie nie pos³ucha³.Zamartwia³ siê o swoj¹ ¿onê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]