[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czêsto powtarza³, ¿e s³oñce jest to wielki pan, a cz³owiek mizerny parobek, który powinienraniej wstawaæ, ni¿ ono wyjdzie na niebo, i koñczyæ robotê wtedy dopiero, kiedy ono spaæ siêpo³o¿y.Utrzymywa³ nawet, ¿e s³oñce zas³ania siê z gniewu chmurami na leniwych ludzi igdyby nie widzia³o pró¿niaków, nie przestawa³oby nigdy œwieciæ pogod¹.Razu pewnego, gdyw gêstym zmierzchu jeszcze ora³ zmêczony, z w³osami przylepionymi potem na wychudzonejtwarzy, zagadn¹³em go:- I czy to wam potrzeba tak mêczyæ siê?.- Widaæ potrzeba, panie.Z dobrej woli cz³owiek nawet nie podrapie siê, a¿ dopiero wtedykiedy go zaswêdzi.- Albo¿ to nie macie dostatku?- Toæ nie zjadam wszystkiego chleba.- I dzieciom waszym go nie brak.Wstrzyma³ konia u koñca skiby, pochyli³ p³ug, zsun¹³ czapkê na ty³ g³owy i rzek³:- Et, przecie nie mówiê, ¿e orzê koniem, a¿eby bieda mn¹ nie ora³a.- Wiêc czemu¿ nie odpoczywacie?- Bêdzie jeszcze na to czas! Wyle¿ê siê w grobie do s¹du ostatecznego.Spostrzeg³em, ¿e chce mnie zbyæ omówieniami, poza którymi kryje myœl utajon¹ - jaks¹dzi³em - na³ogow¹ chciwoœæ.Dalszym przekonywaniem tylko bym mu dokuczy³, zatemprzeci¹³em rozmowê:- Ha, jeœli wam tak lepiej.- Ani ja taki g³upi, ani taki pazerny, jak pan s¹dzi - odpar³ siadaj¹c na zagonie.- Wiemdobrze, co panu o mnie ludzie gadaj¹.Podor jest sk¹py, ¿re wszystko oczami, czego nie mo¿egêb¹, chcia³by mieæ kapotê uszyt¹ z bankocetli i zapinan¹ na guziki z dukatów.S³ysza³em tonieraz i pomyœla³em sobie: co tam t³umaczyæ wronie, ¿eby sobie kupi³a garnek i gotowa³ajad³o.- Ale ja chyba nie jestem wron¹ i ze mn¹ mo¿na rozmówiæ siê po ludzku.- Nie zapieram, ¿e pan cz³owiek uczony, tylko wydaje mi siê, ;e pan tak¿e by mnie niezrozumia³.- O! - zawo³a³em - to musicie chowaæ w sobie jak¹œ wielk¹ n¹droœæ.- Zwyczajn¹, ch³opsk¹, wiêc dla panów niegodn¹ niucha tabaki.Bez urazy powiem: mójrozum nie dla pañskiej g³owy.- Bajecie, Macieju.- A, ot nie bajê.Niedawno przecie nam pan dowodzi³: ch³op chciwy jest na ziemiê jakwydra na rybê, dlatego czêsto wpêdza siê w biedê, bo nie mo¿e posiadanego gruntu ani sp³aciæ,ani dobrze uprawiæ; po¿ycza pieni¹dze na wy¿szy procent, ni¿ mu rola daæ mo¿e, zaci¹gad³ugi, które go niszcz¹, rozszerza gospodarstwo, a zwê¿a brzuch.Jest ci¹gle go³y i g³odny.- Czy¿ nie mia³em s³usznoœci?- Nie.- Zatem wed³ug was ziemia, kupiona za lichwiarski d³ug, op³aca siê, zatem ch³opi ¿yj¹dostatnio, zatem.- Nie, broñ Bo¿e.- Wiêc czegó¿ chcecie?- Ja chcê, a¿eby ch³op kupowa³ ziemiê, nie pytaj¹c, co ona mu da, choæby mu da³a tylkonêdzê.- Prawda, nie rozumiem was.- Widzi pan! Jednak¿e ca³a ta ch³opska spekulacja jest bardzo prosta.Czy pan czyta³ w„Zorzy” o Marsie?- Có¿ tam by³o?- Ano by³o opisane, ¿e na tej gwieŸdzie ¿yj¹ ludzie, ¿e nawet widaæ kana³y, które oni pokopali,¿e tam ma byæ daleko lepiej i porz¹dniej ni¿ u nas, na ziemi.- Naprzód to nie jest pewnym.- Ale w mocy Boga wszystko jest mo¿liwym.Zreszt¹ panowie widocznie w to wierz¹,kiedy tak siê zajmuj¹ balonami.- Przypuszczacie, ¿e w nich bêdzie mo¿na dostaæ siê na Marsa?