[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.St³oczeni w rogu, z oczami bez wyrazu, z wywieszonymi jêzykami, trzêœli siê jak galareta.Po pozosta³ych nie by³o ani œladu.- Trzymaj! - poleci³ szorstko Teremon podaj¹c pochodniê Szirinowi.- Ju¿ ich s³ychaæ.Z zewn¹trz dobiega³y strzêpy ochryp³ych nieartyku³owanych wrzasków.Szirin mia³ racjê.Obserwatorium przypomina³o fortecê.Wzniesiono je w ubieg³ym stuleciu, w szczytowym okresie okropnego neogawotañskiego stylu architektury; w zamyœle budowniczych mia³o byæ przyk³adem nie tyle piêkna, co u¿ytecznoœci i trwa³oœci.230Okna zabezpieczone by³y grubymi na trzy centymetry kratami, zatopionymi g³êboko w betonowe podk³ady.Œcian, bêd¹cych przyk³adem solidnej murarskiej roboty, nie mog³oby nadwerê¿yæ nawet trzêsienie ziemi.G³Ã³wne drzwi wykonane zosta³y z ogromnego dêbowego kloca, dodatkowo w ró¿nych miejscach wzmocnionego ¿elaznymi æwiekami.Teremon sprawdzi³ rygle.By³y zasuniête.- Przynajmniej nie wejd¹ tak po prostu do œrodka, jak to zrobi³ Folimun - zauwa¿y³, z trudem chwytaj¹c powietrze.- Ale pos³uchaj ich! Ju¿ tam s¹.- Musimy coœ zrobiæ.- Nie stójcie tak! - rzuci³ Teremon w kierunku stra¿ników.- Pomó¿cie mi przesun¹æ skrzynie pod drzwi! I trzymajcie tê pochodniê z dala ode mnie.Duszê siê dymem!Skrzynie wype³nione by³y ksi¹¿kami, przyrz¹dami optycznymi, jakimiœ rupieciami - zawiera³y istne muzeum astronomii.Bogowie jedynie raczyli wiedzieæ, ile mog³y wa¿yæ, ale w tej krytycznej chwili w Teremona wst¹pi³a jakaœ nadludzka si³a, bo dŸwiga³ je w górê, jakby by³y lekkie niczym piórka.Przy pomocy Szirina zaci¹ga³ je na miejsce.Kiedy rzuca³ ciê¿ar na pod³ogê, s³ychaæ by³o przewracaj¹c¹ siê w œrodku skrzyñ lunety i inne przyrz¹dy.Brzêcza³o t³uczone szk³o."Biney mnie zabije - pomyœla³ Teremon.- On odnosi siê do tych soczewek z ba³wochwalczym uwielbieniem".Nie by³ to jednak czas na subtelnoœci.Z trzaskiem rzuca³ pod drzwi jedn¹ skrzyniê po drugiej i po kilku minutach zbudowa³ barykadê, która - jak mia³ nadziejê - powstrzyma³aby t³um, w razie gdyby zdo³a³ siê przedrzeæ przez bramê.Gdzieœ zza barykady niewyraŸnie rozlega³o siê ³omotanie piêœciami w drzwi.Wrzaski.krzyki.To wszystko by³o jak upiorny sen.T³um wyruszy³ z Saro wiedziony nadziej¹ zbawienia, obiecywanego przez Aposto³Ã³w P³omieni pod warunkiem zniszczenia obserwatorium.W zapadaj¹cej Ciemnoœci ludzi opêta³ strach.Nie by³o czasu, by staraæ siê o pojazdy, broñ, przywódcê lub jak¹œ organizacjê.Pieszo ruszyli na obserwatorium, aby je szturmowaæ go³ymi rêkoma.231I oto przybyli na miejsce.Ostatnie b³yski Dovima, ostatnie rubinoczerwone krople s³onecznego œwiat³a s¹czy³y siê na ludzkoœæ, której pozosta³ jedynie wszechogarniaj¹cy powszechny strach.- Wracamy na górê! - rzuci³ Teremon.W g³Ã³wnej sali nie by³o ju¿ nikogo, astronomowie poszli na najwy¿sze piêtro.Teremona zdziwi³ niesamowity spokój, jaki panowa³ pod kopu³¹.Wszyscy zamarli w bezruchu, jakby zainscenizowali ¿ywy obraz.Imot usadowi³ siê w ma³ym, odchylanym foteliku za sto³em kontrolnym gigantycznego solaroskopu, jak podczas cowieczornych badañ astronomicznych.Inni skupili siê wokó³ mniejszych teleskopów, a Biney wydawa³ polecenia schrypniêtym, pe³nym napiêcia g³osem.- Niech ka¿dy wyostrzy obraz.Istotne jest, by uchwyciæ Dovima na moment przed ca³kowitym zaæmieniem, po czym zmieniæ kliszê.Proszê, ty.ty.po jednym do aparatu.Im wiêcej zrobimy zdjêæ, tym lepiej.Oczywiœcie wszyscy pamiêtacie czas.czas naœwietlania?Odpowiedzia³ mu cichy szmer potakiwañ.Biney przetar³ d³oni¹ oczy.- Czy pochodnie jeszcze siê pal¹? Niewa¿ne, widzê! - Wyprostowa³ siê na krzeœle.- I pamiêtajcie, nie.nie szukajcie efektownych ujêæ.Kiedy uka¿¹ siê gwiazdy, nie traæcie czasu próbuj¹c z³apaæ w obiektywie dwie.dwie naraz.Jedna wystarczy.I.i jeœli ktoœ poczuje, ¿e Ÿle z nim, niech odejdzie natychmiast od aparatu.Szirin szepn¹³ Teremonowi:- ZaprowadŸ mnie do Athora.Nie widzê go.Dziennikarz nie odpowiedzia³.NiewyraŸne sylwetki astronomów chwia³y siê i zamazywa³y.Pochodnie przypomina³y ¿Ã³³te plamy.W pokoju panowa³ przenikliwy ch³Ã³d.Teremon poczu³, jak przez moment - tylko przez moment - kobieca d³oñ musnê³a jego rêkê, lecz nie móg³ zobaczyæ Siferry.- Ciemno! - jêkn¹³.Psycholog wyci¹gn¹³ rêce.- Athor! - Zatoczy³ siê do przodu.- Athor! Teremon chwyci³ go za ramiê.232- Poczekaj.Zaprowadzê ciê.Uda³o mu siê jakoœ przejœæ przez pokój.Zamkn¹³ oczy, ¿eby nie widzieæ Ciemnoœci.Usi³owa³ nie myœleæ o narastaj¹cym w nim chaosie.Nikt ich nie s³ysza³, nikt nie zwraca³ na nich uwagi.Szirin potkn¹³ siê i zatoczy³ na œcianê.- Athor!- To ty, Szirinie?- Tak, tak.Athor?- O co chodzi? - Bez w¹tpienia by³ to g³os starego profesora.- Chcia³em tylko panu powiedzieæ.Niech siê pan nie martwi t³umem.drzwi s¹ wystarczaj¹co mocne, by ich powstrzymaæ.- Tak, tak, oczywiœcie - b¹kn¹³ Athor.Teremonowi zda³o siê, jakby astronom by³ o wiele kilometrów st¹d.Ca³e lata œwietlne.Nagle ktoœ wpad³ miêdzy nich z impetem.Ramionami m³Ã³ci³ na prawo i lewo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]