[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystarczyło wsam raz.Jony rozjaśniły się oślepiającym blaskiem.Stworzenia zostałygwałtownie pchnięte do tyłu, uniosły się w górę i wreszcie zwaliły na ziemię.Terl bacznie je obserwował, aby mieć pewność, że się nie podniosą.Leżały bezruchu. Wzdrygnął się i westchnął z ulgą.Otworzył z rozmachem bocznedrzwi i wygramolił się na zewnątrz.Sprawdził zawieszoną u pasa broń, po czympodszedł dudniącym krokiem do porażonej zdobyczy.Teraz skonstatował, że niebyły to dwa, ale trzy stworzenia! Dwa z nich były czworonożne.Od jednego cośodpadło.Potrząsnął głową, usiłując zebrać myśli.Skutki działania powietrza nieustępowały szybko, przed oczami wciąż jeszcze migały mu jasne iskierki.Pochyliłsię nad leżącym bliżej zwierzęciem, rozsuwając na boki trawę. To był koń! Koni widział wiele, pełno ich było na równinach.Ale ten koń miał przymocowane do grzbietu pakunki, które rozsypały się na skutekupadku.Kopnął je.To nie było nic żywego, po prostu trochę skór, futerzwierzęcych i jakieś bzdurne przedmioty.Ruszył przez wysoką trawę w stronędrugiego stworzenia.To również był koń.A trochę bardziej w prawo od miejsca,gdzie leżały konie, znajdował się. Terl odgarnął trawę.Och, na złotą mgławicę, co za szczęście!To był człowiek! Obrócił go twarzą do góry.Jakiż mały, słabowity tułów! Włosyna twarzy i na głowie, ale nigdzie więcej.Dwoje ramion, dwie nogi.Jasnobrązowaskóra.Terl musiał niechętnie przyznać, że opis Chara zgadzał się zrzeczywistością. Pierś człowieka poruszała się, nieznacznie co prawda, aleoznaczało to, że był żywy.Terl czuł się naprawdę szczęśliwy.Jego wyprawazakończyła się sukcesem, nawet bez konieczności udawania się w góry.Podniósłczłowieka jedną łapą, przeniósł do pojazdu i rzucił na fotel strzelca.Potemzabrał się do reperowania uszkodzonej szyby.Cały jej bok był lekko wgięty, choćsamo szkło nie było nawet draśnięte.Niezły cios! Spojrzał na drobne ciało.Awszystko to z powodu sędziwego wieku pojazdu i kruchości jego uszczelek.Był napewno mocno sfatygowany.Już on w nim znajdzie coś wadliwego i obciąży tym kontoZzta - jakieś elementy zamontowane w niewłaściwym miejscu lub coś innego.Sprawdził pozostałe uszczelki, drzwi i ekrany.Wydawało się, że są dobre, choćkruche.No cóż, chyba nie będzie już więcej ataków ze strony takich jak ten tu. Stanął na fotelu kierowcy i wyjrzał przez właz, omiatającwzrokiem horyzont.Wszystko w porządku.Żadnych zwierząt w okolicy nie było.Zatrzasnął z łomotem górną pokrywę i usadowił się w fotelu.Wcisnął łapąprzełącznik zmiany ciśnienia, z zadowoleniem słuchając syku ulatującego z kabinypowietrza i bulgotania wypełniającego ją gazu do oddychania.Pocił się pod maskąw narastającym upale, a poza tym uwierała go nieprzyjemnie.Och, gdybyż to byłaplaneta z odpowiednią atmosferą, planeta z odpowiednim ciążeniem, z purpurowymidrzewami. Człowiekiem nagle zaczęły wstrząsać konwulsje.ZaniepokojonyTerl pochylił się nad nim.Stworzenie siniało i wiło się w drgawkach.Towarzystwo miotającego się w szale zwierzęcia było ostatnią rzeczą, jakiej Terlmógłby sobie życzyć.Pośpiesznie wyregulował maskę, zdekompresował kabinę,kopniakiem otworzył boczne drzwi i wyrzucił stworzenie z powrotem na trawę.Siedział przez moment, obserwując je uważnie.Obawiał się, że jego plany mogąspalić na panewce.Stworzenie musiało być porażone ładunkiem oszałamiającymmocniej, niż przypuszczał.Co za słabeusz! Otworzył górny właz i przyjrzał się jednemu z koni.Widział, żejego boki się poruszają.Koń oddychał i nie miał żadnych drgawek, a nawetzaczynał dochodzić do siebie.No cóż, koń to był koń, a człowiek mógł być.Nagle zrozumiał: człowiek nie mógł oddychać gazem! Zsinienie jego twarzyustępowało i ustały konwulsje.Tylko pierś unosiła się jeszcze gwałtownie, gdy ztrudem łapał powietrze. Stwarzało to nowy problem.Jasny szlag by to trafił! Terl niemiał najmniejszej ochoty przebyć drogi powrotnej do kopalni w znienawidzonejmasce.Wygramolił się z pojazdu i podszedł do worków porzuconych obok koni.Przeszukał jeden z nich i wydobył kilka rzemieni.Wrócił do leżącego człowieka,podniósł go z ziemi i rzucił na dach pojazdu.Związał rzemienie i zrobił z cechdługą linę.Jeden z jej końców przymocował do jednego nadgarstka stworzenia,przeciągnął linę pod pojazdem, chrząkając trochę ze złości, bo musiał go w tymcelu podnieść, przywiązał drugi jej koniec do drugiego nadgarstka i ściągnąłciasno linę.Sprawdził, czy zdobycz nie spadnie.Doskonale.Wrzucił worki nafotel strzelca, wlazł do wnętrza, zamknął drzwi i ponownie wcisnął przełącznikzmiany atmosfery. Leżący bliżej koń podniósł głowę, usiłując wstać.Poza krwawymipęcherzami spowodowanymi działaniem ładunku oszałamiającego wydawał się wporządku, co oznaczało, że człowiek też powinien dojść do siebie.Usta Terlarozciągnęły się w szerokim uśmiechu.Uff, ostatecznie wszystko powinno zakończyćsię szczęśliwie.Uruchomił pojazd, zawrócił i ruszył w kierunku kopalni.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]