[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim czas mia³ pozwoliæ na sprawdzenie tych hipotez, pan Dean Forsyth musia³ siê ukazaæ na tarasie swej wie¿y, a pan Sydney Hudelson na swej baszcie, by odpowiedzieæ na aklamacje t³umu.Podczas gdy wiwatowano na ich czeœæ, pochylali siê obydwaj w pe³nych wdziêcznoœci uk³onach.Bystry obserwator by³by jednak stwierdzi³, ¿e ich postawa nie zdradza niczym nie zam¹conej radoœci.Jakiœ cieñ k³ad³ siê na ich triumfie jak chmura, która przys³ania s³oñce.Jeden rzuca³ krzywe spojrzenia na wie¿ê, drugi na basztê.Ka¿dy z nich widzia³, jak rywal odpowiada na oklaski publicznoœci whastoñskiej, i uwa¿a³, ¿e przeznaczone dla niego wiwaty nie dŸwiêcz¹ harmonijnie, a oklaski na rzecz przeciwnika brzmi¹ wrêcz fa³szywie.W rzeczywistoœci oklaski te by³y identyczne.T³um nie robi³ ¿adnej ró¿nicy miêdzy astronomami.Dean Forsyth nie by³ bardziej oklaskiwany ni¿ doktor Hudelson i odwrotnie, ci sami obywatele wiwatowali kolejno przed obydwoma domami,Có¿ mówili sobie Francis Gordon i s³u¿¹ca Mitz z jednej strony, a pani Hudelson, Jenny i Loo z drugiej, podczas tych owacji, które wype³ni³y ha³asem obydwie dzielnice? Czy lêkali siê, ¿e notatka wys³ana do dzienników przez obserwatorium w Bostonie bêdzie mia³a niepo¿¹dane nastêpstwa? To, co by³o dotychczas tajemnic¹, zosta³o obecnie ujawnione.Pan Forsyth i pan Hudelson wiedzieli teraz oficjalnie o swej rywalizacji.Czy¿ nie mo¿na by³o przypuszczaæ, ¿e bêd¹ siê obaj domagali jeœli nie zysków, to przynajmniej zaszczytów zwi¹zanych z odkryciem i ¿e wyniknie z tego jakiœ skandal, bardzo szkodliwy dla obu rodzin?Nietrudno sobie wyobraziæ uczucia, jakich doznawa³y pani Hudelson i Jenny, gdy t³um manifestowa³ przed ich domem.Choæ doktor wyszed³ na, taras baszty, one nie chcia³y ukazaæ siê na balkonie.Obie ze œciœniêtym sercem ogl¹da³y spoza spuszczonych firanek manifestacjê, która nie wró¿y³a nic dobrego.Jeœli pan Forsyth i pan Hudelson powodowani absurdalnym uczuciem zazdroœci bêd¹ siê spierali o meteor, czy¿ publicznoœæ nie opowie siê za jednym lub za drugim? Ka¿dy z nich mia³by wówczas swoich zwolenników i wœród powszechnego w mieœcie wzburzenia jakie¿ by³oby po³o¿enie przysz³ych ma³¿onków? W tym sporze naukowym, który mo¿e przeobraziæ ich rodziny w Kapuletów i Montekkich, odegraliby role Romea i Julii.*Loo by³a wœciek³a.Chcia³a otworzyæ okno i przemówiæ do gawiedzi; ¿a³owa³a, ¿e nie ma pod rêk¹ pompy, by oblaæ t³um i utopiæ jego wiwaty w potokach zimnej wody.Matka i siostra z pewnym wysi³kiem u³agodzi³y oburzenie popêdliwej dziewczynki.W domu przy ulicy Œw.El¿biety sytuacja by³a identyczna.Francis Gordon równie¿ wys³a³by chêtnie do wszystkich diab³Ã³w entuzjastów, którzy mogli jeszcze pogorszyæ i tak napiêt¹ sytuacjê.On tak¿e nie chcia³ siê ukazaæ, gdy tymczasem pan Forsyth i Ornikron paradowali na wie¿y, daj¹c pokaz ra¿¹cej pró¿noœci.Podobnie jak pani Hudelson musia³a hamowaæ wybuchy Loo, Francis Gordon ³agodzi³ gniew groŸnej Mitz.Ta ostatnia mówi³a po prostu, ¿e trzeba „wymieœæ” t³um — a nie by³a to w jej ustach groŸba, z której mo¿na by siê œmiaæ.Bez w¹tpienia instrument, którym w³ada³a co dzieñ z takim mistrzostwem, by³by straszliw¹ broni¹ w jej rêkach.Jednak¿e witaæ miot³¹ ludzi przyby³ych dla zgotowania owacji — to by³aby mo¿e przesada.