[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ju¿ po¿egna³em ciê - jeszcze b¹dŸ zdrowa!PIEŒÑ PI¥TAPrzez ciemne, smutne goœciñce kurhanówNiesie go czarny koñ dniami i noc¹.Pod ziemi¹ têtna zakopanych dzbanówZ prochem rycerzy - na niebie ³opoc¹Kruki jak stada posêpne szatanów;W czaharach zbroje rycerzy migoc¹I dzidy b³yszcz¹ krwawymi p³omyki.Tam na kurhanach posêpne lirnikiSiedz¹ i graj¹ dumy dawnych czasów.Dumy wychodz¹ na rozleg³e pola,Wpadaj¹ smutne w szum dêbowych lasów;I stamt¹d znowu, jak harfy Eola,Zmiêszane z szumem liœcianych ha³asówWychodz¹ na step, a ludzka niedolaLeci, wichrami p³acz¹cymi wiana,Jakby nie ludzi ustami œpiewana.Tu siedz¹ wianki na polu czumakówI ogieñ pal¹ wielki, jasny, chmurny;Tam daléj wieñce podró¿ników ptaków,A drop na stra¿y - albo sêp bezpiórny;Podobni z dala do rzymskich orszakówKo³o chor¹gwi albo ko³o urny,Gdzie smêtne wodza popio³y z³o¿one:Odprawuj¹ce stra¿ i zamyœlone.Beniowski przeby³ Dniepr - gdy raz wieczorem,Kiedy ju¿ ksiê¿yc wstawa³ zamyœlony,Obaczy³ ogieñ pod dêbowym borem,W ziemi pal¹cy siê, wielki, czerwony.Przy ogniu siedzia³ cz³ek okryty worem,Dzikiéj i strasznéj twarzy jak Hurony,Gotowa³ strawê, i pazury czarneKrwawi¹c, odziera³ ze skór ca³¹ sarnê.Ta, wywrócona, oczyma szklannemiZda³a siê ¿ebraæ u ognia litoœci.Daléj siedzia³o dwóch panów na ziemi.Na jednym ¿upan by³, skóra i koœci;Drugi oty³y i z rubinowemiPoliczki, pe³en w sobie wielmo¿noœci,Przepija³ g³oœno do drugiego zdrowiemZ butla, co mia³ brzuch obszyty sitowiem.Ów pan wspania³éj tuszy - trochê babaNa twarzy - dziwnéj mia³ zbrojê struktury.Od ko³nierza mu sz³a ¿elazna sztaba,Malowanymi natykana pióry.Rzek³byœ, ¿e rodzi go królowa Saba,¯e z dawnych czasów spad³ jak ¿aba z chmury.Chocia¿ siê zbroja nam wydaje dzika -Beniowski pozna³ zaraz pancernika.Gdzieniegdzie jeszcze snuli siê po krajuStarzy minionych czasów kochankowie,Którzy nie pili kawy ani czaju,¯elaza kawa³ nosili na g³owieJak staréj kawa³ arki na Synaju;A Bóg im dawa³ rumianoœæ i zdrowie,Zw³aszcza ¿e s³omê wk³adali do butów.Litwin pancernik, jeden z tych mamutów,Siedzia³, jak mówiê, i z oplecionegoButla pi³.Litwin to by³ staréj daty;Z chudym siê na czas po³¹czy³ koleg¹.A jego s³uga, czerwonokud³atyPerkunas, który pana zna³ ma³egoI z mi³oœci mu, a nie dla zap³atyS³u¿y³, choæ nosi³ imiê dawnych bogów,Kucharzem teraz by³ - i u trójnogówWiesza³.ach! nie ju¿ dla Znicza kadzid³o,Lecz kawa³ sarny; - ju¿ nie dawne runyŒpiewa³, lecz diab³a ¿mujdzkiego straszyd³oKrzy¿em odpêdza³, gdy bi³y pioruny.Wybornie umia³ wêdziæ gêsi skrzyd³oI po tatarsku zawijaæ ko³duny -Król perski, który p³aci³ z³ota minêZa ka¿d¹ now¹ rzecz, to za boæwinêDa³by dwie.- O boæwino! HipokrenoLitewska! Ty, co utworzy³aœ szko³ê!Waza twa zawsze wytryska Kamen¹,Która ma oczki gazeli weso³e,A w rêku bia³ym swym - ni piu, ni meno -W r¹czkach, które s¹ zakasane, go³e,Wieniec z barszczowych uszów; o nagrodo!¯e mi j¹ kiedyœ dasz - marzy³em m³odo.Lecz teraz tracê nadziéjê.Niestety!"Nie lza" - jak mówi Kochanowski - pró¿no!Pró¿no depta³em parnasowe grzbietyI mia³em nieraz Dyjanê us³u¿n¹:Kiedym chcia³ zamkn¹æ Sybir w tryjolety,Muza zosta³a mi rymami d³u¿n¹;Z tego wiêc posz³o, ¿e pisa³em proz¹,"O d j e m n ¹" - mówi Tygodnik - o zgrozo!Odjemn¹! - czy od Tygodnika? Bo¿e!Kto tam odéjmie co, ten bêdzie m¹dry:Ty byœ nie odj¹³ nic sam, Pitagorze,Z twoj¹ tabliczk¹ w rêku.Po kropkach piszê daléj.Wiatr by³ ch³odnyI ogieñ pali³ siê weso³o z trzaskiem;Beniowski nie by³ to bohater modny,Co siê ksiê¿yca tylko karmi blaskiem,Przypomnia³ sobie w³aœnie, ¿e by³ g³odny.Wiêc jak astronom gwiazdy wynalazkiemAlbo poeta ucieszony nowymRymem nieznanym i b³yskawicowym,Albo dewotka, gdy grzech jaki