[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wolê jednak ³askotaæ Zulejkê ni¿ pstr¹gi.Kiedy to robiê, Zulejka wije siê i b³aga, ¿eby przestaæ, chocia¿ rozumiecie sami, ¿e wcale jej nie zale¿y na tym, aby ³askotanie usta³o.Przestaæ mo¿na dopiero, kiedy tak siê j¹ wy³achoce po cipce, ¿e Zulejka siê zsika.Zulejka zawsze siê zsikuje, kiedy j¹ dobrze wy³askotaæ.- O! - mówi wtedy.- O!Allach akbar! Czyœcie byli kiedyœ na podobnej pielgrzymce?17.Na Szklan¹ Górê-O!Ulubione s³owo Zulejki.O.Niepotrzebnie ruszyliœmy dalej.Niepotrzebnie opuœciliœmy nasz koœció³, niestety.Lepiej nam by³o zostaæ w jego zaciszu, bezpiecznym, choæ ma³o przytulnym.Najwy¿ej by siê spali³o jeszcze parê ³aw.A mog³em protestowaæ.175A mog³em zagadaæ starego pierdo³ê bajeczkami o predestynacji.O Piotrze Lombardzie, o pismach Bonawentury na temat predylekcji Bo¿ej, ba, nawet o Francuziku Janie i jego k³Ã³tliwych znawcach, etc.- Herr Doktorze! - trzeba mi by³o zapytaæ - powiedz, czy jesteœ supra-, czy te¿ sublapsarianinem?Ja zaœ tymczasem.Ja zaœ tymczasem pomog³em Jane bladym œwitkiem osiod³aæ nasze konie.Na sobie mia³em gruby p³aszcz z lisim ko³nierzem i takimi¿ mankietami, a pod p³aszczem skórzane bryczesy, lecz i czu³em, jak j¹dra z wolna pokrywaj¹ mi siê szronem.Musia³em przypominaæ z wygl¹du Erazma z Rotterdamu, który tak uwielbia nauszniki.Osiod³aæ konie to nie b³ahostka, zw³aszcza kiedy palce zmieniaj siê wam w dziesiêæ przemarzniêtych bulw.Poprêgi musia³em dc ci¹gaæ pomagaj¹c sobie zêbami.Jane nauczy³a mnie sprytnego sposobu: kopyta wszystkich kor nasmarowa³a gêsto gêsim sad³em.Dziêki temu pod podkowy nil wbija siê œnieg.Kiedy Faust wychyn¹³ z koœcio³a, ca³y ju¿ cuchn¹³em gêsim sad³em.Z Helen¹ pod jedn¹ r¹czkê, z winiakiem pod drug¹, ca³y Faust.Helena z kolei opatuli³a siê niedŸwiedzimi skórami, bobrowym kapturem, bobrowymi rêkawicami, bobrowymi poñczochami i mufk¹, przypominaj¹c¹ wypchanego bobra w ca³oœci.- Do Rzymu! - obwieœci³ Faust.Dosiedliœmy koni.- Dobrze, ale którêdy? - spyta³em.- Wszystkie drogi prowadz¹ do Rzymu - przypomnia³ sobie Faust i koln¹³ szkapinê ostrogami.(Z wiadomym skutkiem).Kiedyœmy go ju¿ wyci¹gnêli z wioskowej gnojówki i (na ile siê da³o) posadziliœmy w siodle, zawróci³ konia i zacz¹³ siê wspinaj wprost na górskie zbocze.Nazwa³ je na nasz u¿ytek Szklan¹ Gór¹.Szlak okaza³ siê nie do opisania.Szlak?Co mówiê, prêdzej ju¿ ostrze mojego rapiera.176Tylko pies, zwany przez Fausta Szatanem, poszczekiwa³ i merda³ ogonem, kiedy gna³ przez œniegi.Dziœ jechaliœmy prosto jak strza³a - strza³a wycelowana w Szklan¹ Górê.Taki szlak obra³ Faust, i tak te¿ jechaliœmy.Predestynacjê mog³em sobie w dupê wsadziæ.18.Kilka milionów œnie¿nych p³atkówZabra³o nam godzinê pokonanie po³Ã³wki mili w górê zaœnie¿onego, ostrego jak brzytwa szlaku.W pysk bi³ nam grad.Niebo wci¹¿ ciemnia³o.Zaraz potem Helena dosta³a zawrotów g³owy.Skuli³a siê w siodle, wczepi³a siê ze wszystkich si³ w koñsk¹ szyjê i zaczê³a jêczeæ, przera¿ona, ¿e zaraz spadnie.- Janie, pos³uchaj! Janie! Na pewno nie têdy droga!- Do Rzymu! - odwrzasn¹³ Faust, a opoñcza zafurkota³a mu u ramion jak wielkie, czarne skrzyd³a.- Do piek³a, nie do Rzymu! - zawo³a³em za nim.Musia³em zsi¹œæ i przywi¹zaæ konia do wierzchowca Nadii, po czym pieszo wspi¹³em siê, unikaj¹c ciosów œlizgaj¹cych siê kopyt, i spróbowa³em przemówiæ Faustowi do rozumu.Gada³ Wagner do obrazu.- To samobójstwo - mówiê.- Nie, Rzym - upar³ siê Faust.Znów posysa³ jedn¹ ze swych pomarañczy, choæ u w¹sisk wisia³y mu przy tym dwa sople.- Zaduszê ten psi pomiot - zagrozi³em.Czarny kundel sta³ w wiruj¹cym œniegu, bêdzie z piêædziesi¹t kroków w przedzie, i wy³ tak, ¿e ma³o mu ³eb nie odlecia³.- ¯eby zg³adziæ Szatana - zauwa¿y³ Faust - musia³byœ go najpierw z³apaæ.- S³ysza³aœ, co powiedzia³? - krzykn¹³em do Heleny.- S³ysza³aœ,jak siê wabi ten pies? - Do nogi, Samson! - pisnê³a Helena.- Ave.Hep!.Maria!- W³aœnie, ¿e nie Samson, tylko Szatan! Idziemy za psem, który siê wabi Szatan.177Helena sta³a siê seledynowa od czkawki.Uchwyci³a siê d³oni Fausta.- Najdro¿szy, proszê ciê.hep! Tak siê nie da.Nie dawa³o siê.Ale siê jednak uda³o.Faust uca³owa³ d³oñ Heleny.Ruszyliœmy pod górê.Wiatr nabiera³ si³y z minuty na minutê, a œnieg gêstnia³.Nie' dzia³em ju¿, dok¹d jedziemy, ba, ledwo mog³em ustaæ na nógPrzez ca³y ten czas ze œniegów przed nami co rusz niby yeti wynidywa³ czarny pies, ujadaj¹c i machaj¹c ogonem, by zaraz znów wyskoczyæ do przodu i wskazaæ naszej kawalkadzie dalszy osobliwej drogi do grobu.Mia³em dosyæ.Jeszcze raz, pieszo, przedar³em siê na czo³o.Odwróci³em przed Faustem, wo³aj¹c:- Zawracamy! Zabieram dziewczêta na dó³! Z powrotem, sk¹d przyszliœmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]