— Ach, synusiu — zawo³a³a stara gosposia — czy ci wszyscy krzykacze nie powariowali ?— By³bym sk³onny tak przypuszczaæ — odpowiedzia³ Francis Gordon.— I wszystko to z powodu wielkiego kamienia spaceruj¹cego po niebie!— Masz racjê, Mitz.— Jakiegoœ medora.— Meteoru, Mitz — poprawi³ Francis opanowuj¹c z trudem ochotê do œmiechu.— W³aœnie mówiê: medoru — powtórzy³a Mitz z przekonaniem.— Gdyby tak upad³ na g³owy tych gapiów i zmia¿d¿y³ z pó³ tuzina! Powiedz mi, ostatecznie, przecie¿ jesteœ cz³owiekiem uczonym, do czego to s³u¿y ten medor?— Do tego, ¿eby siê rodziny miêdzy sob¹ k³Ã³ci³y — oœwiadczy³ Francis Gordon, gdy tymczasem wiwaty wybucha³y coraz potê¿niej.Dlaczego jednak dwaj dawni przyjaciele nie mieliby siê zgodziæ na podzielenie siê meteorem? Nie mo¿na siê st¹d by³o spodziewaæ ¿adnej korzyœci materialnej, ¿adnego zysku pieniê¿nego.Mog³a byæ tylko mowa o czysto platonicznym zaszczycie.A zatem po có¿ dzieliæ odkrycie, z którym oba nazwiska mog³yby byæ z³¹czone a¿ do koñca œwiata? Po co? Ca³kiem po prostu, poniewa¿ chodzi³o o mi³oœæ w³asn¹ i o pró¿noœæ.Otó¿ skoro wchodzi w grê mi³oœæ w³asna, skoro wmiesza siê pró¿noœæ — któ¿ móg³by sobie pochlebiæ, ¿e zdo³a przemówiæ do rozs¹dku œmiertelnikom?Ale, ostatecznie, czy¿ dostrze¿enie meteoru by³o czynem tak chwalebnym? Czy¿ odkrycie to nie by³o dzie³em przypadku? Gdyby meteor nie by³ tak uprzejmie przeszed³ przez pole widzenia instrumentów pana Deana Forsytha i Sydneya Hudelsona w³aœnie w momencie, gdy przytknêli oko do szkie³, to czy¿ nasi dwaj astronomowie, którzy rzeczywiœcie zbytni¹ sobie przypisywali zas³ugê, dostrzegliby owo zjawisko?Zreszt¹ czy¿ nie przechodz¹ przez niebo dniem i noc¹ setki, tysi¹ce tych bolidów, asteroidów, gwiazd spadaj¹cych? Czy¿ mo¿na zliczyæ te ogniste kule, które ca³ymi rojami zakreœlaj¹ kapryœne drogi na ciemnym tle firmamentu? Szeœæset milionów, taka jest Wed³ug badaczy liczba meteorów, które przebywaj¹ atmosferê ziemsk¹ w ci¹gu jednej nocy, czyli tysi¹c dwieœcie milionów przebiega jaw ci¹gu dwudziestu czterech godzin.Kr¹¿¹ wiêc miriady tych cia³ œwietlnych, z których — wed³ug Newtona* — mo¿na widzieæ go³ym okiem dziesiêæ do piêtnastu milionów.„Obecnie — stwierdzi³a „Mucha”, jedyne pismo Whastonu, które ujê³o rzecz od strony humorystycznej — znaleŸæ meteor w niebiosach jest ³atwiej ni¿ wyszukaæ ziarno pszenicy w ³anie zbo¿a i mamy prawo powiedzieæ, ¿e nasi dwaj astronomowie nadu¿ywaj¹ nieco reklamy z powodu odkrycia, które nie zmusza do schylenia przed nim g³owy”.Lecz jeœli „Mucha”, pismo satyryczne, nie zaniedbywa³a okazji do rozwijania swej werwy komicznej, jej powa¿niejsi koledzy nie tylko jej nie naœladowali, lecz nawet korzystali z okazji, by siê pochwaliæ wiedz¹ œwie¿o wprawdzie nabyt¹, ale zdoln¹ ju¿ obudziæ zazdroœæ najwybitniejszych zawodowców.„Kupler* — pisa³ »Kurier Whastoñski« — uwa¿a³, ¿e meteory pochodz¹ z wyziewów ziemskich.Wydaje siê prawdopodobniejsze, ¿e zjawiska te s¹ raczej aerolitami, u których zawsze stwierdzano œlady gwa³townego spalania.Ju¿ za czasów Plutarcha* uwa¿ano je za bry³y mineralne, które spadaj¹ na nasz glob, gdy je zagarnie po drodze si³a ziemskiego przyci¹gania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]