staryPrzypomni sobie przed sam¹ spowiedzi¹,Albo jak trafne litewskie ogary,Gdy wpadn¹ razem na ³apê niedŸwiedzi¹,Albo - lecz sposób ten porównañ staryKrasickim tr¹ci i z³ocon¹ miedzi¹ -Wiêc prosto, bez gawêdy i odwleczeñ:Beniowski, ludzi ujrzawszy i pieczeñ,Zsiad³ z konia.Teraz, kiedy go prowadz¹Tak materialne gusta, moja muzaOpuszcza, z ca³¹ sw¹ harfiarki w³adz¹.Chocia¿ tam z³ota le¿y kukurydza,Choæ kapuœciane tam kocio³ki kadz¹,Choæ nerka na kszta³t czerwiennego tuzaLe¿y i w maœle na patelni warczyJak serce wroga na Odyna tarczy.Choæ piêkny ten las, gdzie o piersi dêbówOgieñ czerwony swoje skrzyd³a ³amie,Chocia¿ Perkunas ma na kszta³t trójzêbówWidelec w rêku i Neptuna ramiê,Które do czarnych dymu wchodzi k³êbówJak ów w¹¿, co chce Danta chwyciæ w bramieDytéjskiéj i w ¿ar ³eb ¿elazny k³adzie,Choæ uczty prostszéj nie by³o w Helladzie:Wolê porzuciæ dym, p³omieñ, pieczywo,Rycerza, mojê szlachtê - a sam w stepy,Jako ognisty koñ z rozwian¹ grzyw¹,Jak Ariost, nie jak Homer idê œlepy.Ta rozmaitoœæ mo¿e byæ pokrzyw¹.I pieœñ na ró¿ne podzieliwszy szczepy,Mo¿e do koñca nie trafiê i ³adu;Lecz rozmaitym bêdê dla przyk³adu.Chodzi mi o to, aby jêzyk giêtkiPowiedzia³ wszystko, co pomyœli g³owa:A czasem by³ jak piorun jasny, prêdki,A czasem smutny jako pieœñ stepowa,A czasem jako skarga nimfy miêtki,A czasem piêkny jak anio³Ã³w mowa.Aby przelecia³ wszystka ducha skrzyd³em.Strofa byæ winna taktem, nie wêdzid³em.Z niéj wszystko dobyæ, zamgliæ j¹ têsknot¹,Potém z niéj ³yskaæ b³yskawic¹ cich¹,Potém w promieniach j¹ pokazaæ z³ot¹,Potém nadêt¹ dawnych przodków pych¹,Potém j¹ utkaæ Arachny robot¹,Potém ulepiæ z b³ota, jak pod strych¹Gniazdo jaskó³cze przybite do drzewa,Co w sobie s³oñcu wschodz¹cemu œpiewa.I gdyby stary ów Jan CzarnoleskiZ mogi³y powsta³, toby j¹ zrozumia³Myœl¹c, ¿e jakiœ poemat niebieski,Który mu w grobie nad lipami szumia³,S³yszy, ubrany w dawny rym królewski,Mow¹, któr¹ sam przed wiekami umia³.Potém by, cicho m¿¹c, rozwa¿a³ w sobie,¯e nie zapomnia³ mowy polskiéj w grobie.Wiêc nie mieszajcie mi siê tu, harfiarze,Którym dziœ klaska t³um! - precz, mowo smêtna,Co myœlom w³asne odéjmujesz twarze,Daj¹c im ci¹g³¹ ³zê lub ci¹g³e têtna;Wola³bym s³uchaæ morza na wiszarzeJakiéj opoki, co wieków pamiêtna,W szumie, jakoby w nieskoñczonym rymie,Odrzuca falom jedno - wielkie imiê.Ni¿.moja muzo, stój.Od imion w³asnychWara! z téj strofy zrobi³abyœ cmentarz;Coœ na kszta³t Danta tercetów niéjasnych,Do których trzeba dodawaæ komentarz.Krytykê Doñców i S³owian prekrasnychZostawmy drugim.Lepiéj j¹ spamiêtasz,Gdy ich jak z³ota strza³a Meleagra -Przeszyje pióro pana Micha³a Gra."Ej, ty na szybkim koniu!." Daléj wiecie.Wieszcz wielki sobie zapytanie czyni,A drugi mu wieszcz w przyleg³ym powiecieOdpar³: "Sk¹d, powiedz, wracaj¹ Litwini?""That is the question!" Tu pytanie trzecie:Komu ty jedziesz? - jak mówi¹ ¯mudzini -Które ja czyniê naœladuj¹c metra:Galop w po³owie pierwszéj heksametra.Komu ty jedziesz? "Jadê ksiê¿ycowi,Aby siê w konia przegl¹da³ kopytach,Wonnemu jadê na stepach kwiatowi,Dziewannom, które w z³otych stoj¹ kitach;Anio³ miê srebrny, jasny, w skrzyd³a ³owiI leci za mn¹ jak sen po b³êkitach,Na koniu stoj¹c rycerskim jak s³awa,I goni miê w kurhany" - mówi Sawa.Tak mówi¹c lecia³.A zaœ nimfa ³adnaZ³o¿y³a z³ote skrzyde³ka powoli,Potém usiad³a, ale taka zdradnaJak wrona, kiedy z wieœniakiem po roliChodzi, szykowna i do lotu sk³adna;Widaæ, ¿e z ch³opa drwi, a z psem swawoli.Usiad³szy, w³osy zrzuciwszy na ³ono,Dwie nó¿ek w jedno w³o¿y³a strzemiono.Kozak ust¹pi³ i nie mówi¹c s³owaPêdzi³ do swego stepowego domu.By³a to grota podziemna, stepowa,Ma³o widziana i wiadoma komu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]