- Na Marsa czy nie, w ka¿dym razie na jak¹œ planetê.Bo je¿eliby balony nie mia³y s³u¿yædo tego, to nie zgadujê, po co by m¹drzy ludzie tyle na nie tracili pracy i pieniêdzy, a czêsto³amali karki.A¿eby lataæ po powietrzu? Tfu! To dobre dla dzieci!- Mylicie siê, Macieju, tu nie chodzi o zabawkê, ale o po¿ytek.Z balonów wzniesionychwysoko mo¿na siê dowiedzieæ i dojrzeæ bardzo wiele rzeczy, których z ziemi zbadaæ niepodobna.- Na to Bóg da³ wysokie góry.Niech pan mnie nie przekonywa, bo ja ju¿ dawno na œwiatpatrzê i uwa¿nie jedno z drugim wi¹¿ê.Od lat dwudziestu widzê, ¿e panowie poœpieszniewyprzedaj¹ ziemiê, jak przed odjezdnym, ka¿demu, kto chce kupiæ, ¿e ci¹gle mówi¹ i pisz¹ obalonach, ¿e gotuj¹ siê do podró¿y na Marsa i inne planety.Dawniej folwark po kilkaset latzostawa³ w tej samej rodzinie, dziœ prêdzej zmienia w³aœcicieli ni¿ ko¿uch.Sk¹d to pochodzi?St¹d, ¿e panowie zamierzaj¹ wkrótce opuœciæ ziemiê.Có¿ my, ch³opi, powinniœmy robiæ?Kupowaæ j¹, jak najwiêcej - wszystk¹.Nareszcie zrozumia³em przywidzenie i przyczynê wysi³ków strwo¿onego Podora, a zarazemdostrzeg³em ³atwy sposób obalenia jego wywodów.- Je¿eli panowie - rzek³em - porzuc¹ ziemiê, to po co macie j¹ kupowaæ, kiedy mo¿eciewzi¹æ darmo?- O, nie - odpar³ - oni z pewnoœci¹ kiedyœ zatêskni¹ i wróc¹, bo gdyby Bóg mia³ lepszyœwiat ni¿ ziemia, to by na nim ludzi osadzi³.A wtedy odbior¹ ka¿demu swój grunt, jeœli go odnich nie naby³.I znowu ma byæ tak, ¿e my przez kilkadziesi¹t lat uprawimy rolê, a oni potemj¹ wezm¹ i skorzystaj¹ z naszej pracy, jak gdybyœmy byli ich bezp³atnymi parobkami? Niedoczekanie!Obwarujemy siê dobrze.Czy teraz pan rozumie, czemu ch³op odmawia sobiewszystkiego, a¿eby kupowaæ ziemiê, i czemu ja nie odpoczywam?Nie odpowiedzia³em nic, bo czu³em, ¿e najwymowniejsza argumentacja by³aby bezsilnawobec tak upartej i chorobliwej myœli.Po¿egna³em tylko Podora, który uœmiecha³ siê z jakimœdziwnym tryumfem, i odszed³em.Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e on skutkiem wycieñczenia, wieku, a nade wszystko wytê¿onychprzez ca³e ¿ycie w jednym kierunku pragnieñ, wpad³ w maniê, do której dorobi³ sobie zparu sztucznie zwi¹zanych spostrze¿eñ dziwaczne usprawiedliwienie.Równie¿ jest pewnym,¿e powszechna chciwoœæ ludu na ziemiê nie p³ynie z tego fantastycznego Ÿród³a, a w wiêkszoœciwypadków jest popêdem zupe³nie bezwiednym.Ch³op od wieków tak jest zroœniêty zziemi¹, jak gdyby rodzi³ siê z jej ³ona, a nie z ludzkiej matki; nie oœwiecono go, nie nauczonoinnych sposobów ¿ycia, wiêc on w trwodze i niebezpieczeñstwach walki o byt czepia siêkonwulsyjnie tej karmicielki, któr¹ dobrze zna i która mu nigdy nie odmówi³a swej pomocy.Niejeden, gdy obejrzy swój potê¿ny instynkt w œwietle rachunku, przyznaje, ¿e kupiwszy kawa³gruntu za po¿yczone na wysoki procent pieni¹dze, nie mo¿e ich z dochodu ani sp³aciæ,ani nawet pokryæ odsetek, ¿e wiêc podejmuje przedsiêwziêcie rujnuj¹ce, ale uspokaja siê albonieokreœlon¹ nadziej¹ „szczêœcia”, albo te¿ przekonaniem, ¿e sprowadzaj¹c swoje potrzeby donajmniejszej miary, wyrówna niedobory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]